Urodzony w 1943 roku wybitny poeta i tłumacz Imre Oravecz w minionym dziesięcioleciu stał się na Węgrzech popularny dzięki prozie – znakomitej trylogii powieściowej o historii trzech pokoleń własnej rodziny. Twórca, który wiele podróżował po Europie, mieszkał przez dłuższy czas w Niemczech i w Ameryce, w pewnym momencie swego życia postanowił wrócić do rodzinnej wsi, zamieszkał w niej i od tej pory stała się ona, zarówno w poezji, jak i w prozie, głównym jego tematem. W zeszłym roku nieoczekiwanie ogromny sukces we Włoszech odniósł wydany dość dawno, bo w 1988 roku tom jego prozy poetyckiej, miłosna opowieść zatytułowana Wrzesień 1972. Ale do mnie obecnie bardziej przemawiają wiersze, które opowiadają o samotnej starości.
Teresa Worowska
Imre Oravecz
Dzień zmarłych
I
Po deszczu zbocze jest śliskie i błotniste,
wieje silny wiatr, niebem pędzą chmury,
nie mogę zapalić świeczek,
choć osłaniam płomyczek dłońmi,
zapałki gasną jedna po drugiej,
ale nie poddaję się
językiem daremnych prób
rozmawiam z matką,
która leży pod ziemią razem z ojcem.
II
Dawniej zapalaliśmy światła o zmroku,
dziś o tej porze jestem na cmentarzu sam,
wszyscy porozchodzili już do domów, wiatr ustał,
wokół cisza i skwierczenie knotów,
świeczki i znicze palą się samotnie,
a oświetlone nimi groby
są jak zastawione jasne stoły w wielkie ogrodowe święto,
z którego nagle poznikali goście.
tłum. TERESA WOROWSKA