W jednym z wywiadów Imre Oravecz mówi, że dawniej zawsze miał kogoś, komu pokazywał, co napisał, i bardzo to sobie cenił. Teraz już od lat nikogo takiego nie ma. „Napiszę coś i odkładam. Często mijają dni, a ja z nikim nie rozmawiam; czuję się czasem jak rozbitek na bezludnej wyspie”.
Samotność, samotnie spędzana starość – a o tym głównie pisze w ostatnich latach Imre Oravecz – to trudny temat. Jego późne wiersze są dla mnie ciekawym przykładem refleksji wolnej od wszelkiej ckliwości, spokojnej, niemal pogodnej.
Teresa Worowska
Imre Oravecz
Po zimowym przesileniu słońca
Na kwadrans przed zmrokiem na drzewo za oknem zlatuje kos
i przez kilka minut żywiołowo wygwizduje na gałęzi,
siedzi bardzo blisko, na wysokości mojej głowy,
nie przeszkadza mu,
że patrzę na niego przez szybę,
potem odlatuje,
robi to codziennie,
każdego dnia te same są
zapał, melodia, miejsce na gałęzi, kierunek odlotu, ufność wobec mnie,
tylko pora się zmienia,
każdego dnia zaczyna i kończy trochę później,
w miarę jak dni stają się dłuższe.
Spóźniona ciekawość
Dobrze byłoby wiedzieć,
jak dawała sobie radę ze starością moja babka, mieszkająca samotnie w Sirok,
póki żyła,
nie interesowało mnie to,
odkąd o tym myślę,
nie ma kogo zapytać.
Martwa natura
Na zewnątrz zmierzcha,
słońce zachodzi, wycofuje przez okno swój ostatni złoty promień,
pokój wypełnia powolny mrok,
ale siedzący w nim jeszcze długo widzi przedmioty,
w rogu nie całkiem zasłane łóżko,
na półkach pokryte kurzem książki,
na szafce nocnej fotografie,
w szufladach i pudełkach pamiątki, relikwie,
bliżej ubranie, budzik, okulary,
dalej telefon, modlitewnik, kalendarz
i reszta użytecznych przedmiotów pod ręką,
dłonie spoczywają na kolanach,
jedna właśnie się podnosi,
wymacuje bolesny żylak,
dotyka go i wraca na podołek –
człowiek pozostaje sam na sam z własnym życiem.
tłum. TERESA WOROWSKA