Bazylea. Jest wieczór, 6 stycznia. Twelfth Night… czyli wszystko może się zdarzyć.
Na placu przed katedrą pustki. Mijam cienie, podglądam cienie…
Jacob Burckhardt wraca z pobliskiego uniwersytetu do domu. Pół godziny temu opowiadał studentom O historii sztuki jako przedmiocie wykładu na katedrze uniwersyteckiej. Nie jest pewien, czy wystarczająco dobitnie wybrzmiało zdanie, nad którym rozmyślał cały ranek: „Ze świata całego, z czasu i natury zbierają sztuka i poezja powszechnie ważne, dla wszystkich zrozumiałe obrazy, które jako jedyne ostają się z rzeczy ziemskich, i które są wtórnym, idealnym stworzeniem, wyniesionym ponad konkretną, poszczególną czasowość, ziemskim i nieśmiertelnym, jednym językiem dla wszystkich narodów” (tłum. Ryszard Kasperowicz).
Za stołem, w zimnym pokoju na drugim piętrze kamienicy, pod którą stoję, siedzi Nietzsche i drze na strzępy drugi rozdział Narodzin tragedii…
Dwie ulice dalej, w domu kupca Hieronima Frobena, układa się do snu Erazm.
W dole – granatowe wody Renu. I Böcklin płynie łodzią na Wyspę umarłych…
Drewniane okiennice pomalowane na zielono, solidne, pachnące mieszczańskim bogactwem kamienice układają się do snu, pewne swego, policzywszy zarobione pieniądze… Wszystko się zgadza. Mieszek pełny. Do jutra…
A jutro? Niepewne przecież, wypełniona sakiewka przyda się na niewiele, gdy nadejdzie mój czas. O czym sugestywnie przekonuje mnie w pobliskim muzeum Holbein i jego Chrystus.
Kiedy patrzę na ten niezwykły obraz – olej i tempera na desce lipowej o wymiarach trzydzieści centymetrów na ponad dwa metry – nie tracę wiary, lecz doznaję olśnienia.
To ciało leży w grobie, a ja leżę obok. I jeszcze nie umarłem.
Ten obok mnie ma otwarte oczy, wyciąga palec prawej dłoni, jakby chciał mi coś powiedzieć…
Tak, wiem, powie mi, że to koniec, że moje ciało za chwilę stężeje, znajdzie się w stanie, który medycy określają wdzięcznie łacińskim terminem rigor mortis.
Podobno dwudziestokilkuletni wówczas Holbein malował zwłoki kogoś, kogo wyciągnięto z Renu… Zwłoki topielca rozkładające się już, a przecież jeszcze żywe, albo – raczej – żyjące innym życiem, tym po śmierci, niepochwytnym dla kogoś, kto trwa nadal po Tej stronie…
O tym, że patrzę na zwłoki Chrystusa, dowiaduję się od samego Holbeina lub kogoś, kto umieścił napis na ramie nad deską: IESVS NAZARENVS REX IVDÆORVM
O tym, że patrzę na Chrystusa, podpowiada mi Dostojewski. 155 lat temu odwiedził z Anną Bazyleę i to muzeum, a w nim salę, która mogła wyglądać tak…
Dostojewski wspina się na krzesło, by przyjrzeć się z bliska świętym ranom… Za chwilę nadbiegnie Anna i odciągnie go na bok, w obawie, by „biedny Fiedia” nie dostał epilepsji…
Przypominam sobie, jakie myśli kłębią się w głowie księcia Myszkina po tym, jak w mieszkaniu Rogożyna zobaczył reprodukcję obrazu Holbeina: „Rogożyn to nie tylko namiętna dusza, to jednak również bojownik: chce siłą odzyskać swoją utraconą wiarę. Owa wiara potrzebna mu jest teraz ponad wszystko… Tak! wierzyć w cokolwiek! wierzyć w kogokolwiek! Jaki jednak dziwny jest ten obraz Holbeina!…”.
Bazylea, 6-7 stycznia 2022
JAN MARIA KŁOCZOWSKI