Lubię słynny cytat z Goethego, „Wer den Dichter will verstehen, muss in Dichters Lande gehen” – kto chce zrozumieć poetę, musi pojechać do jego kraju. To zawsze dobry pretekst do wycieczki albo zboczenia z trasy. Zatrzymałam się w Meranie, ponieważ tam w sanatorium wypoczywał Kafka. W Meudon szukałam cieni Rodina i Rilkego. Namiętnie odwiedzam też domy pisarzy. Najbardziej lubię zapyziałe, dawno nieremontowane muzea: skrzypią schody, w gablotkach blakną faksymile, a od eksponatów oddziela nas wyliniały sznur. Ale przecież nie chodzi nawet o przedmioty: autentyczne czy podrobione gęsie pióro albo mierny portret, przez który model wydaje się jeszcze bardziej nieobecny. A jednak, kiedy zbliżam się do takiego miejsca, serce przyspiesza, jak przed spotkaniem z nadzwyczajną i wymagającą osobą. Rok temu odwiedziłam paryskie Muzeum Balzaka. Za czasów pisarza dzielnica Passy to była wioska: w domu z ogrodem schronił się przed wierzycielami. Codziennie pisał po dwadzieścia-trzydzieści stron Komedii ludzkiej. W mrocznym pokoiku, bez snu, popijając gruszki hektolitrami kawy. Dopiero po zakończeniu tomu popadał w fantastyczne obżarstwo (obyczaje kulinarne Balzaka apetycznie opisała Anka Muhlstein). Takie miejsca uruchamiają wyobraźnię, przywołują wizje z lektury.
Rozumiem więc pasjonatów, którzy wędrują po literackich szlakach, tropią ślady pisarzy, szukają pierwowzorów ulubionych miejsc i bohaterów. Dlatego z przyjemnością obejrzałam nowy dokument Gatsby in Connecticut: The Untold Story. Reżyser, Robert Steven Williams postanowił dowieść, że willa, będąca pierwowzorem posiadłości Gatsby’ego nie mieściła się w Great Neck na Long Island, lecz po drugiej stronie zatoki, w miejscowości Westport w stanie Connecticut. Williams to amator, dotychczas nie związany ze światem filmowym, ale za to związany z Westport. Jego hipoteza nie jest zupełnie nowa. W 1996 roku pochodząca z tego miasteczka Barbara Probst-Solomon przypomniała w „New Yorkerze” o kilku letnich miesiącach, które w Westport spędzili Scott i Zelda Fitzgerald.
Autor Wielkiego Gatsby’ego twierdził, że w 1920 roku „Nowy Jork jako miasto jeszcze się nie zsiadł”. Jak twierdzą lokalni patrioci, w Westport, niczym w probówce, gotowała się ta szczególna żydowsko-protestancka mieszanka, która Wielkie Jabłko stworzy. Byli tu rolnicy, milionerzy, artyści i przemytnicy. „Westport to nie była ani idealistyczna u swoich podstaw kolonia artystyczna ani prawdziwa bohema” – wspominał w 1940 roku malarz, Guy Pène du Bois – sukcesy były tu głównie finansowe, bezinteresownych artystów mało – to nie był ani poważny Barbizon z czasów Milleta, ani dzisiejsze artystyczne Provincetown. To miasto było tolerancyjne i miało swój wdzięk”.
Fitzgeraldowie mieszkali w Westport sto lat temu, od maja do września 1920 roku. On miał dwadzieścia trzy lata, ona dziewiętnaście. Byli świeżo po ślubie, szaleńczo zakochani. To była przełomowa chwila: właśnie wschodziła gwiazda Scotta Fitzgeralda. Jeszcze kilka miesięcy wcześniej na próżno dobijał się do redakcji czasopism. Jesienią, zrezygnowany i intelektualnie wypalony zatrudnił się w warsztacie samochodowym. Ale w marcu 1920 ukazała się jego pierwsza powieść, Po tej stronie raju. Sukces był oszałamiający: dwanaście dodruków w ciągu kolejnego roku. Z dnia na dzień Fitzgerald stał się uznanym autorem. Jego honorarium wzrosło: z 30 do 1000 dolarów za opowiadanie… Po tej stronie raju to powieść jazzująca, mieszająca gatunki, nowoczesna. Jej bohater, Amory Blaine (któremu Fitzgerald przypisał wiele własnych cech), twierdzi, że skoro nie może być wielkim artystą czy żołnierzem, może przynajmniej zostać wielkim przestępcą. Sam Scott uważał później, że fabuła jest niedojrzała, bo wszystko jest w niej prawdziwe. To „portret pary, która rozbiła się na brzegach rozpusty”. Fitzgeraldowie kłócili się i ostro pili. Szkolny kolega Scotta, Edmund Wilson opowiadał, że w Westport zastał ich podczas orgii na golasa.
Fryzury na boba, krótkie spódniczki, ryczące lata dwudzieste – Fitzgerald symbolizuje „erę jazzu”. Pierwsza powódź listów od czytelników zalała go po publikacji opowiadania Berenika obcina włosy (Berenice bobs her hair). „Era jazzu” – to określenie wymyślone przez Fitzgeralda. W 1931 roku, w liście do swojego wydawcy Maxa Perkinsa, ogłaszał koniec tej epoki: „Trwała od stłumienia rozruchów 1 maja 1919 roku do krachu na giełdzie w 1929”. Jazz w rozumieniu Fitzgeralda nie był czystą zabawą, ale także próbą rozładowania napięcia po I wojnie światowej. Epidemia hiszpanki zabiła siedemset tysięcy Amerykanów. W pierwszych miesiącach 1920 roku w gazetach wciąż regularnie pojawiały się raporty o ilości zakażonych i zmarłych. Sam Fitzgerald przeszedł chorobę łagodnie i wspomina o niej jedynie przelotnie w Pięknych i przeklętych (1922).
Czy topografia Wielkiego Gatsby’ego to okolice miejscowości Great Neck na Long Island, gdzie Fitzgeraldowie mieszkali od 1922 do 1924 roku? A może pisarz zmieszał tamtejszą scenerię ze wspomnieniem miodowych, letnich miesięcy w Westport, a pobliskie Easton i Weston mają coś wspólnego z powieściowymi East Egg i West Egg? Może posiadłość Gatsby’ego przypominała rezydencję barona przemysłowego, Fredericka E. Lewisa, od którego Fitzgeraldowie wynajmowali domek dla służby? Lewis wydawał okazałe przyjęcia, z pokazami słoni, wielbłądów i występami gwiazd srebrnego ekranu. Fitzgeraldowie co najmniej raz brali udział w zabawie, której atrakcją był słynny iluzjonista Harry Houdini. Zapewne wywołali skandal nawet w tym szalonym towarzystwie, bo nie zostali więcej zaproszeni, ale bogacz nadal pozwalał im korzystać ze swojej prywatnej plaży. Miał wieżę do nurkowania – z podobnego udogodnienia korzystali goście Gatsby’ego. Z mieszanką niesmaku i podziwu rezydencję Gatsby’ego opisał narrator powieści, Nick Carraway: „Była zjawiskiem monstrualnym pod każdym względem – prawdziwa imitacja normandzkiego ratusza, z wieżą, której nowiutkie mury ledwie przykrywał rzadki zarost bluszczu; do tego marmurowy basen i ponad czterdzieści akrów trawników, drzew i kwiatów”. Kolejne szczegóły pasują do detektywistycznej układanki.
Fitzgerald mówił, że akcja powieści dzieje się na Long Island, nie podając jednak szczegółów. Wielkiego Gatsby’ego pisał zresztą na francuskiej Rivierze, daleko od obu źródeł inspiracji. Jadąc widokową trasą La Grande Corniche, przeglądał w myślach swoje życiowe stacje. Fitzgerald przypominał sobie siebie – młodzieńca przemierzającego ulice Nowego Jorku w butach na tekturowych podeszwach. „Znów nim byłem – przez chwilę miałem szczęście mieć udział w jego marzeniach, ja, który nie miałem już marzeń”. Wcześnie osiągnięty sukces nastawia romantycznie do życia, przekonuje, że los jest dla nas łaskawy – pisał w szkicu Early success. Jako pisarz spełniony przypominał sobie siebie przed debiutem, niosącego swój głód, desperację i nadzieję. To wspomnienie było zapewne jednym z impulsów do napisania o Gatsby’m – ofierze własnego sukcesu, który na szczytach został całkowicie opuszczony.
Czy to ważne, które elementy powieści pochodzą z Long Island, a co zostało zaczerpnięte z Westport? To drobiazgi, dobre dla przyczynkarzy. Jest oczywiste, że pisarze czerpią z doświadczenia, mieszając jednak wątki, elementy scenerii, tworząc „postaci kompozytowe”. „Wielki Gatsby jest oparty na pamięci – pisze Barbara Probst-Solomon – i właśnie to pomieszanie rzeczywistości społecznej z nieomal niezgłębionym smutkiem oraz konkretnym miejscem – w powieści niedopowiedzianym – sprawia, że Wielki Gatsby tak trwale porusza amerykańską wyobraźnię”. Probst-Solomon, a po niej twórcy dokumentu, wpisali Fitzgeralda we własne wspomnienia. Chodzili tropem pisarza, jak przezrocza nakładali literackie opisy na tkankę współczesnego miasta. Nie sposób naukowo wykazać, jak w głowie Fitzgeralda mieszały się wrażenia, przepływały inspiracje. Ale próby podglądania pisarza, chodzenia jego tropem są świadectwem, że jego głos pozostał żywy.
Wpisuję Westport na moją literacką mapę. Wielokrotnie przez to miasteczko przejeżdżałam: to jeden z przystanków linii kolejowej Metro North ze stacji Grand Central na Manhattanie do New Haven. Jeździłam tamtędy pewnego lata, kiedy porządkowałam ryciny w Yale University Art Gallery. I potem, kilka lat później, do Beinecke Library, gdzie spoczywają archiwa Miłosza, Jeleńskiego, Herberta i Wata. Z okien pociągu widać zatokę, a w niej zacumowane jachty. Światło często bywa tu jaskrawe, woda mieni się srebrną łuską. Jeśli jeszcze kiedyś pojadę tym pociągiem, będę myśleć o szalonym lecie 1920 roku, o Fitzgeraldzie i o Gatsby’m, który przez chwilę, w tym miejscu, zdaje się równie rzeczywisty jak jego twórca.
ANNA ARNO