Niewiele możemy powiedzieć o Albinie Dziekońskim, ale to co wiemy jest osobliwie znaczące. Są to jakby epizody nienapisanej powieści. Młody ziemianin, urodzony w 1892 roku w Piotrowiczach w powiecie kobryńskim, po maturze zdanej w Rydze wyjechał na studia rolnicze do Belgii, które miały go przygotować do gospodarowania w zapisanym mu majątku Mogilowce w powiecie wołkowyskim, w dzisiejszej Białorusi. Naukę przerwał i, zagrożony gruźlicą, wyjechał do sanatorium w Davos, w Szwajcarii, krótko studiował romanistykę w Lozannie, by nie oddalać się od czarodziejskiej góry. I tak jak Hans Castorp, w chwili wybuchu Wielkiej Wojny, w 1914 roku wrócił do kraju, gdzie został wcielony do armii rosyjskiej. W 1917 roku wziął ślub z koleżanką ze studiów, Zofią Malińską. Po wojnie osiadł w Mogilowcach.
„Pamiętam dwór i biały pałacyk usytuowany w mogilowieckim starym parku – wspominała Maria Trębicka, cioteczna siostra Dziekońskiego. – Pałac dzieliło od wsi niewielkie jezioro, a w kierunku na Brantowce ciągnęły się stawy majątkowe. Pamiętam egzotyczne kwiaty, palmy i agawy zdobiące w okresie wiosny i lata fronton pałacu”.
W Mogilowcach mieszkał poeta z cichą i słabowitą żoną oraz swoją przybraną matką, podobno osobą dość despotyczną. Źródłem dochodu były pewnie dzierżawy ziemi i stawy rybne, ale założona przez Dziekońskiego hodowla baranów okazała się nieporozumieniem.
Czasami wyprawiał się do Warszawy i to była jego druga obok wsi inspiracja. Obie były od siebie oddalone. Z Mogilowców do najbliższej stacji kolejowej było pięćdziesiąt kilometrów. Poeta miał samochód, jednak elegancki adler z trudem pokonywał błoto i piach okolicznych dróg. W niedziele przywoził nim misjonarza dla odprawienia mszy w pałacowej kaplicy. Dziekoński był słabego zdrowia, chorował na serce i cukrzycę. Czas we dworze mijał na lekturach książek z ogromnej biblioteki i na pisaniu.
Przede wszystkim wierszy. Tylko okazjonalnie Dziekoński ujawniał się jako eseista. W „Okolicy Poetów” brał udział w dyskusji o autentyzmie w literaturze. Drobne publikacje w „Wiadomościach Literackich” świadczą o szerokości jago zainteresowań: od rozważań nad sadomasochizmem do sporu z katolickim „Małym Dziennikiem” o właściwą lekcję psalmu Jana Kochanowskiego: „Kto się w opiekę…”. Według Dziekońskiego nie „podda Panu swemu”, a „poda”.
Na zachowanej amatorskiej fotografii widzimy mężczyznę drobnej postury, siedzącego na krześle, zapewne przed dworem. Usta ma lekko otwarte, jakby nieśmiało próbował coś powiedzieć.
30 września 1939 do majątku weszli Sowieci. Dziekońskiego aresztowano. Jego ślad urywa się w marcu 1940 roku w więzieniu w Mińsku.
Po wydaniu pierwszego tomu Bajki w 1920 roku podobno przez czas jakiś podtrzymywał kontakt z warszawskim środowiskiem literackim, ale szybko się zraził brakiem akceptacji. Zaprosił kiedyś delegację kolegów pisarzy do Mogilowców, ale skutki najazdu stołecznych literatów, jak można wnioskować z zapisów poetyckich gospodarza, były gorsze od plajty hodowli baranów.
Z czasem więc Dziekoński coraz bardziej osobniał, trochę dziwaczył, jak to się zdarza mizantropom, przekonanym, że świat oszalał i tylko oni są w posiadaniu jedynej prawdy, panaceum na choroby cywilizacji.
Paradoksalnie jednak wiersze jego stawały się coraz ciekawsze, o czym świadczy ostatni, wydany w 1939 roku nakładem Hoesicka tom Zielone Mogilowce, który być może, gdyby nie wybuch wojny, zostałby dostrzeżony i doceniony.
Wcześniejsze tomiki ukazywały się na ogół w nakładzie 110 egzemplarzy, a ich druk finansowała Maria Trębicka. Ona też skomponowała Suitę elegijną do wierszy kuzyna i opublikowała jej nuty, też oczywiście własnym sumptem.
To prawda, że książki Dziekońskiego przechodziły niezauważone. Był jednak wyjątek i to istotny: dwukrotnie omawiał je wymagający i złośliwy krytyk Karol Wiktor Zawodziński. O tomiku Dwa głosy pisał: „Skrajna zwięzłość, eliptyczność dająca tylko rzadkie punkty oparcia do rekonstrukcji myśli filozoficznej i przeżyć poety, wynika najwidoczniej z przeczucia istoty «poezji czystej», tkwiącej gdzieś poza słowami: znać, że to «tężało w ciszy trudnej». Wysubtelnieniu tej poezji dziwnie odpowiada forma krótkich, prawie skocznych wierszy, kapryśnie wiązanych w strofki czasem bardzo pomysłowymi w swym przybliżeniu rymami (strajk – fajki)”.
W tomiku Rzeczy podejrzane niepokoiły go pewne osobliwości, ale właśnie niepokoiły, a nie odrzucały. Zdaniem Zawodzińskiego autor „stawia niełatwą do odgadnięcia zagadkę czytelnikowi. Na pierwszy rzut oka dowcipkowanie na aktualne tematy w lichych wierszach; nie poezja, nawet «satyryczna», zaledwie felieton lub rubryka «co mówią» pisma humorystycznego. Ani kompozycja, ani ukształtowanie słowne podanego czytelnikowi dowcipu nie stoją na poziomie wymaganym w epigramacie, do którego utwory zbliżają się zwięzłością. Ale w miarę wczytywania się odkrywa się grę fantazji czasem zupełnie niepospolitą, jakieś syntetyczne barwne ujęcia potocznego życia, zespalające skróty wrażeń słuchowych i wzrokowych, jakieś dywagacje figlogiczne [wizualizacyjne – P. M.], jakieś syntezy współczesności, siłą zwięzłości i oryginalnością przewyższające o wiele to, co można spotkać normalnie w tak zwanej poezji społecznej; gwałtowność erotyków obnażonych; w tym wszystkim śmiałość aż do zuchwalstwa, odwaga myślenia aż do cynizmu, indywidualizm człowieka hasającego samotnie po polach, a nie siedzącego przy stoliku kawiarnianym. Czy to jest poezja – nie wiem; zasługuje w każdym razie na uważniejsze i głębsze zbadanie”.
Przywołana przez krytyka analogia z gazetową rubryką „Co mówią”, jest bardzo trafna, ale trzeba by ją w przypadku Dziekońskiego rozszerzyć na formułę „Co mówię”. Bo należy jego liryka do wielkich monologów i polilogów poetyckich XX wieku, podzielonych tylko umownie na ich poszczególne tomy. W tych zapisach mamy więc błyskotliwe metafory obok pokracznych, rymy banalne obok finezyjnych. Wena krótka, zanikająca w drugiej zwrotce lub dopiero w niej niespodziewanie się pojawiająca. Banały i złote myśli. Efektowne lub nachalne pointy. Dowcip z pisma satyrycznego albo absurd godny egzystencjalistów. Jak to w rozmowie, jak w życiu.
„Otoczenie najbliższe, sprzęty mieszkalne, cztery ściany ponad wieloświatopoglądową głową poety”, jak o Dziekońskim pisał Kazimierz Wyka widząc w nim jednego z protoplastów Mirona Białoszewskiego. Sam Dziekoński uważał, że „najtrwalsze rysy charakteru ludzi, a zatem i epoki, przedstawiają się nieraz najjaskrawiej w rzeczach malutkich, w jakimś powiedzeniu mało znaczącym, w drobnym ruchu postaci, może nawet w chytrym mrugnięciu okiem”.
Można podejrzewać, że sam dziedzic z Mogilowców podejrzewał, że ułomność formy, jej swego rodzaju prymitywizm mogą być kluczami do drzwi zamkniętych przed doskonałością. Przecież
Najlepsze wiersze właściwie to złe wiersze;
niezrozumiałe, niedopowiedziane,
w których wyrywa się nastrój niespodzianką szerszeń,
albo się „coś” wałęsa od pól lekko zawiane.
Trzeba przyznać, że lekko zawiana jest też tematyka tych wierszy, niezależnie od tego, że Dziekoński jest poetą konkretów. Może rzeczywiście „wieloświatopoglądowość” panowała w jego głowie?
Zawodziński widział w jego wierszach „elementy niezmiernie znamienne dla rdzennie polskiego temperamentu”. Jeśli wziąć obrazy natury i życia wsi widzianej z okien dworu, to prawda i jeśli wyłowić nuty patriarchalne albo parafialny antyklerykalizm, to też prawda. Jest jednak i druga strona. Wśród wierszy miejskich znajdziemy takie, które w latach trzydziestych zwykło się zaliczać do poezji społecznej.
Czasami odnosi się wrażenie, że Dziekoński mógł otrzeć się o środowiska socjalistyczne (na przykład w Szwajcarii), bliski był mu nawet anarchizm, wynikający z tych samych odruchów antypaństwowych, co u Juliana Tuwima, a jednak po swojemu wyrażony.
Nie ma jednak u Dziekońskiego nadziei na lepsze jutro, dominuje katastroficzny lęk przed historią nadchodzącą w rytmie faszystowskiej kohorty, przed Zagładą Żydów, ale też przed zemstą ludu, który swego dziedzica utopi w stawie, tyle że powolutku i leciutko, bo „dobry był Pan”. Dlaczego Pan wielką literą? Czy chodzi tu na pewno tylko o właściciela Mogilowców?
Zofia Dziekońska przeżyła męża o lat dwadzieścia, biblioteka i rękopisy przepadły. W pałacu w Mogilowcach znajduje się dziś szpital psychiatryczny.
PIOTR MITZNER
Niebawem w Bibliotece Zapomnianych Poetów (Lublin, Brama Grodzka) ukaże się tom „Wierszy wybranych” Albina Dziekońskiego w wyborze i ze wstępem redaktora serii Piotra Mitznera. Przytaczamy kilka wierszy z tego tomu.
ALBIN DZIEKOŃSKI
INTERMEZZO I
Maszyna szybka, młoda –
wesoły rożków jazz;
powietrze, woda,
gaz…
Wzrok – osią drogi,
na straży słuch,
mijanie, zakręt, progi –
ruch.
Zmęczenie jasne; liczy
etapy młodość lat…
Zerwał się dziś ze smyczy
świat.
MYŚLI POWROTNE
Jak sądzisz, czemże jest dzisiaj
WOLNOŚĆ? Sądzę, przedmiotem zbytku,
Upaństwowiona, odmierzana,
jak uśmiech serca niedostępna.
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Impertynencko pykam
dymem z milczącej fajki;
dość mam ułatwień – szykan,
ogłaszam włoski strajk.
Pozwolenie, zaświadczenie,
potrafi, nie potrafi –
noszę wolność… w kieszeni:
sześć własnych fotografii.
MUZYKA PODEJRZANA
Bądźcie mniej Forte, a bardziej Pianiści!
(W noc zaśnieżoną bezstronna antena
program warszawski dziś nieufnie śle.)
Jacyś sportowi zmienią nas faszyści,
będą co tydzień nadawać Szopena
równie fachowo, ale równie źle.
NAJLEPSZE WIERSZE
Najlepsze wiersze właściwie to złe wiersze;
niezrozumiałe, niedopowiedziane,
w których wyrywa się nastrój niespodzianką szerszeń,
albo się „coś” wałęsa od pól lekko zawiane.
Są zwykle trochę sztywne z śladami namaszczeń,
nieprzekonywające, trochę abstrakcyjne,
a w nich nieudolność jarym słońcem głaszcze,
a zgrzyty są jak golgot kamienie pasyjne.
W DOMU
Łańcuch pokoi
(kroki – kroki)
tam i z powrotem – –
50 zmian
jasnością mrokiem
(czarny błysk okien
w otworach ścian)
50 kroków tam
i z powrotem – –
drogi nadkładam
życie odkładam
na potem
na potem
na potem.