JERZY STEMPOWSKI DO KRYSTYNY MAREK
Muri près Berne, 9 VII 1942
Thunstr. 15
Droga Pani Krystyno,
Najserdeczniej dziękuję, że Pani o mnie nie zapomina i przysłała mi list z 17 czerwca. Zanim mój list dojdzie Pani rąk, zapewne już wróci Pani z urlopu żwawa i rumiana. Ja właściwie jestem już od kilku lat na rodzaju urlopu, ale to jest nieistotne, jak długo nie ma urlopu od atmosfery kontynentalnej, szarpiącej i gniotącej kilkaset milionów osób stłoczonych na tej nieszczęśliwej części świata.
W końcu czerwca byłem przez dwa tygodnie we Francji, w Dauphiné [1], jak chory, który zmienia łóżko i czuje się przez pewien czas dużo lepiej. Francja po 1940 jest bardzo niezwykłym i przejmującym zjawiskiem, czymś w rodzaju kraju-widma. Podczas mego pobytu wszyscy dzień po dniu rozpamiętywali wypadki sprzed dwóch lat, nie znajdując wciąż żadnego rozumnego objaśnienia dla tego, co się wówczas stało [2], mówiąc łagodnym szeptem, jak przystało widmom i duchom. Zresztą w Delfinacie nie ma głodu, mieszkańcy małych miast i wsi odżywiają się nie gorzej niż Szwajcarzy, ale całkowicie anarchicznie. Obcy muszą w restauracjach przedstawiać swe karty żywnościowe, z których coś się pro forma wycina, ale ilość jedzenia nie zależy od kartek, ale od ceny obiadu. Tylko win brak, bo rekwirują je Niemcy dla przeróbki na alkohol, i traktory ich jeżdżą na spirytusie z chambertina i pommarda [3]. Dotkliwszy jest brak butów i ubrań. Brak pończoch i nawet nici do ich cerowania. Wszystkie kobiety chodzą boso w różnego rodzaju sandałach i są bardzo fripées [4]. Nawet na ulicach Berna kobiety wydają się w porównaniu z Francją bardzo eleganckie. Myślę, że Francuzki muszą głęboko cierpieć z tego powodu.
Trafiłem właśnie na wielki kryzys kolaboracjonizmu. Wszyscy zrozumieli, że tym razem Niemcy nie chcą żadnej współpracy i że to im nie jest potrzebne. Rekrutację robotników tłumaczono w ten sposób, że robotnicy francuscy są lepiej odżywieni od niemieckich i przez pół roku będą lepiej pracować, zanim zejdą do niemieckiego poziomu. Nikt też nie spieszył się jechać. W ciągu dwóch tygodni w Delfinacie zgłosiło się 19 robotników. Dwóch Polaków i kilku komunistów wyrzucono za drzwi jako przypuszczalnych sabotażystów.
Jeżdżący do Niemiec kolaboracjoniści przywieźli stamtąd osobliwe objaśnienie konkursów uprzejmości w urzędach, tygodni grzeczności i innych dziwów berlińskich. Mówią, że z powodu powszechnego niedożywienia i awitaminozy wystąpiło w Niemczech u wszystkich osłabienie ośrodków otamowujących i stan zbliżony do delirium. O byle co wpadają tam w nieprzytomny gniew, na ulicach widać histeryczne sceny, nastąpienie na nogę prowadzi zaraz do bójki. Stan ten przeszkadza pracy w urzędach i fabrykach i właśnie starają się zaradzić temu przez konkursy uprzejmości. Niemcy nie obliczyli wszystkich kosztów wojny totalnej. Coraz więcej ich ma uczucie, że walka dziś toczy się już o nagą egzystencję lub nawet o jeszcze mniej: o rodzaj upiornej półegzystencji, której czepiają się w braku siły i czasu, potrzebnych do zastanowienia się, czy to warte zachodu. Stąd ich powszechna skłonność do Greueltaten [5], do obojętnego okrucieństwa i metod walki, które dawniej wyobraźnia dopuszczała tylko w wypadku bezładnej i nieotamowanej żadnym poczuciem honoru walki o nagą egzystencję. Przyjezdny z Niemiec, włoski faszysta, opowiadał, że w przemyśle wojennym robotnicy pracują 83 godziny tygodniowo i całą niedzielę śpią z wyczerpania. Questa gente non sanno vivere [6], zakończył z ubolewaniem.
Z tego szczegółu może Pani wnosić, jak teraz wygląda kontynent, jak sobie jego mieszkańcy urządzili życie i dlaczego nawet ci, którzy nie zamierzają stawać do walki w obronie takiej egzystencji, są tak nerwowi i smutni.
We Francji spotykałem się wszędzie z wielką życzliwością władz i ludności. Granica jest cała pilnowana przez Gestapo i dla różnych względów musiałem przekraczać ją tajnie, prowadzony przez porozumiewawcze znaki i gesty sympatii żandarmów, celników i komisarzy granicznych francuskich. Życzliwy stosunek obejmuje tam wszystkich polskich uchodźców. Jeżeli stosunki te nie układają się zawsze pomyślnie, wynika to częściowo z autorytatywnej anarchii, jaka panuje w Vichy, częściowo zaś stąd, że wielu Polaków ożywia wciąż jeszcze pamięć ozonowej krzepy [7] i nie rozumieją, o co chodzi. Zresztą na dnie tych stosunków tkwi jeszcze i to, że Francuzi wyczuwają w nas braci attentistów [8], zmuszonych przez sytuację do czekania na poruszenie się wody [9].
Zupełnie mylny wydał mi się pogląd, jakoby reżim z Vichy był tworem niemieckim, narzuconym Francji i skazanym na zagładę w dniu klęski Niemiec. Vichy jest autentycznym tworem francuskim i dlatego Niemcy są zeń równie zadowoleni, jak Francuzi. Dla stworzenia Vichy zjednoczyły się wszystkie czynniki antyrepublikańskie: mafia wojskowa, les cagoulards [10] i Action Française, przemysłowcy, byli komuniści i wielka liczba lotnego hultajstwa. Wszyscy ci nienawistnicy republiki zarżeli z radości na widok klęski wojskowej, bo ona jedna mogła ich wynieść do władzy. Po dwóch latach okazało się, że 1) nowi władcy nie znaleźli nic do powiedzenia i proponują dziś swym obywatelom to samo, co przez 10 ostatnich lat proponowała Trzecia Republika: attendre [11]; 2) Francuzi znoszą to wszystko z rezygnacją, bez słowa protestu, bez gestu zniecierpliwienia, z rodzajem gorzkiej słodyczy. Na przygodnego obserwatora jak ja, ten ostatni fakt robi największe, omal że nie imponujące wrażenie: 40 milionów ludzi pogrążonych w cierpliwym oczekiwaniu, milczących, łagodnych i wymijających, odmawiających czytania jakiejkolwiek gazety, zachowujących niemal płynną bierność jak woda, przybierająca kształt naczynia.
Patrząc na tę postawę, trzeba sobie postawić pytanie, czy nie jest to postawa kontynentalna par excellence, postawa cywilizacji zachodniej w jej obecnej fazie, postawa, do której różnymi drogami prowadził bieg historii, polityka mocarstw, rozwój przemysłu i państwowości, wzrost zamożności, nowe warunki pracy itd. Pytanie to zadaje sobie wielu i nikomu nie robi się wesoło i przyjemnie. Coraz trudniej wyobrazić sobie Europę powojenną. Do obrazu tego wchodzi coraz więcej czynników nowych i niewiadomych.
Przez 10 dni mieszkałem we Francji, pod Grenoble u młodego przyjaciela na wsi [12], gdzie teraz ukrywa się tzw. życie umysłowe. Stary dom z wielkimi pokojami i meblami sprzed stu lat stał na zboczu góry Saint-Eynard i z okien było widać już z bliska pionowe ściany góry, mającej z tej strony kształt głowy cukru. Różni tam przyjeżdżali i przychodzili i wszystkie ranki i wieczory spędzaliśmy na konwersacjach. Dziwnie zmalała w tłoku wypadków cała literatura i wszystkie tzw. sprawy umysłowe. Nie darmo już od 20 lat zgromadzenia literatów i profesorów były najnudniejszym miejscem na świecie. Dziś o tym wszystkim trudno nawet mówić, bo szukamy zaledwie języka dla opisania tego rodzaju zjawisk, z jakimi mamy do czynienia. Jak w czasach Renesansu, najżywszy wydaje się język muzyki, kosmiczny w swej naturze. Dlatego może muzycy jeszcze czernią papier, gdy literaci porzucili pióra. Przywiozłem z Francji trochę kompozycji w rękopisach, bo tu jest jeszcze możność ich wykonania. Na próżno natomiast szukałem rękopisu dla Słonimskiego. Chyba że sam coś dla niego napiszę. Bardzo chciałbym zobaczyć choć jeden numer tej jego „Nowej Polski”. Na kontynencie nikt sobie (na emigracji oczywiście) żadnej nowej Polski nie wyobraża. Wszyscy widzą ją w kategoriach ONR [13] i Ozonu, i trudno to sobie nawet objaśnić, że tylu ludzi liczy na jakieś pogrobowe zwycięstwo Mein Kampf i to właśnie w Polsce.
Pyta mnie Pani, czy przyjmuje zakład o powrót do kraju na Boże Narodzenie, nie wiem jednak, czy Pani sama ten zakład jeszcze podtrzymuje, bo list Pani jest z 17 VI, dziś zaś od Bożego Narodzenia dzieli nas już mniej niż pół roku, a powrót wydaje się dalszy niż przedtem [14]. Wiem tylko tyle, że system hitlerowski nie da się żadną miarą utrzymać i największe zwycięstwa nic mu nie pomogą. System ten liczący wciąż tylu czynnych, a jeszcze więcej biernych zwolenników, jest tylko objawem samobójczego obłędu kontynentu. Stąd jednak nie wynika, że my wrócimy na najbliższe czy nawet następne Boże Narodzenie. Być może kontynent wytrwa w swym szale samobójczym i zmieni się w pustynię zamieszkałą przez małpy z karabinami maszynowymi. Hitleryzm utrzymać się nie może, ale czy zginie przez powrót kontynentu do cywilizacji, czy też przez jego zagładę, tego na razie nie widać.
Bardzo się cieszę, że Pani jest zaprzyjaźniona z p. Henrykiem T. [15] Myślę, że on słusznie psychologizuje. Jak bowiem wytłumaczyć w kategoriach ekonomicznych obecny pęd Europejczyków do zniszczenia, ubóstwa i zagłady? To da się opowiedzieć tylko w terminach konwencyj społecznych lub w terminach psychopatologii. Dostałem od autora egzemplarz Roli ekonomicznej Europy S-W [16] i uważam, że jest to pierwsza ważna książka napisana na emigracji. Pisałem mu o tym, ale znam tylko jego dość dawny adres (20 Chesham Pl., S.W. 1) i nie wiem, czy mój list go doszedł. Proszę go łaskawie najserdeczniej ode mnie pozdrowić i powiedzieć, że często o nim myślę z uczuciem szczerej przyjaźni.
Takie długie listy na pewno nie podobają się cenzurze, ale tak rzadko do siebie piszemy, że może nam to wybaczy. INNOCUOS CENSURA POTEST PERMITTERE LUSUS [17], jak pisał Martialis do cesarza. Zresztą o sprawach kontynentalnych zwięźle pisać nie można, bo nie mieszczą się dobrze w naszym słowniku tradycyjnym.
Najserdeczniejsze pozdrowienia przesyła zawsze szczerze oddany
Jerzy Stempowski
KRYSTYNA MAREK DO JERZEGO STEMPOWSKIEGO
472, Chelsea Cloisters,
Sloane Avenue,
London, S.W.3.
3 VII 43
Drogi i Kochany Panie Jerzy,
zaiste nie wiem, jak zacząć tę haniebnie spóźnioną epistołę, nad którą czuję się zgoła jak syn marnotrawny. Liczę na to, że mnie Pan mimo wszystko jeszcze nie zapomniał i nie wykreślił z grona ludzi, z którymi w ogóle warto utrzymywać stosunki. Niech mi będzie wolno powiedzieć na własną obronę, że wbrew wszelkim pozorom byłoby to nie całkiem sprawiedliwe. Myślę o Panu częściej i serdeczniej, niż można by to wnosić z rocznego milczenia. Gros naszych rozmów z p. Henrykiem [Tennenbaumem] obraca się około Pana osoby i robimy się wtedy oboje strasznie sentymentalni.
Niech Pan tego nie weźmie za chęć usprawiedliwiania się z grzechów, które w prawie karnym podpadłyby pod kategorię przestępstw z zaniechania – delicta per omissionem [18]. Naprawdę i szczerze chciałabym znowu o Panu posłyszeć, chciałabym wiedzieć, co z Panem się dzieje, jak zdrowie, jak nastrój, a najważniejsze – jak Pan znosi czasy apokaliptyczne? Co do mnie nie próbuję już nawet załatwiać tego problemu jakąkolwiek formułą czy strzępem światopoglądu. Epoka nadaje się dla karłów albo olbrzymów, jeśli chodzi o moment przetrzymania. Ponieważ niestety nie jestem ani jednym, ani drugim – przeto z całą moją przeciętnością i niezmiennie funkcjonującym instynktem samozachowawczym uciekam czasem od przerażenia na słońce, do książek z epoki przedapokaliptycznej, do problemów dnia powszedniego – i na godzinę, czy na dzień, nie wiem, nie chcę wiedzieć, nie przyjmuję do wiadomości. Z drugiej strony działa przytępienie wrażliwości, spowodowane nadmiarem wrażeń. On se débrouille, comme on peut [19]. W gruncie rzeczy człowiek się miota między przerażeniem, zdrętwieniem, poczuciem związania z nieszczęściem, krzywdą, upodleniem, śmiercią – a jakimś potwornym, zbuntowanym egoizmem, chęcią ucieczki (myślą, nigdy czynem), instynktem strusim, czy też może instynktem życia po prostu. Nie wiem, nie chciałabym wejść na równię pochyłą filozofii, że „przecież nikomu nic nie pomoże, jeśli nawet włożę włosiennicę, że przecież trzeba żyć, że właściwie tym bardziej trzeba żyć i że w efekcie wszystko wolno”. Niech Pan napisze, jak się Pan zapatruje na ten problème de conscience [20]. Chciałabym znać Pana zdanie. Tylko, na miły Bóg, niech Pan nie pomyśli, że i ja się już zdemoralizowałam emigracyjnie. Po prostu u mnie Haarspalterei [21] zaczyna się dość wcześnie.
Ot i wyrwała mi się przydługa dygresja osobista w liście, którego pierwszym i istotnym celem jest dowiedzenie się o Panu. Myślę, że okaże Pan wielkoduszność i odpisze od razu, nie stosując retorsji. Jak się teraz przedstawia modus vivendi [22]? Czy zawsze jeszcze szalet? I muzyka? Koniecznie chcę wiedzieć o Pana stanie zdrowia; przypuszczam, że Szwajcaria ma swoje dobre strony pod tym względem – nie mówiąc o tym, że niezależnie od starego, szkolnego sentymentu, stale myślę o tym kraju jak o wyspie Utopii. Gdyby tak móc choć na parę dni odwiedzić Pana w szalecie où que ça soit [23]!
De publicis [24] na razie nie piszę. Przypuszczam zresztą, że jest Pan znakomicie poinformowany. Jeżeli chodzi o atmosferę tutaj – nie do pozazdroszczenia, aczkolwiek nie jest znowu aż tak źle, jak twierdzą histerycy. Jeśli idzie o sytuację w ogóle – mój Boże, nil desperandum [25]. Jak Pan widzi, za wszelką cenę usiłuję utrzymać zmysł proporcji jako najważniejszą z cnót intelektualnych.
Ja sama nadal robię rzeczy, których realnego znaczenia i portée [26] nie umiem dobrze ocenić. Wolałabym budować baraki. W każdym razie widziałabym wieczorem, ile przybyło od rana. Wszystko byłoby znakomicie wymierne i niewątpliwe.
Czuję, że powinna bym skończyć tę gadaninę, ale nie wiem, kiedy znowu zdarzy mi się taki cichy, spokojny i „własny” wieczór i jakoś nie mogę rozstać się z tym listem do Pana. Rzecz w tym, że jestem na kilkudniowym urlopie na wsi pod Londynem. Spokój, cisza, bardzo typowa angielska countryside [27], łagodna, kojąca, rozpachniona masą kwiatów. Defektem jest brak maszyny do pisania (niestety, zmęczy to Pana bardziej niż mnie) – plusem to, że wreszcie raz w roku należy się do siebie. Londyn i nasz londyński tryb życia zabija. Mój typ roboty w szczególności się nie kończy. Tak zwane „biuro” trwa nierzadko w różnych formach do późnej nocy, zabijając wszelką privacy [28]. Wreszcie o którejś godzinie człowiek zostaje sam, z wysuszonym mózgiem i poczuciem wielkiego braku higieny umysłowej.
Mimo to, a może właśnie dlatego, staram się znaleźć chwilę czasu na „luksusowe” rozrywki. Między innymi wróciłam znowu z wielką pasją do Rilkego. Ostatnio przebijałam się przez Duino Elegien [29], przyznaję, że z pewnym trudem. Il paraît, que ça me dépasse [30] – wolałabym to czytać z Panem.
Drogi Panie Jerzy, raz jeszcze proszę o prędki list. A może przecież – ryzykuję znowu, mimo fiaska wszystkich moich dotychczasowych nadziei – zobaczymy się prędzej, niż myślimy?
Na razie wszystkie moje najlepsze myśli i życzenia Panu przesyłam
Krystyna
Listy przepisali i przypisami opatrzyli Agnieszka Papieska i Andrzej Stanisław Kowalczyk
[1] Dauphiné, pol. Delfinat – region historyczny w południowo-wschodniej Francji, położony pomiędzy Rodanem a Alpami. Stolicą Delfinatu jest Grenoble.
[2] Tematem rozmów Francuzów była klęska armii francuskiej w walce z III Rzeszą w czerwcu 1940 roku, ustanowienie nacjonalistycznego reżymu autorytarnego z marszałkiem Petainem na czele, a następnie narzucony przez III Rzeszę podział państwa na część okupowaną i nieokupowaną ze stolicą w Vichy, zależną od Niemiec.
[3] chambertin, pommard – wysoko cenione francuskie czerwone wina z Burgundii.
[4] Tu: zaniedbane (fr.).
[5] Okrucieństwo (niem.).
[6] Ci ludzie nie wiedzą, jak żyć (wł.).
[7] Obóz Zjednoczenia Narodowego (potocznie: Ozon) – organizacja polityczna tworzona na rozkaz marszałka Rydza-Śmigłego od połowy 1936 roku. Jej powstanie ogłoszono w deklaracji ideowo-politycznej opublikowanej w lutym 1937. Organizacja miała skonsolidować naród wokół obozu rządzącego, coraz bardziej skłóconego, a także wzmocnić obronność państwa w obliczu zagrożenia agresją ościennych mocarstw. Program OZN był wyrazem sympatii grupy rządzącej z Rydzem-Śmigłym na czele dla nacjonalizmu i totalitaryzmu. Agresywna propaganda rządowa ukazywała Polskę jako państwo militarnie i gospodarczo silne, zdolne się bronić i atakować swoich wrogów zewnętrznych i wewnętrznych (mniejszości narodowe, opozycję socjalistyczną i chłopską, komunistów). Fałsz tych mocarstwowych haseł był oczywisty, ale wielu w nie wierzyło. Stempowski do nich nie należał.
[8] attentyści – zwolennicy czekania na podjęcie czynnej akcji w dogodnym strategicznie momencie. Postawa taka była zalecana poszczególnym ruchom oporu przez Wielką Brytanię i rządy emigracyjne.
[9] Nawiązanie do jerozolimskiej sadzawki Betesda. W czasach Jezusa gromadziły się tam osoby kalekie, oczekujące uzdrowienia. Wierzono, że co jakiś czas anioł zstępuje i porusza wodę, dając jej moc uzdrawiania. Uzdrowienie miało być dostępne dla każdego, kto jako pierwszy wszedł do sadzawki po tym, jak anioł poruszył wodę (Ewangelia św. Jana 5, 2–4 i nast.).
[10] Les Cagoulards (pol. Kagulardzi) – członkowie Organisation secrète d’action révolutionnaire nationale, tajnej, skrajnie prawicowej francuskiej organizacji politycznej działającej w drugiej połowie lat trzydziestych XX wieku. Nazwa La Cagoule (kaptur) została wprowadzona przez Charles’a Maurrasa, przywódcę Action Française, któremu konspiratorzy skojarzyli się z członkami amerykańskiego Ku Klux Klanu. Organizacja działała w sposób wojskowy. Jej głównym celem było zniszczenie III Republiki Francuskiej rządzonej przez lewicowy Front Ludowy. Kagulardzi nawoływali do działań terrorystycznych, organizowali też zabójstwa działaczy komunistycznych lub skrajnie lewicowych. W listopadzie 1937 roku policja rozbiła organizację. Podczas II wojny światowej część byłych kagulardów podjęła kolaborację z okupantami, część przystąpiła do antyhitlerowskiego ruchu oporu (resistance).
[11] Czekać (fr.).
[12] W drugiej połowie maja 1942 roku Stempowski odwiedził w Bouquéron pod Grenoble Bolesława i Halinę Micińskich oraz ich córeczkę Dunkę, Annę Micińską (1939–2001), późniejszą edytorkę i badaczkę twórczości Stanisława Ignacego Witkiewicza. Bolesław Miciński (1911–1943), eseista, poeta, filozof, krytyk literacki, epistolograf. Wydał m.in. tom wierszy Chleb z Gietsemane (1933) i esej Podróże do piekieł (1937). Po wojnie nakładem Instytutu Literackiego w Rzymie wyszła jego książka Portret Kanta i trzy esseje o wojnie (1947). Halina Micińska-Kenarowa (1915–1998), pedagog, memuarystka. Od roku 1947 dyrektorka Państwowego Liceum Technik Plastycznych w Zakopanem. W Grenoble przebywała również Aniela (Nela) Micińska (1908–1992), romanistka i tłumaczka, siostra Bolesława. Po latach Halina Micińska-Kenarowa w swoim wspomnieniu zatytułowanym O Jerzym Stempowskim pisała: „W maju 1942 roku pan Jerzy wybrał się do niego [i.e. Bolesława] specjalnie na dziesięć dni w odwiedziny i spotkanie to było wielkim przeżyciem dla nas wszystkich. Żywo mam w pamięci ogromny, nieużywany pokój – bibliotekę gospodarzy domu – gdzie za specjalnym ich zezwoleniem mogliśmy umieścić naszego gościa. Zajęta dzieckiem, praniem, sprzątaniem i trudną aprowizacją nie mogłam brać udziału w spacerach i niekończących się rozmowach, które wiedli obaj panowie. Miciński dał do czytania panu Jerzemu świeżo napisany Portret Kanta […]. Po kilku jednak dniach sielanka się popsuła: pan Jerzy przeziębił się w nieogrzewanym od lat, północnym pokoju i położył się do łóżka. Sądzę dziś, że po prostu odchorował wysiłek podróży i wzruszenie spotkania z nami. Któregoś południa […] stanął w drzwiach dziwnie zmieszany mój mąż i powiedział zmienionym głosem: «Coś się stało, pan Jerzy płacze… Może powiedziałem mu coś przykrego, ale opowiadałem mu tylko mojego Juliana…». Wbiegłam do ogromnego pokoju, gdzie «góra mądrości i wiedzy» leżała na tapczanie z twarzą osłoniętą obiema dłońmi […]. Uspokoił się po chwili i powiedział: «Przepraszam, nerwy mam na nitce. Poruszył mnie temat rozmowy z panem Bolkiem, bo nagle zdałem sobie sprawę, że gdyby mój ojciec nie podsunął mi pism Juliana Apostaty, kiedy miałem trzynaście lat, moje życie potoczyłoby się zupełnie inaczej…»” (Bolesław Miciński, Jerzy Stempowski, Listy, oprac. Anna Micińska, Jarosław Klejnocki, Andrzej Stanisław Kowalczyk, wprowadzenie Halina Micińska-Kenarowa, Konstanty Régamey, LNB, Warszawa 1995, s. 21–22). W liście z 12 lipca 1942 roku Bolesław pisał do Stempowskiego: „Podobnie jak nie umiałem uwierzyć w Pana przyjazd, podobnie nie mogę uwierzyć dziś, że Pana już – od tak dawna – nie ma w Bouquéron. Jestem trochę jak Dunka, która co rano wpada do Pana pokoju i pyta z niezmiennym zdumieniem: «A gdzie jest pan Stempowski?». Odpowiadam: «Nie ma», ale nie bardzo w to wierzę. Nie umiem Panu powiedzieć, jak bardzo do Pana tęsknię»” (tamże, s. 219). Stempowski opisał swoją eskapadę do Delfinatu w napisanych po francusku Notes d’un voyage dans la Dauphiné (ogłoszone przez Jana Zielińskiego, z przedmową Wojciecha Karpińskiego w tomie Notes pour une ombre suivi de Notes d’un voyage dans la Dauphiné (Les Éditions Noir Sur Blanc, 2004). Wydawnictwo opublikowało również polski przekład pióra Jana Zielińskiego pt. Zapiski dla zjawy.
[13] Obóz Narodowo-Radykalny (ONR) – polska partia faszystowska założona przez nacjonalistów w roku 1934 i wkrótce rozwiązana przez władze; następnie działająca konspiracyjnie. ONR Falanga pod przewodnictwem Bolesława Piaseckiego zapowiadała m.in. rewolucję narodową, likwidację instytucji ustroju demokratycznego, ustanowienie dyktatury i usunięcie z Polski Żydów.
[14] W istocie wiosną i latem 1942 roku alianci nie poczynili żadnych poważnych postępów w zmaganiach z państwami osi Rzym–Berlin–Tokio. Przeciwnie sytuacja się pogorszyła. W czerwcu 1942 Niemcy odzyskali inicjatywę na froncie wschodnim, rozpoczynając ofensywę ku Wołdze i Stalingradowi z zamiarem opanowania bakijskich pól naftowych. Na początku lipca zajęli Sewastopol i Woroneż, a wkrótce Rostów nad Donem. W Afryce Północnej wojska niemieckie i włoskie okrążyły twierdzę w Tobruku i zdobyły ją. Maszerowały na wschód i w końcu czerwca przekroczyły granicę kontrolowanego przez Anglików Egiptu. Lepiej powodziło się Amerykanom na Pacyfiku w walkach z Japończykami. Przerwana została ich zwycięska passa. Na początku czerwca flota cesarska poniosła ciężkie straty w bitwie powietrzno-morskiej pod Midway. Nie było to jednak zwycięstwo na miarę przełomu.
[15] Tennenbaumem.
[16] Mowa o książce Henryka Tennenbauma Europa Środkowo-Wschodnia w gospodarstwie światowym, która ukazała się nakładem wydawnictwa M.I. Kolin w Londynie w 1942 roku.
[17] Urząd cenzora może zezwolić na nieszkodliwe żarty (Marcjalis, epigram I 4, wers 7; epigram adresowany był do cesarza Domicjana, który w ramach uzdrowienia obyczajów kazał niszczyć utwory uznane za oszczercze, a ich autorów piętnować) (łac.).
[18] Przestępstwo przez zaniechanie (łac).
[19] Radzimy sobie, jak potrafimy (fr.).
[20] Problem sumienia (fr.).
[21] Dzielenie włosa na czworo (niem.).
[22] Sposób życia (łac.).
[23] Gdziekolwiek to jest (fr.).
[24] O sprawach publicznych (łac.).
[25] Nie należy rozpaczać (łac.).
[26] Zasięg, zakres (fr.).
[27] Wieś, wiejska okolica (ang).
[28] Prywatność (ang.).
[29] Właśc. oryg. Duineser Elegien lub w przekładzie na język angielski: Duino Elegies – Elegie duinejskie – jedno z najważniejszych dzieł Rainera Marii Rilkego (1875–1926), ogłoszone w 1923 roku (wyd. pol. 1930). Krystyna Marek mogła mieć jedno z dwóch wydań: Duineser Elegien. Elegies from the Castle of Duino, translated by Vita Sackville West, Hogarth Press, London 1931 lub Rainer Maria Rilke: Duino Elegies, translated by J. B. Leishman and Stephen Spender, The Hogarth Press, London 1939.
[30] Wygląda na to, że to mnie przerasta (fr.).