HOME
Mariusz Wilk

Daniłowski ocierk (2)

5. Paweł Rybnikow długo się tu dobierał. Początku tropy należy szukać w Czernichowskiej guberni, gdzie na spotkanie ze staroobrzędowcami jako młody acz butny student z Moskwy, wybrał się w krasnej rubaszce i kierozowych sapogach. Żandarmi ujęli go zanim dotarł do pierwszego skitu. Hercen w „Kałakole” wyśmiewał go, że teraz za ruski strój w Rosji zsyłają. A piękna pani Z., właścicielka majątku w K., gdzie Paweł lubił bywać, spaliła ze strachu przed żandarmami jego notatki z tego czasu. Pawła Rybnikowa zesłali do Pietrozawodska.

Z gubernialnego miastka nad Oniego do wygowskich skitów można ręką podać. Protoplastą Rybnikowych, według rodzinnego podania, był książę Andrzej Myszecki, czyli słynny Andriej Denisow, autor głośnych Otwietow pomorskich, błyskotliwej riposty na reformy Nikona, a także współautor ustawu Wygorecji i jej współzałożyciel. W kręgach starego obrzędu był czczony jako święty. Modestow, drug Rybnikowa z czasów zsyłki, zaświadcza, że Paweł Nikołajewicz miał w swoim pokoju ikonę Denisowa. Ale czy się do niej modlił – niewiada? Modestow nigdy nie zastał go na pokłonach ani nie widział, aby Rybnikow krzyżem się z nią witał. Jakby tam było, w Daniłowie znalazł się na ziemi uświęconej ciałem i modlitwą swojego czcigodnego protoplasty.

 

 

Od razu zauważył, że gdy podjeżdżali do Daniłowa, dzwonnica i ogromna czasownia, wielkie domy i wysokie wrota (resztki ogrady), pół wiorsty z dala zdają się wielgachne, ale z bliska zawodzą oczekiwania. „Daniłow to kupa rozwalin, budzących tęsknotę swoim zapuszczeniem i mimo woli wspominasz, gdy Wygorecja była centrum ożywionej, choć wrednej, działalności” – zapisał w podróżnym notesie.

(Nawiasem zauważę, że określenie „wrednej” albo później ktoś z redaktorów dopisał, albo sam Rybnikow chciał się zabezpieczyć na wypadek, gdyby mu przyszło dalej służyć w Pietrozawodsku. Wystarczy wyciąć „choć wrednej”, a fraza od razu nabierze innego znaczenia).

Nawet dzisiaj, opowiada dalej, można zauważyć podział dawnego Daniłowa. Z jednej strony rząd domów pskowskich przesiedleńców, z drugiej ciągnie się zabudowa byłego obszczeżitelstwa. Jedną z ulic zwą „męską”, drugą – „żeńską”, między nimi cmentarz. Domy z obu stron jeszcze do niedawna były ogrodzone drewnianym parkanem. W męskiej stronie wydziela się soborna czasownia, piętrowa bogadielnia, wysoka kałakolnia, dom bolszaka i gościnna; a na żeńskiej – stołowaja i ogromna bolnica. Wszystko to zapuszczone (kromie domu bolszaka) jak mroczny smętarzyk na Martwej Głowie, wtulony krzyżami w lasek sosnowo-brzozowy, oplątany porzeczką i dzikim winem.

 

 

Wpatrując się w nikłe ostatki i wsłuchując w Milczenie, zaczynam rozumieć „po Rybnikowu”, że ów świat żył „swoim obrazem” życia i na dodatek w osobnym języku. „Zarówno w Daniłowie, jak i okolicy – pisze z filologicznym zapałem – pokoje do dzisiaj nazywają «celami», nazwą «czasownia» zastąpili «cerkiew», a rodziny są «rodzinami» jeno z nazwy, bo żonek u nich nie ma, są «podrugi». Mężczyźni i kobiety używają albo otcziestwa, albo przezwiska, a «Bogdanowie» to niezakonno rodzeni – „dani od Boga”. Starzy krestianie [1] nazywają siebie „ludźmi po wierze” albo „chrześcijanami”, a prawosławnych lub jedynowierców, co dali się „zanurzyć’ (ochrzcić) – mirskimi [2]. Żegnają się dwoma palcami krzyżem zamaszystym przed staropisanymi ikonami, w skitach żyją pojedyńczo lub parami przy obopólnej zgodzie z błogosławieństwa rodziców, jedzą z osobnej michy własną łychą! W wyrazie twarzy mają coś osobliwego. Domostwa nie urządzają po wiejsku, tylko rozdzielają je drewnianymi przegródkami na niewielkie izby, nazywane kieljami. W kielji trzymają obrazy starego pisma i miedziolitne ikony, na półkach rękopiśmienne księgi oraz dawne druki, na ścianach rajskie ptaki, na ławie kadzielnica, z której rozsiewa się po kielji słodka woń ładanu jak dym ofiarny przed miedziolitym raskolniczym Rozpiatiem.

 

 

A w domu sorokińskim za pieczką w małej i ciasnej komórce, z osobną miedzianą ikoną i z osobnym umywalnikiem, mieszka wiekowy starzec, z wygolonym czubkiem głowy na podobieństwo tonsury. Ów starzec już za życia jest osobny, nie jada z najbliższymi domownikami i nikomu nie pozwala modlić się do swojej ikony. Nie zdążyliśmy chwilę przystanąć, a on kołunem pogroził i do drewutni się schował. Potem już więcej nie wychodził.

 

6. O staroobrzędowych skitach na Wygu wielu opowiadało… Wątki nie mają końca. Zaczerniono o nich więcej papieru niż o klasztorach na Sołowkach, na Biełoozierie, na Wałaamie. Zwłaszcza wszelkie naukowe przyczynkarstwo dużo lasów pogubiło… Ale nawet w klasyce literatury raskolniczej (oraz o niej) można się zagrzebać na wieki wieczne amen. Czego stoi lektura Historii Wygorecji Filippowa doceni ten tylko, kto ją okiełznał. Albo Otwiety pomorskie Denisowa, które aż kuszą do pytań zasadniczych. Nie mówiąc o ojcu Nikołaju (Klujewie), istnym kosmosie staroobrzędowej poezji. Kto zaś seriozno zamierza zabrać się za dzieło, powinien przeczytać choćby fundamentalną pracę Pascala Protopop Awwakum i naczało raskoła. Godne polecenia są rozprawy polityczne ze starym obrzędem, bo na przykład przy okazji wykłócania się o wiarę Aristowców, która głosi, że trzeba samemu się odpiet’ za żywo i wtedy dusza uleci do nieba, a ciało na ziemi może grzeszyć do woli… otóż na marginesie takich sporów wiele ciekawych faktów autorzy donoszą do czytelnika. Literatura piękna: Mielnikow-Pieczerski i Priszwin, i portret bytu staoobrzędowców sam się wyrysuje, ale im więcej points of view, tym mocniej będzie zamazany. No, bo jak ocenić głos Dierżawina, który był tutaj przed Rybnikowem, kiedy Wygorecja przy Katarzynie II rozkwitała, aby donieść carycy w Podiennoj zapisce, że starcy żyją tu z nałożnicami, niekiedy nawet z dwiema i z trzema, nazywając je swoimi kieliejnicami. Inni wizytanci Wygowskich pustelni pisali, na odwrót, o mozolnej walce monachów z płcią, stąd żeńskie i męskie ulice, rozdział klasztorów na Daniłowo – dla mężczyzn i Leksę – dla kobiet. A jeszcze inni, jak Oziereckowski czy Majnow, traktowali po swojemu tę mozolną borbę z płotiu, zależy z jakiego urzędu albo z czyjejże redakcji na świat spoglądali. W efekcie czytelnik ma mętlik w głowie. Dlatego wybrałem Rybnikowa na gida i jego wersji dziejów Daniłowa i Leksy się trzymam jako mi bliskiej, chociaż, rzecz jasna, niepozbawionej jego rysów.

Bezpopowski raskoł w Ołonieckiej guberni nie miał początkowo określonej doktryny. Po prostu obchodzili się bez popów. (Wyobraźmy sobie katolików, którzy obchodzą się bez księży?). Modlili się samopas w czasowniach, które zamieniły im chramy. W czasowni nie ma ołtarza, pod którym pop dyga. Bezpopowiec jest popem sam w sobie i sam dla siebie. Natomiast w izbie bolszak wyznacza rytmy modlitwy, roboty i jadła. Sekta pomorska wyodrębniła się pierwsza. Powstała i rozwinęła się w skitach wygoreckich. Początek bierze z opowieści raskolników jak Wyg-rzeka z pudożskiego źródła.

 

 

Zaczęło się od inoka Kornilja, który z bratem Zacharem posielił się we wschodniej części Powienieckiego ujezdu, pośród błot wzdłuż rzeki Wyg. Zaczęli uczyć o zberezeństwach cerkiewnych i nakłaniać do czynu bezżennego poprzez powtórny chrzest w świętych wodach Wyg-rzeki. Pierwsi przymknęli do nich sołowieccy bieżeńcy: czarny diakon Ignatij, igumen Dosifiej i diaczek Szungskiego pogostuDaniło Wikulin. Uczenie szybko rozpowszechniło się po okolicy, zataczając coraz szersze kręgi śród mieszkańców szungskiej, tołwujskiej, czelmużskiej i pozostałychobszczin, wchodzących w tak zwany Powieniecki rjad. Jeszcze za życia Zachara w 1677 roku postawili czasownię dla bogomolia. W 1694 roku założyli pierwszy wygorecki skit Daniłowskiego tołka. Kinowarchem przyznano Daniłę Wikulina. Do Wikulina dołączyli dwaj bracia z rodu Myszeckich, Andrej i Siemion Denisowie. Napływ narodu do klasztoru z roku na rok się zwiększał. Najpierw mężowie z żonami żyli razem w jednej izbie oddzieleni zanawieską, potem ścianą z desek, w końcu byli zmuszeni osobny klasztor dla kobiet zbudować w Leksie. W 1706 roku założyli żeński krestowozdwiżeńskij i leksinskij monastyr w dwudziestu trzech wiorstach od Daniłowa za Wygiem. Leksa zależała od Daniłowa – od ich kasy, majstrów, robotników. Bolszuchę wybierały wprawdzie leksinskie siostry, lecz wedle uznania kinowarcha z Daniłowa. Pierwszą bolszuchą została siostra Denisowa, Sołomonia.

Oprócz dwóch wygoreckich, Gjenadij, uczeń Denisowych, pośród drzemoty leśniej założył tichwiński monastyr nad rzeką Gjenadiewką, dokąd naród się zbiegał z Tichwina, Jaroslawla oraz Kargopola. Opodal monastyrów gęsto powyrastały paszenne dwory (rodzaj gospodarstw rolnych) i pojawiły się dwadzieścia dwa skity z odzielnymi kieljami. Nie licząc posieleńców samopas wśród grząskiej toni na łachach piachu w głębi lasu.

Z chwilą przybycia Denisowych do wygoreckiej obitieli, monastyr zaczął rosnąć. Niezwykły um, wyłamujący się z dwuszergu przyciasnych umysłów epoki, krasnosłowie, gromadne oczytanie i wykształcenie w jakimś sensie wyniesione z Akademii Kijowskiej, pozwoliły Andriejowi Myszeckiemu zająć pierwsze miejsce pomiędzy wygowskimi starcami i pobudzić ich, jeszcze za życia Daniły, do rozdziału władzy kinowarcha. Ostawiając Wikulinowi nastajatielstwo, Andriejowi Denisowowi oddali władzę prawodawcy i sędziego. Rzecz nie w tytule, Denisow tak dobrze znał otoczenie, że nie potrzebował żadnego tytułu, żeby doprowadzić dzieło raskolników do rozkwitu.

Stosunek Denisowa do Piotrowskich reform był zdecydowanie wrogi, no… bezustannie potrzymując stary porządek w Powienieckim i Zaonieżkim kraju (z jego podania pojawiały się nowe monastyry i skity) wiódł zawiłą grę z dworem Imperatora, czego ciekawym dokumentem mógłaby być korespondencja z carewną Sofią z Myszeckich, jeśliby nie to, że raskolnicy jej nie wydali. Niejedna ciemna intryga mogłaby wyjść na jaw. Jednak w życiu Denisow propagował ustępliwość i zdzierżanie, dlatego wysłał imperatorowi stado renów w podarek. Po wstąpieniu na tron imperatrycy Katarzyny, sekta pomorska, rosnąc w siłę, głosiła wszem i wobec powinowienije i pokornost’ priederżawszej własti, czyli pokorę i poddaństwo władzę dzierżącym. Komisja Samarska w 1842 roku znalazła w klasztorze plik drukowanych dowodów postajannogo bogomolienija za Gosudariej. Czyli przeciągłych modłów za carów, coś w rodzaju lamajskiego modlitewnego bębna.

 

 

Z podobnym taktem bracia Denisowie układali wewnętrzny rytm wygoreckich skitów, łagodząc dogmatyczne i obyczajowe spory wśród wygowskich raskolników. Propagując diewstwiennuju żyzn’ (celibat…), doskonale rozumieli, że jeśli wszyscy wierni będą się do niej stosować, to skoro nie stanie wiernych i pomorska sekta zginie z lica ziemi w pół wieku. Dlatego też zgadzali się na współżycie w skitach, nakładając „za upadek” epitimię. Można więc było nad Wygiem zachowywać cnotę, a można było potomków dla obitieli płodzić. Niektórych wizytantów taki układ gorszył. Poeta Dierżawin spłodził donos.

Rozjeżdżając po całej Rosji Andriej Denisow powszędy skupował drogie i rzadkie przedmioty kultu dla ukraszenia swoich umiłowanych obitieli. Zwoził nad Wyg stare ikony, książki rękopiśmienne i starodruki, krzyże nastolne, srebne składnie i drogocenne ozdoby. Sama kolekcja tych kosztowności przyciągała do Wygorecji tłumy pokłonników. Sroga klasztorny reguła sławiła się między sektami i niewątpliwie wpłynęła na ustaw Staoobrzędowego Cmentarza w Moskwie. Jeśli jakaś pokusa lub spór ogarniał braci, natychmiast zarządzano „schodkę”, głos na niej zabierał Denisow i dopóty przekonywał poróżnionych, aż zapanował nad większością, narzucając srogą wstrzemięźliwość, a pozostałe owce odłączał od stada lub zmuszał do posłuchu pokutą i epitimią.

W Daniłowie zorganizowano szkoły do nauki gramoty dla dzieci obu płci, urządzono bolnicę dla niepotrzebnych i bogadielnię pomocy biednym i zgrzybiałym, otworzono warsztaty dla przepisywania ksiąg, pisania ikon i odlewania miedzianych składni, krzyży. Klasztorne ziemie orne i łąki zabezpieczały raskolników od głodu, w jednym kargopolskim ujeździe w pobliżu rzeki Czażenki Daniłowcy wzięli w arendę trzynaście tysięcy dziesięcin ziemi pod wypas bydła rogatego.

Daniłowo było właścicielem dwunastu gospodarstw rolnych i trzydziestu skitów. Gospodarstwa zakładano w miejscach bogatych pokosami i dogodnych dla orki. W niektórych postawiono czasownie i mieszkania w postaci kielji dla pracowników. Gospodarstwa były porozrzucane od Ładogi do Kargopola. Pośród daniłowskich skitów słynęły Nikołajewsko-Ładożski, Tichwinoborski, Szeltoporogski, Kodozierski i Bieriezowski. W ostatnim była uznana szkoła ikonopisania. Wysłannicy wygoreckiego monastyru rozjeżdżali po Rosji nie tylko dla rozpowszechniania Denisowych nauk, ale także w celach hadlowych. W dalekich guberniach skupowali mąkę, którą rozładowywali na przystani w Pigmatce nad Jeziorem Onieżskim, w zamian ładując na statki rybę z Białego Morza.

Wielu stronników starego obrzędu posyłało co roku obfite ofiary na klasztor bądź szło się pokłonić ich świętym. Bogaci pielgrzymi mieli tutaj tak zwane „brackie domy”, w których do końca lat pięćdziesiątych przemieszkiwali kupcy i kupczychy z Sankt-Petersburga, Archangielska, Moskwy, Kazania, Orenburga i drugich miast Imperium Rosyjskiego. O biednych też pomyślano, oddano całe mnóstwo schronisk i britanskich kielji do ich użytku. Z Tołwuji, Kiżej, Szun’gi i Ochty posyłali tutaj dzieci na wychowanie. Ba, nawet prawowierni prawosławni, zwodzeni plotką o rozwiązłym życiu w wygoreckich skitach, udawali starowierców, aby tu pobyć, a po pobycie wysyłali do daniłowskiej pustelni szczodre datki na wypominki swoich najbliższych.

O dawnej potędze Daniłowa i Leksy można wyrobić sobie pojęcie, znając następujące dane: w 1854 roku na jednej tylko, męskiej połowie Daniłowa stało 200 kielji, w 1835 roku zmielono cztery tysiące ćwierci żyta, ze sprzedaży krzyży zyskano pięć tysięcy rubli, za przepisanie dzieł duchowej literatury piętnaście tysięcy rubli, a cały dochód monastyru wynosił dwieście tysięcy. Przy takim dochodzie Daniłow i Leksa mogły w 1833 roku utrzymać do 1020 dusz męskiej płci i 1800 dusz żeńskiej płci. W 1854 i 1855 roku wszystkie wyżej wymienione monastyry i skity zostały unicestwione, ludzie bezprawnie w nich zamieszkujący zostali na siłę wygnani i tym sposobem wredne gniazdo bezpopowego raskoła bezpowrotnie utraciło siłę i znaczenie.

 

7. Pustosz Daniłowa jest natrętna, jak gdyby wypełniały ją duchy. Niby nikogo, ale czuje się powszędy czyjąś obecność. Nieraz mrówki po skórze biegają. I sam już nie wiem, czy staruszek z tonsurą był w rzeczy samej, czy mi się przywidziało? Igor ni mięśniem twarzy nie drgnął na pytanie, czy to jego dziadek? Jakby żadnego dziadka tu nie było.

Po drodze na Wyg przystanęliśmy przy świętym istoczniku.

– To nie to samo, co studnia. Podziemna woda, woda ziemi – aż się zachłysnął – mój wnuk się jej nie napije, ciągle mu mało.

Spoglądał zadowolony jak na klęczkach przemyliśmy świętą wodą twarze i długo piliśmy ze stulonych w kubeczek dłoni, niczym wielbłądy przed daleką pustynią.

Potem nas zaprowadził nad Wyg-rzekę. Kiedyś był tutaj most, pokazał ręką przed siebie, na tej ilustracji z końca XVIII wieku, którą razem oglądaliśmy, u dołu rysunku. Przez ten most można było przejść do Leksy. Dziesięć lat temu się spalił, nie sam, rzecz jasna. Teraz do Leksy trzeba jechać przez Siergiejewo i tam wynająć łódkę.

 

 

To nie dla nas, pomyślałem od razu, tym bardziej, że tam też nic nie ma. Pozostało skąpać się w Wygu i wracać przez Ogariełowo, gdzie młodzież kołchozowa z Daniłowa chodziła w latach 70. naszego wieku na potańcówki.

– Tam były świeże dziewki, nasze już się opatrzyły – zostawił nas sam na sam z Wygiem.

Wykąpaliśmy się jak nas Pan Bóg stworzył.

Wracając do auta, zaszliśmy jeszcze do kielji nowego kinowarcha inoka Warłaama (Denisa Jermolina). Byłego rockmana w kielji nie było. Kielja był nowa, sam bym w takiej zamieszkał.

– Warłama prawie nigdy nie ma – zaśmiał się, gdy zajrzeliśmy na pożegnanie. Jeśli co, dzwońcie do mnie. Starczy powiedzieć, że byliście u Daniły, a ja już będę wiedział, z kim rozmawiam.

W drodze powrotnej dobiegły mnie zza kierownicy ciche słowa:

– Po twojej śmierci chciałabym być staruchą w Leksie.

Konda-Wyg, lato 2025

MARIUSZ WILK

[1] Krestianin – od słowa kriest – krzyż. Na ogół chłop, rolni – żyjący na ziemi i z ziemi. Krzyż w słowie „kriestianin” jest symbolem Ziemi.

[2] Mirski – od słowa mir – po polsku uznanie, poważanie, szacunek ogółu. A po raskolniczemu to świat z jego pokusami diabelskimi, na przykład mamoną, głodem nowości…

Warto również przeczytać...
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego
Autorzy
Cenimy państwa prywatność
Ustawienia ciastek
Do poprawnego działania naszej strony niezbędne są niektóre pliki cookies. Zachęcamy również do wyrażenia zgody na użycie plików cookie narzędzi analitycznych. Więcej informacji znajdą państwo w polityce prywatności.
Dostosuj Tylko wymagane Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek
Dostosuj zgody
„Niezbędne” pliki cookie są wymagane dla działania strony. Zgoda na pozostałe kategorie, pomoże nam ulepszać działanie serwisu. Firmy trzecie, np.: Google, również zapisują pliki cookie. Więcej informacji: użycie danych oraz prywatność. Pliki cookie Google dla zalogowanych użytkowników.
Niezbędne pliki cookies są konieczne do prawidłowego działania witryny.
Przechowują dane narzędzi analitycznych, np.: Google Analytics.
Przechowują dane związane z działaniem reklam.
Umożliwia wysyłanie do Google danych użytkownika związanych z reklamami.

Brak plików cookies.

Umożliwia wyświetlanie reklam spersonalizowanych.

Brak plików cookies.

Zapisz ustawienia Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek