Pustosz Daniłowa jest natrętna, jak gdyby wypełniały ją duchy. Niby nikogo, ale czuje się powszędy czyjąś obecność. Nieraz mrówki po skórze biegają. I sam już nie wiem, czy staruszek z tonsurą był w rzeczy samej, czy mi się przywidziało? Igor ni mięśniem twarzy nie drgnął na pytanie, czy to jego dziadek? Jakby żadnego dziadka tu nie było.
Długo zastanawiałem się, co chcę napisać: reportaż, opowiadanie podróżne, esej? Na koniec zdecydowałem się na etnograficzny oczierk, którym Rybnikow opisywał Zaonieże. Po pierwsze, mam wobec niego dług, i to spory: Paweł Nikołajewicz nauczył mnie patrzyć na Zaonieże wszechstronnie, nie żaląc się przy tym, że go tu zesłano. [...] Po wtóre ruski ocierk podróżny – to mandżur bradiagi! Można doń włożyć wszystko, co potrzebne na drogę: ironię i etnografię, i poezję, i bogosłowie, byl i niebylinę… Co w duszy załka i dokąd powiedzie. A po trzecie, lubię ocierk, słowo ciepłe i cierpkie – zarazem.
Dwie cechy Redaktora szczególnie mi imponowały, jego dziecięca wręcz skłonność do zabawy oraz niezwykła precyzja w pracy, ba, w życiu. Tę pierwszą najlepiej charakteryzuje jego natychmiastowe wejście w grę, którą mu zaproponowałem, a mianowicie podjęcie przez niego zawikłanej biurokratycznej wołokity w celu ustanowienia na terenie Wysp Sołowieckich [...] kor-punktu paryskiej „Kultury”. [...] Natomiast jego precyzji, zarówno w pracy redaktorskiej, jak i tej życiowej zawdzięczam, że w ogóle piszę! W czasach naszej współpracy łącznikiem pomiędzy nami była zwykła poczta (Sołowki to wyspa i samolot z pocztą przylatywał dwa razy w tygodniu jak nie wiało, jak wiało to nie przylatywał), a w wyjątkowych wypadkach aparat telefoniczny na poczcie. Zamawiało się tedy Paryż i czekało czasem godzinę, czasem dwie...
Nie przypadkiem zacząłem od Herberta. Jego "Lascaux" jest dla mego Szulgan-Tasza pre-tekstem do wyjścia z milczenia po to, aby dojść gdzie indziej. Nasze jaskinie znajdują się na dwóch przeciwległych krańcach Europy. Herberta w dolinie Wezery na południu Francji, moja na zakolu Agidel w południowym Uralu. W Lascaux zaczyna się sztuka europejska, a w Szulgan-Taszu się kończy. Dalej na wschód jest Azja.
Po powrocie do Kondy znalazłem za pieczką w pracowni akwaforty Morozowa z lat osiemdziesiątych z cyklu "Zaonieże". W pieczce dawno nie palono. Akwaforty trochę zwilgotniały. Przesuszyłem je w zachwycie, rozwieszając na ścianie. Najpierw tytułowa zaonieżska ilustracja "Dom na drzewie". Niczym mój "Dom nad Oniego" wrośnięty w wysoką topolę jakby chciał się wspiąć i ulecieć. Powyżej ptak w sieci, to niemożność odlotu. W koronie drzewa słuchamy bylin, siedząc w kiżance na gałęziach. Na sąsiednim drzewie pasie się koń. Drogą pomiędzy drzewami idzie zaonieżska babula. Jak gdyby z rybami się snuła. Toli baba? Toli rusałka? Toli surrealizm onieżski, toli oniryczne Zazierkale?
Do poprawnego działania naszej strony niezbędne są niektóre pliki cookies. Zachęcamy również do wyrażenia zgody na użycie plików cookie narzędzi analitycznych. Więcej informacji znajdą państwo w polityce prywatności.