fbpx
HOME
Krzysztof Czyżewski

Aleś Razanaŭ. Pożegnanie poety, który tylko wiersze pisał

Zapalam w Krasnogrudzie świeczkę pamięci Alesia Razanaŭa. Odszedł 25 sierpnia w nocy, w Mińsku. Był poetą. Był nim nie tylko w przestrzeni tworzonego wiersza, lecz gdziekolwiek żył, jakąkolwiek pracę wykonywał, o cokolwiek walczył. Nieczęsto spotyka się taką integralność poetyckiego życiopisania. Poezja była jego polem bitwy o wolność. Potrafił ją wywalczyć dla człowieka-słowa. W jego postawie i tworzeniu było jednak coś więcej, moc uwalniająca innych z pęt zniewolenia, uwalniająca język, postawy społeczne, polityczne zaangażowanie. Nie opuszczając strefy intymnej duchowości, Razanaŭ potrafił wpływać na bieg historii, na sposób myślenia wielu, bardzo różniących się od siebie pokoleń Białorusinów. W ostatnich dekadach ubiegłego wieku, przełomowych dla kształtowania się nowej państwowości białoruskiej, nie przemawiał głosem zbiorowym, zachował swój indywidualny, radykalnie osobny. Pisał wiersze głęboko penetrujące sferę duchową człowieka, jego obcowań z naturą i innością. Wprowadził do poezji białoruskiej język filozoficzny, uwolniony od rymu i jambicznej monodii, wrażliwy na pojedynczość i znikomość, minimalistyczny aż do formy haiku. Lubił powtarzać: „Żywie ekspieryment!”. Mylilibyśmy się jednak uznając te słowa za manifestację wewnętrznego eskapizmu. Fenomen Razanaŭa skrywa się w tym, że stał się on bardzo ważnym poetą i mentorem dla tych Białorusinów, którzy wychodzili na ulice z biało-czerwono-białą flagą i z hasłem „Żywie Biełaruś!”. Jego wolnościowy eksperyment poetycki stał się fundamentem, na którym współcześni Białorusini budowali swoją suwerenność. I dalej to czynią. „Nie robił nic specjalnego – pisze o nim w pośmiertnym wspomnieniu znakomity pisarz i filozof Ihar Babkoŭ – Pisał tylko wiersze… To jednak wystarczyło, by dokonać zmiany całej tradycji… Chęć pożegnania skostniałych form. Jakby sam czas tej epoki domagał się swej antytezy”.

Dobrze pamiętam spotkanie z Alesiem w Grazu. Odwiedził mnie w małym mieszkanku w Uhrturm na szczycie Góry Zamkowej, gdzie za sąsiada miałem pisarza z Sarajewa, Dževada Karahazana. Mieszkał już jakiś czas w Niemczech, otrzymując rozmaite stypendia, w tym imienia Hannah Arendt. Po kilku latach sam stanie się mieszkańcem Uhrturm, w regionie Styrii uzyskując status „pisarza na wygnaniu”. Obaj dobrze czuliśmy się w wieży pod starym zegarem, dzięki któremu można było się pogubić w czasie, a przez to zwolnić – jego duża wskazówka oznaczała godziny, a mniejsza minuty. Rozmawialiśmy dużo o Matsuo Bashō, którego haiku Aleś tłumaczył na białoruski. I o pograniczu. Dževad częstował nas kawą z džezwy, podawaną z rachatłukum i szklanką wody, snując opowieść o otomańskich neimarach budujących mosty na Bałkanach. „Mój most to sztuka przekładu” – odpowiadał Aleś. Dużo tłumaczył, w tym z serbskochorwackiego, słoweńskiego, bułgarskiego, gruzińskiego, angielskiego, litewskiego i łotewskiego. Wkrótce niemiecki stał się dla niego językiem, w którym mógł także pisać, nie tylko z niego tłumaczyć. Wspaniale dialogiczna, rosyjsko-białoruska jest jego książka Z Wielimira Chlebnikowa. Poetycki przekład-rozmowa z rosyjskim futurystą otworzyła przed Alesiem pole rozszerzenia horyzontu mowy białoruskiej, a także wymierzenia w tej mowie kolejnego – po tym, jak zrobili to Chlebnikow z Majakowskim – „policzka smakowi powszechnemu”. Przede wszystkim jednak sam akt tworzenia poezji rozumiał jako tłumaczenie: „Przygotowuję tłumaczenie / ze słuchu, / wzroku / i dotyku” [1].

Aleś doskonale rozpoznawał także to „krajowe”, dla niego rodzinne pogranicze białorusko-rosyjsko-litewsko-żydowsko-polskie… Urodził się w Sielcu, na północny-wschód od Brześcia, miasteczku nad Jasiołdą, w którym za reformacji Radziwiłłowie zbudowali zbór helwecki. Potem był to sztetl, z którego m.in. wywodzili się słynny Gaon Wileński i żydowscy przodkowie Włodzimierza Wysockiego. Niewykluczone, że świat utrwalony w wierszu Razanaŭa Cmentarz żydowski [2], to świat Sielca właśnie:

Zrósł się z trawą,

zrósł się z ziemią,

zrósł się z niepamięcią i niebytem…

Miasteczko poszerzyło się i włączyło go do swojej strefy, droga rozkroiła go na pół, a kamienie z niezrozumiałymi literami mieszkańcy zabrali do siebie – ten na fundament, tamten na ścianę.

I z tej strony, i z tamtej, i z owej otulają go podwórza i ogródki. Pasą się na nim gęsi i znajdują pożywienie kozy, a dzieci, kiedy schodzą się razem, grają na nim w berka.

Nie nawiedzają go upiory strachu, nad nikim nie ma żadnej władzy, a czas – nad nim.

Tak, on jest, ale w tym, czego n i e  m a.

Tak, nie ma go, ale w tym, c o  j e s t.

Gdy Aleś Razanaŭ przychodził na świat w 1947 roku, Sielec nie był już miasteczkiem tylko sowchozem. Jego ojciec przybył do Białorusi z głębi Rosji, jeszcze przed wojną, z wyprawą geodetów. Skąd zatem u tego poety tak głęboka znajomość i miłość do języka białoruskiego? Niewiele wiem o jego matce, a także o jego wczesnej edukacji, pierwszych nauczycielach i lekturach. Odnajduję go już w Mińsku jako studenta filologii, pracującego jednocześnie jako odlewnik w fabryce urządzeń ciepłowniczych. W 1968 roku jest jednym z inicjatorów listu do władz partii komunistycznej, którego sygnatariusze (w liczbie kilkuset) domagali się przywrócenia języka białoruskiego jako wykładowego na uniwersytecie. To wystarczyło by przez reżim został uznany za „nacjonalistę”, a w konsekwencji relegowany z uczelni. Zaopiekował się nim wtedy poeta i jednocześnie Przewodniczący Rady Najwyższej Białoruskiej SSR Maksim Tank, dając mu możliwość studiowania w Instytucie Pedagogicznym w Brześciu. W roku 1970, gdy zaraz po studiach rozpoczynał pracę wiejskiego nauczyciela języka białoruskiego, ukazuje się pierwszy tom jego poezji Odrodzenie, mocno pocięty przez cenzurę, romantyczny w tonie, wysławiający bohaterów białoruskiej historii, jeszcze w niejednym posłuszny kanonom poezji tradycyjnej, a jednocześnie poszukujący nowych form ekspresji i buntu. Tego właśnie najbardziej obawiał się aparat partyjny. Dość powiedzieć, że zmieniono mu tytuł tomu z Adraczeńnie (Wyrzeczenie się) na Adradżeńnie. Równolegle już od roku 1966 pisał wiersze zupełnie inne w formie i wyrazie. Nazywał je „punkciry”, czyli „wielokropki”. W języku białoruskim słowo to bliskie jest jednocześnie akupunkturze (akupunkciry). Pisał je do końca życia, układając w cykle (np. hanowerskie, szwajcarskie), uzdrawiając organizm człowieka i świata słowem nakłuwającym ciało, język, świadomość, punkty-okruchy w materii rzeczywistości.

Ślisko:

Wieczór

trzyma się płotu.

 

Wokół urwiska:

w duszy

szukam skrzydeł. [3]

Obok punkcirów tworzył też inne, eksperymentalne formy poezji i prozy poetyckiej, w tym wersety,kwantemy (najbliższe japońskim tradycjom tanka i haiku) i znomy. Publikacje kolejnych tomów poezji – Nazaużdy (Na zawsze, 1974), Kaardynaty byćcia (Współrzędne bycia, 1976) czy Szlach-360(Azymut-360, 1981) – sprawiły, że Razanaŭ znalazł się – jak pisze Jan Maksymiuk – „całkowicie poza kontekstem białoruskiej literatury sowieckiej i pozostawał outsiderem właściwie aż do wymuszonego zgonu tej literatury na początku lat 90. Publikacje jego zbiorków musiały być obwarowywane swoistymi «zaświadczeniami o nieszkodliwości» – recenzjami i ocenami wpływowych w kręgach partyjnych Mińska znajomych i przyjaciół poety, którzy w karkołomnych konstrukcjach myślowych usiłowali rozwiać obawy stróżów socrealizmu…” [4].

Po raz pierwszy spotkaliśmy się z Alesiem w Mińsku. Podarował mi wtedy książkę Polowanie w rajskiej dolinie, wybór jego utworów z różnych lat. Czytam teraz dedykację z datą 14 grudnia 1997 roku: Szanoŭnamu spadaru… z kim sustrakaŭsia i sustrakaŭsia, a sionnia narešcie sustreŭsia! Alesiowe bycie poetą i w tym się objawiało – w gotowości na wydarzenie się spotkania, w nasłuchu na obcowanie. Nie mieliśmy ich wiele, ale pozostawiły we mnie ślad głębszy od tych dużo częstszych, ale poprzestających na niemożności albo rezerwie wobec „czegoś więcej”. W tej książce znajdują się m.in. Znomy, arcyciekawy cykl gnomicznych zapisków, zdań i uwag, „wyśnień”, czasem dłuższych urywków filozoficznej lub krytycznoliterackiej refleksji. Odkrywam pośród nich słowa mocno rezonujące z tym, jak odczytuję / tłumaczę Alesia Razanaŭa „poetyckie obcowanie”: „Sens wiersza objawia się nie w brzmieniu, słyszalnym podczas jego czytania, lecz w echu, rodzącym się z jego oddźwięku.”

Znomy zostały wydane w osobnej książce Suma niemożliwości (2009), chwilami przywodzącej mi na myśl Apoteozę nieoczywistości Lwa Szestowa. Rosyjski filozof rozpoczyna ją odejściem z centrum ku peryferiom i rezygnacją z wygód, do których przywykli mieszkańcy śródmieścia: „Wędrowiec musi iść po omacku i w ciemności odnajdować drogę. Jeżeli chcesz ognia, musisz czekać na błyskawicę…” [5]. Książkę Razanaŭa otwiera obraz obłoków, orła i samej poezji, mieszkańców peryferii wysokości, połączonych z ziemią deszczem, błyskawicą i orlą drapieżnością. Obaj pracowali nad wyprowadzeniem myśli z utartego toru, poboczem zmierzając ku niemożliwemu i niedomkniętemu. Obaj o tyle dobrze czują się w wysokich sferach ducha, o ile da się je sprowadzać na ziemię, nakłuwać udręką żywych, uzdrawiającym słowem. Wędrowiec Razanaŭa odkrywa dla siebie peryferie jako strefę styku z nie-swoim, przenikania się bytów w centrum skazanych na osobność, przesiąkania bycia w bycie sobą. „Droga, którą idziemy – pisze w Znomach – nie za-nami zostaje, lecz staje się nami – osadza i gromadzi się w nas, niby przeżyte lata w słojach drzewa, i tylko dzięki temu daje się przejść, i tylko dzięki temu mamy możność i wolność pójścia dalej.”

Samotnik Aleś Razanaŭ pozostawił po sobie niejedną szkołę poetycką. Zwraca na to uwagę w swoim wspomnieniu mistrza poeta i tłumacz Andrej Chadanowicz. Liczne jest grono twórców współczesnej literatury białoruskiej, ale przecież także nas, jego przyjaciół i czytelników jego poezji w różnych językach, pozostających w kręgu promieniowania „lotu strzały” chłopca z sowchozu Sielec, którego życie stało się „sumą niemożliwości”. Piękny to wiersz Paliot straly, tytułowy dla dwujęzycznego wydania poezji Razanaŭa w serii „Inicjał”, przełożony przez Jerzego Litwiniuka.. Równie piękne było życie Alesia, którego kres wchodzi w słowo ostatnim wersom tego wiersza:

Życie biegnie kołem, wracając do początku,

śmierć – na wprost.

I na wprost leci strzała, wynikając bezustannie z siebie samej, sama się uwalniając od siebie, staje się samym lotem.

KRZYSZTOF CZYŻEWSKI

[1] Fragment wiersza z cyklu Wielokropki, tłum. Adam Pomorski. W: Aleś Razanaŭ, Lot strzały. Sejny, 2015.

[2] Wiersz w przekładzie Jana Maksymiuka. W: jw.

[3] Tam, gdzie nie podaję autora tłumaczenia, przekłady są mojego autorstwa.

[4] J. Maksymiuk, Uwalniając się od samego siebie. Posłowie do: A. Razanaŭ, Zdobywcy. Tłum. Oleg Łatyszonek. Białystok 1997.

[5] L. Szestow, Apoteoza nieoczywistości. Tłum. Nina Karsov i Szymon Szechter. Londyn 1983, s. 21.

Warto również przeczytać...
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego
Cenimy państwa prywatność
Ustawienia ciastek
Do poprawnego działania naszej strony niezbędne są niektóre pliki cookies. Zachęcamy również do wyrażenia zgody na użycie plików cookie narzędzi analitycznych. Dzięki nim możemy nieustannie ulepszać stronę. Więcej informacji znajdą państwo w Polityce Prywatności. Więcej.
Dostosuj Tylko wymagane Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek
Dostosuj zgody
„Niezbędne” pliki cookie są wymagane dla działania strony. Zgoda na pozostałe kategorie, pomoże nam ulepszać działanie serwisu. Firmy trzecie, np.: Google, również zapisują pliki cookie. Więcej informacji: użycie danych oraz prywatność. Pliki cookie Google dla zalogowanych użytkowników.
Niezbędne pliki cookies są konieczne do prawidłowego działania witryny.
Przechowują dane narzędzi analitycznych, np.: Google Analytics.
Przechowują dane związane z działaniem reklam.
Umożliwia wysyłanie do Google danych użytkownika związanych z reklamami.

Brak plików cookies.

Umożliwia wyświetlanie reklam spersonalizowanych.

Brak plików cookies.

Zapisz ustawienia Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek