Rok 2024 ogłoszony przez Senat RP Rokiem Czesława Miłosza (w 20. rocznicę śmierci poety) to dobra okazja, by opowiedzieć o przygodzie, jaką był udział w powstawaniu filmu o autorze Widzeń nad Zatoką San Francisco. Pomysł filmu Czarodziejska góra. Amerykański portret Czesława Miłosza zrodził się z przeświadczenia, że polscy – ale także europejscy – czytelnicy dzieł Miłosza w niewielkim stopniu zdają sobie sprawę z jego pozycji w literaturze amerykańskiej. Wraz z Andrzejem Franaszkiem, zbierającym wówczas materiały do biografii poety, napisaliśmy scenariusz filmu dokumentalnego, który pokazać miał, jak Amerykanie oceniają wpływ Miłosza na ich literaturę i życie umysłowe.
W latach 1993–1998 miałem szczęście trzykrotnie gościć u autora Ziemi Ulro w jego samotni na Grizzly Peak, co okazało się niezwykle pomocne przy realizacji filmu. Pierwsza wizyta była krótka – były to wagary, na które udałem się ze Stanford University, gdzie uczestniczyłem w znakomitym Stanford Professional Publishing Course. W Chez Panisse, ulubionej restauracji Miłosza w Berkeley, opowiadał mi o latach straszliwej samotności w kalifornijskim raju, które przeżył, pijąc do lustra, niemal bez kontaktu ze środowiskiem literackim, wypełniając długie miesiące i lata benedyktyńską pracą. W pamięci utkwiło mi słońce rozświetlające jasno otynkowany dom z kamienia na stoku Niedźwiedziego Szczytu – co później widzowie zobaczyli na pięknych zdjęciach Krzysztofa Pakulskiego. To miejsce bez wątpienia magiczne, zanurzone w zieleni, u stóp olbrzymich, stuletnich sosen. Od furtki długo schodzi się schodkami i krętą ścieżką w dół, w głąb ogrodu. Z werandy, tarasu i ogrodu rozpościera się zapierający dech widok na Zatokę San Francisco i samo miasto, horyzont zamyka most Golden Gate. Gdy stanąłem po raz pierwszy na trawniku przed domem Miłosza, mając u stóp ten rajski ogród, potrafiłem zdobyć się jedynie na machnięcie ręką: „E tam, panie Czesławie, tutaj to naprawdę żadna sztuka mieć widzenia!”.
W roku 1996 mieszkałem tam przez kilka tygodni, gromadząc materiały do „NaGłosu”, pisma literacko-artystycznego, którego specjalny numer postanowiliśmy poświęcić Kalifornii i literaturze Zachodniego Wybrzeża. Miłosz był w tym niebywale pomocny, ułatwiał kontakty ze swoimi przyjaciółmi, kalifornijskimi pisarzami i krytykami, pokazywał ulubione miejsca, wybraliśmy się razem do Napa Valley, odwiedziliśmy mieszkającą w hippisowskim Bolinas nad Pacyfikiem związaną z ruchem Beat Generation i tłumaczoną przez Miłosza poetkę Joanne Kyger, u której zdarzyło się nam nawet wypalić wspólnie jointa – ale to już temat na bardziej prywatną opowieść. Dzięki tej wizycie u Carol i Czesława poznałem większość poetów, a także profesorów, których cztery lata później mogłem poprosić o wypowiedź przed kamerą w czasie kręcenia naszego filmu: Boba Hassa, Leonarda Nathana, Jane Hirshfield, Roberta Faggena. Ich opowieści o Miłoszu, zrobione z nimi wywiady, pozwoliły uzmysłowić sobie, jak ogromnie go cenią, jak wyjątkowe miejsce zajmuje w amerykańskiej literaturze. Słuchając ich, można było zdać sobie w pełni sprawę z tego, jak silnie oddziaływał zarówno jako poeta, jak i jako tłumacz głośnej antologii Postwar Polish Poetry, której wagę podkreślali wszyscy.
Nasi filmowi rozmówcy to postaci nie byle jakie: Robert Hass, tłumaczący wraz z autorem poezję Miłosza, sam wybitny poeta (Poet Laureate of the Library of Congress w latach 1995-97) wykładowca literatury na University of California. Leonard Nathan, poeta i professor emeritus of rhetoric na tymże uniwersytecie, współtłumaczący z Miłoszem poezje Aleksandra Wata i Anny Świrszczyńskiej (czyli w Ameryce Anny Swir), autor 17 tomów wierszy i książki Diary of a Left-Handed Birdwatcher, z którym Miłosz podglądał ptaki na półwyspie Point Reyes. Jane Hirshfield, poetka i eseistka, praktykująca buddystka Zen surowej reguły Sōtō, autorka popularnych antologii wierszy poetek z przeszłości (m.in. Women in Praise of the Sacred: 43 Centuries of Spiritual Poetry by Women). Wreszcie Robert Faggen, profesor literatury w prestiżowym Claremont McKenna College opodal Los Angeles, przyjaciel niezwykle oddany Miłoszowi, autor fundamentalnego wywiadu z poetą opublikowanego w „The Paris Review”, wydawca jego korespondencji z Thomasem Mertonem, ceniony edytor Roberta Frosta, któremu poświęcił kilka książek.
W kwietniu 1998 roku w tymże Claremont McKenna College Bob Faggen zrealizował świetny pomysł Adama Michnika i zorganizował czterodniowy The International Milosz Festival. Oprócz przyjaciół Miłosza wymienionych powyżej spotkali się tam pozostali bohaterowie naszego filmu: profesor Helen Vendler z Harvard University, „papieżyca krytyki amerykańskiej”, autorka wielu ważnych tekstów o Miłoszu drukowanych w „The New York Review of Books”, a także książek o Emily Dickinson, Wallace Stevensie, W. B. Yeatsie, Seamusie Heaneyu. Richard Lourie, były student Miłosza w Berkeley, postać kolorowa, pisarz, scenarzysta, jak sam się określił – „Żyd Wieczny Tłumacz” (m.in. Iwaszkiewicza, Konwickiego i… Gorbaczowa), autor bestsellerowej Autobiografii Stalina, biografii Sacharowa i książki o głośnym ukraińskim seryjnym mordercy. Czołowi amerykańscy intelektualiści, krytycy i poeci – wśród nich Robert Pinsky, Jonathan Aaron, naczelny „New Yorkera” David Remnick, poetka i tłumaczka Lillian Vallee – wspierani przez przyjaciół takich jak Seamus Heaney, Tomas Venclova, Jan Błoński, Adam Zagajewski, Aleksander Fiut, Barbara Toruńczyk, Adam Michnik, Bronisław Maj, Wojciech Karpiński, wygłaszali referaty i eseje o polskim poecie, dedykowali mu wiersze – składając niezwykły hołd polskiemu nobliście. Miłosz ze względu na słaby słuch uczestniczył w obradach ze słuchawkami na uszach. Przez cztery dni nie zabierał głosu, a na koniec uraczył zebranych jednym z najwspanialszych reading, jakie słyszałem. Wyznał potem, że serdeczna aura na campusie w Claremont, życzliwość i uznanie tylu przyjaciół, a także brak wścibskich kamer i mikrofonów sprawiły, że był w czasie tych kilku dni znacznie bardziej szczęśliwy aniżeli w czasie tygodnia noblowskiego w Sztokholmie. Niezwykłe doświadczenie uczestnictwa w tym święcie poezji było dla mnie nie tylko intelektualnym zapleczem przy pisaniu scenariusza. Skłaniało też do próby oddania emocjonalnego klimatu podziwu, szacunku i miłości, jaką Miłosz był otaczany wówczas w Ameryce.
Na przełomie marca i kwietnia 2000 roku do Kalifornii wyleciała pięcioosobowa ekipa realizatorów filmu. Reżyserowała Maria Zmarz-Koczanowicz, jedna z najlepszych polskich dokumentalistek, autorka przeszło 50 filmów, w tym portretów m.in. Jerzego Grotowskiego, Leszka Kołakowskiego, Jerzego Turowicza, Adama Michnika. Wrażliwa, dociekliwa i ciepła, umiała pozyskiwać zaufanie i otwierać rozmówców. Wspaniały operator Krzysztof Pakulski (realizował z Krzysztofem Kieślowskim kilka odcinków Dekalogu) wyczarowywał z kalifornijskich plenerów wspaniałe kadry, imponując spokojem i zimną krwią w najtrudniejszych nawet sytuacjach, których – jak się okazało – nie brakło. Podążaliśmy śladem moich wcześniejszych spotkań i podróży. Kręciliśmy więc na Grizzly Peak oraz w Mill Valley w domu Jane Hirshfield, pod prastarymi sekwojami w Muir Woods i w winnicach Napa Valley, gdzie towarzyszyliśmy Czesławowi i Carol. Bob Hass spotkał się z nami na plaży nad zatoką w Inverness, nieopodal swojego letniego cottage’u. Leonarda Nathana filmowaliśmy na tle „greckiej świątyni”, w której mieściła się szkoła tańca Isadory Duncan, gdzie jego żona uczęszczała jako dziewczynka. Do Berkeley przyjechali specjalnie, żeby wystąpić w naszym filmie, Robert Faggen z Claremont oraz Mimi McKay, studentka Miłosza z Texasu, która zachowała zeszyty z jego wykładami. Byliśmy i nad brzegiem Pacyfiku, i na spalonych słońcem kalifornijskich pustkowiach, na campusie uniwersytetu w Berkeley, w Chinatown i w Haight-Ashbury, hippisowskiej dzielnicy San Francisco.
Po tygodniu przenieśliśmy się na Wschodnie Wybrzeże, najpierw do Bostonu i Harvard University w Cambridge, gdzie gościliśmy w domu profesor Helen Vendler (na ścianach imponująca kolekcja bibliofilskich edycji wierszy z dedykacjami autorów), potem do New Haven, gdzie na Yale University filmowaliśmy rękopisy z archiwum Czesława Miłosza w Beinecke Library. Wspomnienia profesora Aleksandra Schenkera, nestora amerykańskich slawistów, autora wstępu do pierwszego obszernego amerykańskiego wydania jego Utworów poetyckich. Poems (Ann Arbor 1976) przybliżyły nam początki kalifornijskiego życia Miłosza. W Amherst College zarejestrowaliśmy jedno z ostatnich spotkań autorskich Miłosza (prowadzone przez Helen Vendler) i – nazajutrz – jego sesję „Questions & Answers” ze studentami słynnego college’u. Wreszcie dotarliśmy do Nowego Jorku (wśród ujęć Manhattanu uważny widz dostrzeże kontury dwóch nieistniejących już wież). Nagraliśmy piękną wnuczkę Miłosza Erin Gilbert, związaną z dziadkiem silną więzią uczuciową, oraz będącego gejzerem dowcipu Richarda Lourie, przede wszystkim zaś Susan Sontag. Przyjęła nas wraz z Annie Leibovitz w swoim penthouse na szczycie wieżowca w Chelsea i udzieliła wspaniałego wywiadu, mimo że tego dnia wróciła z wyczerpującego autorskiego tour po Ameryce. To bodaj najważniejsza wypowiedź w naszym filmie – właśnie tutaj padło pamiętne stwierdzenie, że największymi poetami tworzącymi w XX wieku w Ameryce byli Josif Brodski i Czesław Miłosz.
W sumie zarejestrowaliśmy ponad 23 godziny materiału, w tym kilkanaście jeszcze w krakowskim mieszkaniu Czesława Miłosza. Opowiadał nam, czym była dla niego Ameryka – od młodzieńczych fascynacji indiańskimi powieściami Fenimore Coopera i Mayne Reida, przez lata dyplomatycznej służby w Nowym Jorku i Waszyngtonie, po profesurę w Berkeley, propagowanie w Ameryce polskiej poezji, wychowanie uczniów i tłumaczy… Przyznam, że gdyby to mnie kazano zmontować ten film, skracając go do „telewizyjnego formatu” jednej godziny, doszedłbym może z płaczem do czterech godzin, a potem bronił każdej klatki jak niepodległości. Znakomitej Marysi nie zadrżała ręka i zmontowała tyle, ile potrzebowała telewizja, kondensując wywiady, pejzaże, scenki wielkomiejskie, nawet obrazy szybujących nad Zatoką San Francisco ptaków, do tego, co absolutnie nieodzowne. Materiał współczesny uzupełniła archiwaliami: zdjęciami Miłosza z różnych okresów życia, reprodukcjami jego rękopisów, ikonografią związaną z Kalifornią. Warto na koniec wspomnieć, że w filmie ostatecznie nie znaleźli się wszyscy filmowani przez nas rozmówcy – „nie zmieścił się” np. weteran Beat Generation, poeta i wydawca Lawrence Ferlinghetti, filmowany w jego legendarnej księgarni City Lights, podobnie jak zasłużony kustosz Beinecke Library Vincent Giroud.
Miłosz przeżył na obczyźnie ponad połowę swego długiego życia, w tym blisko czterdzieści lat w Ameryce. Po dramatycznej decyzji zerwania z reżimem PRL i dziesięciu latach tułaczki i biedowania we Francji profesura w Berkeley, dokąd przybył w roku 1960, była dla niego wybawieniem. Tenure na University of California umożliwiała mu życiową stabilizację, ale cena, jaką płacił jako poeta – a poezja była zawsze dla niego najważniejsza – była wysoka. Brakowało mu kontaktu z czytelnikami, wymiany myśli, uczestnictwa w życiu literackim. Pisanie wierszy po polsku w Kalifornii porównywał do wkładania ich do dziupli w drzewie – bez nadziei, że kiedykolwiek zostaną przeczytane. Sława przyszła dopiero po dwudziestu latach w Ameryce, gdzie początkowo znany był jako pisarz polityczny, autor Zniewolonego umysłu, profesor wykładający o Dostojewskim, wreszcie tłumacz Zbigniewa Herberta. Po otrzymaniu Nagrody Nobla przestał być anonimowy – żartując, iż jedyna korzyść z bycia noblistą, to miejsce na parkingu kampusu uniwersyteckiego oznaczone literami NL – Nobel Laureate. Wśród uczonych z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley jest 110 noblistów z różnych dziedzin, ale w naukach humanistycznych jedynym laureatem pozostaje Czesław Miłosz. Ukazujące się ostatnio w Stanach książki o Miłoszu: Cynthii Haven Czesław Miłosz. A California Life (w czerwcu ukaże się w Znaku) i Petera Dale Scotta Ecstatic Pessimist: Czesław Miłosz, Poet of Catastrophe and Hope pokazują, jak z czasem Ameryka zaczęła uświadamiać sobie, jakiegoż to gościa miała Kalifornia – co zawdzięcza on Ameryce, ale też czego Amerykanie nauczyli się od niego. W jakiejś mierze pokazuje to nasz film.
Udało nam się go nakręcić w ostatnim momencie, w którym było to jeszcze możliwe. Po wyjeździe z Ameryki latem i niesłychanie forsownym programie jesieni 2000 roku (Targi Książki we Frankfurcie, wykłady w Sztokholmie i Wiedniu, udział w Spotkaniu Noblistów w Wilnie) poeta przeszedł pierwszy udar, stan jego zdrowia pogorszył się i uniemożliwił mu opuszczanie Krakowa, który stał się jego portem przeznaczenia. Odbył już tylko jedną podróż do Ameryki, by pożegnać się z umierającą w San Francisco żoną Carol. Filmowany przez nas wieczór autorski w Amherst College był przedostatnim występem Czesława Miłosza przed amerykańską publicznością. Potem było jeszcze tylko spotkanie, o którym pisze w wierszu Texas: „Wróciłem z Texasu / Czytałem tam wiersze. / Nigdzie nie płacą tak dobrze jak w Ameryce za czytanie wierszy. / Stawiałem obok autografu datę 2000”. Nam przeczytał przed kamerą utwory Nie mój, Esse, Do Allena Ginsberga oraz – jakżeby inaczej – Czarodziejską górę. W naszym filmie rozświetlone słońcem cudowne wnętrza domu Miłosza wypełnia często tubalny śmiech gospodarza, który zachwyca się zapachami ziół w ogrodzie, czy opowiada, jakim skarbem jest dla niego Carol, dzięki pogodnemu usposobieniu wydobywająca go z częstych depresji.
Realizacja Czarodziejskiej góry była jedną z najbardziej pasjonujących przygód mojego życia. Wędrowałem po stromych uliczkach San Francisco i malowniczych zakątkach północnej Kalifornii, wybierając ujęcia i plany zdjęciowe. Pomagałem rozstawiać sprzęt. Obserwowałem z podziwem, jak operator Krzysztof Pakulski i dźwiękowiec Marian Bogacki, na kawiarnianym stoliku rozbierają na elementy pierwsze kamerę, która zaczęła dymić podczas zdjęć na plaży nad Pacyfikiem. Zadając zza kamery pytania kolejnym rozmówcom, miałem świadomość, że przykładam rękę do czegoś ważnego, co pozostanie cennym świadectwem, ukazującym mniej znany profil poety, którego osobiście uważam za największego twórcę XX stulecia.
JERZY ILLG