Igor Strawiński przyjechał do Warszawy w listopadzie 1924 roku. Dyrygował swoim Scherzem fantastycznym i suitą z Pulcinelli, zagrał Koncert fortepianowy. Wykonano też suity z Ognistego ptaka i Pietruszki. Karol Szymanowski próbował przygotować polską publiczność do spotkania z muzyką artysty o „wysokim stanowisku w sztuce europejskiej”, ale nie specjalnie mu się udało. Recenzenci marudzili, pisali o „kakofonii” i o „chorej wyobraźni” kompozytora. Nawet Jarosław Iwaszkiewicz podkreślał swój dystans do tej muzyki, drażnił go antyromantyzm autora Święta wiosny, choć przecież jako poeta dionizyjski powinien był ją cenić.
Iwaszkiewicz spotkał się ze Strawińskim, który miał mu udzielić wywiadu, ale się wykręcił, rzucając ledwie kilka ważnych uwag: „Bo widzi pan, u mnie tak jest, od barwy idę do rysunku – walczę teraz o rysunek, kosztem barwy […]. Eliminowanie – oto co najważniejsze”[1]. I zagrał mu swoją „tylko co ukończoną” sonatę.
O ile Iwaszkiewiczowi wywiad się w zasadzie nie udał, o tyle dokonali tego wysłannicy „Almanachu Nowej Sztuki”, jego redaktor naczelny, Stefan Kordian Gacki (poeta, na emigracji dziennikarz Radia Wolna Europa) i Anatol Stern. Rozmowa ta wydaje się na tyle ciekawa, że postanowiłem zamieścić ją teraz w całości. Częściowo tylko zacytował ją Ludwik Erhardt w znakomitej monografii Igor Strawiński (1978). Wcześniej jeszcze przypomniał ją Stern, z okazji ponownego, po czterdziestu latach przyjazdu kompozytora do Warszawy. W swoim artykule w „Życiu Warszawy”[2], a potem w książce Legendy naszych dni[3], nie mógł zacytować wywiadu in extenso – po pierwsze z przyczyn cenzuralnych, a po drugie, osobistych. Utrzymywał więc, że sam przepytał Strawińskiego, wykreślił tym samym nazwisko współautora, aktualnie pracującego w RWE. A przecież w publikacji wywiadu w „Almanachu Nowej Sztuki”, podpisanej kryptonimem St. (obejmującym i Stefana i Sterna) kompozytor używa formy: „panowie”, a nie „pan”.
PIOTR MITZNER
IGOR STRAWIŃSKI O MUZYCE NOWOCZESNEJ
Brzydka niemal twarz, koloru terrakoty. Grube, zmysłowe wargi. W wyrazie twarzy, w sposobie trzymania się coś z Azjaty. Monokl, huśtający się na czarnej tasiemce, jeszcze bardziej podkreśla tę azjatyckość. Poza tym wiele niepodrabianej prostoty, wiele serdecznej bezpośredniości.
– Dziwi panów moje cofnięcie się do źródeł muzycznych z XVIII-go wieku? Uciekam od romantyzmu – oto powód. Nie należy zresztą zbyt bezkrytycznie wierzyć tym, którzy twierdzą, że powtarzam Pergolesiego. Ci, którzy to mówią – ręczę panom – że Pergolesiego nie znają. To, co daję ze starej muzyki – to Strawiński i tylko Strawiński. W kompozycjach tych znajduję zarodki współczesnej wielogłosowości w muzyce.
– A stosunek pański do kontrapunktu?
– Kontrapunkt niezbędny jest jako szkoła. Trzeba przejść przez to jak przez ospę. Ale należy umieć się odeń uniezależnić. Co do mnie biorę harmonię tak, jak inni zapraszają damę do tańca. To, co mnie dziś pociąga to – matematyka polifilizmu [polifonicznego kontrapunktu].
– Najwyraźniej zademonstrowana w „Koncercie”?
– Tak. I jeśli futuryści twierdzą, że dwa razy dwa to pięć, a dadaiści, że – sto dwadzieścia pięć, to ja w koncercie swoim staram się tylko dowieść, że dwa razy dwa – to cztery. Mam wrażenie, że udało mi się nim wykazać, jak świetne rezultaty daje w utworze muzycznym konsekwentnie przeprowadzona zasada dwugłosowości. (Znakomity kompozytor nie przeczuwał jeszcze wówczas, że te świetne rezultaty nazwie p. [Karol] Stromenger w „Kurierze Porannym” – „nożem w brzuchu”, a p. [Stanisław] Niewiadomski w „Tygodniku Ilustrowanym” – propagandą komunizmu).
– Jak się odnoszą za granicą do pańskiej twórczości?
– Krytyka, jak zazwyczaj, z całym kretynizmem, na jaki ją stać. Ale któż się dzisiaj poważnie liczy z krytyką muzyczną? W przygniatająco przeważającej liczbie przypadków jest ona synonimem nieuctwa. Szeroka publiczność muzyką moją się interesuje i coraz bardziej ją rozumie.
– Tak zwanym estetom nie daje zapewne spokoju wprowadzenie przez pana do orkiestry instrumentów mechanicznych?
– Istotnie. Panowie ci nie chcą zrozumieć, że pod tym względem najmniej może wolno kompozytora ograniczać. W twórczości mojej nie lękam się żadnych „instrumentów”, mogących nadać poszukiwaną przeze mnie barwę utworowi. Nie moją winą jest przecież, że szafir jest niebieski.
Słowa te wydają mu się specjalnie ściśle wyrażającymi jego myśl. Powtarza:
– To nie moja wina, że szafir jest niebieski. Jeśli trzeba, używam pianoli, drzewa, szkła.
– Kogo pan uważa za najwybitniejszego kompozytora współczesnego?
– Szanuję wielce Prokofiewa, ale nie stawiam go na czele współczesnej muzyki.
– A jakiego jest pan zdania o Schönbergu?
– Nie lubię go. Jest to modernistycznie przypudrowany Brahms.
– A paryska „szóstka”[4]?
– Nie istnieje już. W każdym razie Honeggera z jego Pacific uważam za zdecydowanie doskonałego muzyka.
– Jakiego jest pan zdania o współczesnym stanie sztuki francuskiej?
– Przeżywa ona okres komplikacji, w którym z trudem się orientuję. Wielką stratą był bezsprzecznie dla literatury francuskiej zgon młodego [Raymonda] Radigueta, jednego z najbardziej zastanawiających i pozytywnych pisarzy młodej Francji. Jestem pełen szacunku dla heroicznej pracy Prousta, mniej się jednak entuzjazmuję. Zgaduję w nim ukrytego romantyka psychologii. Pośrodku bodaj znajduje się mój wielki przyjaciel [Jean] Cocteau, o charakterystycznej dla wielu Francuzów indywidualności. Wie on wszystko, rozumie wszystko na wylot, aż nazbyt dobrze. Jest on zbyt subtelnym, aby być wielkim. Jakkolwiek bądź, nie widzę w literaturze dzisiejszej Francji ani jednej osobistości, która by się dała zmierzyć z taką wielkością artystyczną, jaką jest w malarstwie Picasso.
Mój stosunek do sowieckiej Rosji? Nie rozumiem jej. Nie oceniam tego, co się tam dzieje, po prostu nie rozumiem tego. Wiem, co to Paryż, co to Polska, ale nie wiem, czym jest Rosja.
„Almanach Nowej Sztuki” 1925 nr 1
[1] J. Iwaszkiewicz, Kronika muzyczna, „Wiadomości Literackie” 1924 nr 46.
[2] A. Stern, Spotkanie ze Strawińskim, „Życie Warszawy” 23 V 1965.
[3] A. Stern, Legendy naszych dni, Kraków 1969.
[4] Kompozytorzy: Georges Auric, Louis Durey, Arthur Honegger, Darius Milhaud, Francis Poulenc, Germaine Tailleferre.