fbpx
HOME
Krzysztof Czyżewski

Człowiek na koniec czasu

W szufladzie biurka natrafiam na zaproszenie od nieżyjącego już przyjaciela: „Mamy nadzieję, że niniejsza wiadomość będzie niczym smuga światła, która padając na godz. 19.30 w dniu 15 stycznia 2013 roku w Państwa terminarzu, przypomni o zdarzeniu sprzed lat, za sprawą którego, jak co roku, w połowie stycznia spotkamy się w namiocie ustawionym na terenie dawnego obozu jeńców wojennych Stalag VIIIa, w dzisiejszej dzielnicy Ujazd położonej we wschodniej części Europy – miasta Zgorzelec / Görlitz. 72 lata temu, 15 stycznia 1941 roku, w lodowato zimnym baraku teatralnym, jeniec wojenny Olivier Messiaen i jego trzej towarzysze niedoli wykonali po raz pierwszy, ukończone w obozie, opus magnum KWARTET NA KONIEC CZASU. Ich pierwszymi słuchaczami byli niemieccy strażnicy i koło 400 współwięźniów”.

Nadawcą zaproszenia był Albrecht Goetze, prawdziwie niezwykły człowiek, z którym wiele rozmawiałem o sztuce odczytywania popiołów. Los związał go z miejscem i historią jednego z najbardziej niezwykłych koncertów jakie wydarzyły się w XX wieku. Był czas, kiedy każdego roku o tej samej porze otrzymywałem zaproszenie i program Międzynarodowych Dni Messiaena Görlitz / Zgorzelec, zawsze kończący się mistrzowskim wykonaniem opus magnum. Po raz pierwszy koncert w namiocie odbył się w 2008 roku, w wykonaniu muzyków z Saksońskiej Orkiestry Państwowej z Drezna. Tym razem zadanie to powierzono Kwartetowi Lutosławskiego, a koncert miał się odbyć w niedawno wybudowanym na terenie dawnego stalagu Europejskim Centrum Pamięć, Edukacja, Kultura. Centrum było dziełem życia Albrechta, którego dokonał zaczynając od słabo ogrzewanego namiotu w środku siarczystej zimy. Potrafił do tego miejsca sprowadzić wybitnych muzyków z całego świata. Kiedy pierwszy raz tam dotarłem, w namiocie występował między innymi pianista Roger Muraro, grywający na cztery ręce ze swoją mistrzynią Yvonne Loriod, żoną Messiaena. Od tamtego czasu trudno mi było słuchać tego utworu z płyty czy w sali koncertowej. Czymże jednak jest doświadczenie wykonawców i nas słuchających muzyki w namiocie smaganym zimowym wiatrem w porównaniu z tym, co musiało wydarzyć się tutaj owej zimy 1941 roku.

Messiaen był w obozie już od maja 1940 roku, pojmany do niewoli pod Verdun. Przyjechał razem ze wspaniałym klarnecistą Henri Akoką, algierskim Żydem, który suszył mu głowę upartym naleganiem, że skoro jest tak głęboko wierzącym w chrześcijańskiego Boga, to powinien coś dla niego, a przy okazji i dla towarzyszy niedoli, skomponować. W obozie spotykają Karla-Alberta Brülla, belgijskiego strażnika, mówiącego po francusku równie dobrze jak po niemiecku, na dodatek antyfaszystę kochającego muzykę. Brüll pomaga im zdobyć papier i coś do pisania, instrumenty (poza klarnetem, z którym Akoka nigdy się nie rozstawał), a także odosobnione warunki do pracy. Dołączają do nich skrzypek Jean le Boulaire i wiolonczelista Étienne Pasquier. Początkowo powstaje kompozycja na trio, ale utwór w pełni zabrzmi dopiero po dodaniu partii fortepianu. Messiaen wykonuje ją na instrumencie, którego klawisze po wciśnięciu powracają z trudem, w zwolnionym tempie. Wiolonczela Pasquiera, pozyskana dzięki składkom więźniów, ma tylko trzy struny (tak to zapamiętał Messiaen, lecz we wspomnieniach Pasquier twierdził, że miał jednak wszystkie cztery). Grają w drewniakach i zielonych, podartych łachmanach, trzęsąc się z zimna.

U Messiaena potęguje się, zdiagnozowana już przed wojną synestezja i widzi muzykę poprzez kolory, nawiedzany chmurą przypominającą zorzę polarną. Nawiedza go też Apokalipsa św. Jana: „I widziałem innego mocnego anioła zstępującego z nieba, odzianego w obłok, tęcza na głowie jego, twarz jego jak słońce i nogi jego jak słupy ognia… I poprzysiągł, że czasu już nie będzie” (tłum. Czesław Miłosz).

Messiaen o koncercie 15 stycznia: „Pamiętam przeraźliwe zimno i głód. Byliśmy tak głodni, że nasze zmysły wyostrzyły się do granic możliwości”.

A publiczność, czy wiedziała, że słucha jednego z największych arcydzieł muzyki XX wieku? Messiaen: „Potem już nigdy nie byłem słuchany z tak wytężoną uwagą i zrozumieniem”.

Po koncercie Brüll, posługując się pieczątką zrobioną z kartofla, wyrabia im papiery umożliwiające ucieczkę. Akoka szybko zostaje rozpoznany jako Żyd i będzie jeszcze kilkakrotnie wyskakiwał z pociągu z klarnetem pod pachą, zanim – cudem ocalony – powróci do Paryża. Tymczasem Messiaen szybko dostaje posadę profesora harmonii w Konserwatorium Paryskim, w miejsce André Blocha, którego wyrzucono na mocy prawa obowiązującego za rządów Vichy, zakazującego Żydom piastowania stanowisk publicznych.

Po wojnie Brüll specjalnie przyjechał do Paryża by odwiedzić Messiaena, ale w odpowiedzi na pukanie do drzwi usłyszał, że meastro nie życzy sobie spotkania. Historię koncertu i powojennych losów jego bohaterów fascynująco opisała w książce For the End of Time: The Story of the Messiaen Quartet Rebecca Rischin, wybitna klarnecistka, której światowa kariera rozpoczęła się od zdobycia pierwszej nagrody w Międzynarodowym Konkursie Klarnetowym w Krakowie w 1994 roku.

Albrecht Goetze

Powracam do Albrechta Goetze. Skąd on się wziął w zarośniętym trawą i zapomnieniem stalagu VIIIa? Opowiadał mi o kryzysie duchowym, może najgłębszym w jego życiu, który o wszystkim przesądził. Mieszkał wtedy w Monachium. Miał sześćdziesiąt lat, gdy utracił grunt pod nogami i zawaliło mu się współżycie z innymi, dotąd bliskimi ludźmi. Wysłuchał wtedy – jak to się mówi by nie spłoszyć prawdy: „przez przypadek” – utworu Messiaena. Dociera do niego, że można przejść najgorsze koncentrując się na sile wewnętrznej i rzemiośle. Udaje mu się zdobyć partyturę Quatuor pour la fin du temps. W sąsiedztwie nut odczytuje miejsce powstania utworu. Decyduje się rzucić wszystko i dotrzeć do Zgorzelca.

W momencie podejmowania decyzji o życiowej zmianie, Albrecht wiele pozostawiał za sobą. Urodzony w Lipsku w 1942 roku, został docentem historii literatury niemieckiej, smakoszem poezji, z którym godzinami mogłem rozmawiać o Miłoszu i Hölderlinie. Przez krótki czas pracował w college’u pod Nowym Jorkiem, ale szybko wrócił do Europy, zajął się teatrem, reżyserował w Hamburgu, Londynie i Monachium, wykładał w Royal Shakespeare Company. Wiele podróżował po świecie. Aż przyszedł moment poetyckiego olśnienia, często idący w parze z życiową katastrofą, po raz pierwszy nakazujący mu rzucić wszystko. Został wówczas mechanikiem z dyplomem mistrza, który dla BMW projektował jakieś odkrywcze urządzenia… A potem zaczął komponować.

Dojechawszy pociągiem z Monachium do Zgorzelca, Albrecht pieszo ruszył do stalagu. W drodze powrotnej wiedział już, że tu jest jego miejsce na resztę życia. Z młodymi ludźmi z obu stron granicy założył stowarzyszenie Meetingpoint Music Messiaen. Był rok 2005 kiedy mieszkańcom polsko-niemieckiego pogranicza zaczął zawracać głowę wizją zbudowania w dawnym stalagu europejskiego centrum. Na szczęście nie wszyscy pukali się w czoło.

Jakbym go słyszał, czytając na znalezionym w biurku zaproszeniu sprzed lat słowa: „Słuchanie każdego koncertu jest pracą twórczą. Prosimy Państwa o kreatywną obecność poprzez swoją uwagę i wysłuchanie…”.

Tak Albrecht Goetze rozumiał tworzenie wspólnej Europy. I tak wsłuchiwał się, ucząc się przy okazji języków polskiego i czeskiego, w kultury sąsiadów, które z każdym rokiem stawały się dla niego bardziej swoje.

„Zrodziłem się na nowo z tej muzyki. Jestem człowiekiem na koniec czasu. Zostaną po mnie ptaki” – zdążył jeszcze powiedzieć, nim zniknął mi z oczu między omszałymi ruinami stalagu. Kwartet na koniec czasu otwiera Kryształowa liturgia – solo klarnetu imitującego śpiew kosa (potem skrzypce będą śpiewały jak słowik), w którym pobrzmiewa milczenie niebios. Tę część Messiaen poprzedził słowami: „Jest między czwartą a piątą rano, budzą się ptaki…”. Zaraz potem nadchodzi Anioł obwieszczający koniec i wprowadzający uważnego słuchacza w Otchłań ptaków (Abîme des oiseaux). Albrecht zanurzał się w niej wierząc głęboko, że droga życia nigdy się nie urywa, że spotka tam Wychodzącego-Nam-Naprzeciw.

KRZYSZTOF CZYŻEWSKI

Warto również przeczytać...