Zmarła Maria Ofierska, redaktor Biblioteki Socjologicznej PWN, Biblioteki Myśli Współczesnej PIW i serii książek z teorii liberalizmu i demokracji Fundacji im. Stefana Batorego. Laureatka nagrody PEN Clubu, odznaczona Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. W 2012 roku otrzymała Nagrodę Edytorską „Zeszytów Literackich”. Przypominamy tekst laudacji wygłoszonej z tej okazji przez Krzysztofa Pomiana i opublikowanej w „Zeszytach Literackich” 2012 nr 120.
O autorach mówi się dużo. Może nawet zbyt dużo, choć każdy uważa, że ilekolwiek się o nim powie, to i tak będzie za mało, gdyż pierwszą cechą szanującego się autora jest przekonanie o własnej bezgranicznej wielkości. Zadowolić ich nie sposób, choćby mówiło się o nich nieustannie. Inaczej z wydawcami. Mówi się o nich rzadko albo wcale. A przecież czym byłby autor bez wydawcy? Niektórym wydaje się wprawdzie, że sami daliby sobie doskonale radę, ale kto pamięta edytorski prymitywizm większości wydawnictw samizdatu, ten wie, że to złudzenie. Nawet przy współczesnych ułatwieniach w zakresie druku i oprawy autor, jeśli nie opanuje fachowo reguł sztuki wydawniczej, nie zdoła zmienić swego maszynopisu z rzeczy prywatnej w publikację zdolną krążyć między ludźmi i zdobywać czytelników. Co więcej, bywa, że wydawca wręcz tworzy autora. Ile osób zaczęło pisać i ilu piszących napisało swe najlepsze utwory tylko dzięki inspiracji ze strony wydawcy?
Maria Ofierska była wydawcą w najlepszym i najpełniejszym znaczeniu tego słowa: inspiratorem, redaktorem, edytorem. Została nim jednak dopiero w latach sześćdziesiątych. Przedtem studiowała socjologię na UW i padła ofiarą likwidacji w 1950 roku tego kierunku uznanego za „burżuazyjną pseudonaukę”. Z lat studenckich wyniosła przekonanie o społecznej potrzebie i poznawczej ważności socjologii oraz związek intelektualny i uczuciowy ze Stanisławem i Marią Ossowskimi odsuniętymi od nauczania w latach 1950-55; była jedną z kilkunastu osób, które uczestniczyły w pierwszym seminarium profesora Ossowskiego po jego powrocie na uniwersytet. Widzieliśmy się wtedy po raz pierwszy. Latom studiów zawdzięcza też kilka dozgonnych przyjaźni: z Marcinem Czerwińskim, Stefanem Nowakiem, Hanną Pawełczyńską, Janem Strzeleckim, Andrzejem Tymowskim, Aleksandrem Wallisem. Doszły do nich przyjaźnie nawiązane w kręgach ówczesnej kultury niezależnej: z artystami – m.in. z Janem Lebensteinem i Jackiem Sempolińskim, z historykami sztuki – Elżbietą Grabską-Wallisową, Wiesławem Juszczakiem, Zofią Kossakowską, Joanną Szczepińską, Bożeną Steinborn, w środowisku teatru na Tarczyńskiej wokół Mirona Białoszewskiego, w Klubie Krzywego Koła, gdzie spotykało się wielu wymienionych.
Październik 1956 umożliwił Marysi wyjazd do Paryża, gdzie spędziła kilka lat, utrzymując bliskie związki z Barbarą i Kazimierzem Romanowiczami i ich galerią, z Teresą Dzieduszycką, Olgą Szerer i Janem Lebensteinem, Gustawem Herlingiem-Grudzińskim, księdzem Józefem Sadzikiem. Ten apel poległych, bo tylko jedna z osób tu wspomnianych jest jeszcze wśród nas, pokazuje nie tylko bagaż przyjaźni, kontaktów i doświadczeń, z jakimi wracała z Paryża do Warszawy. Pokazuje też na jej przykładzie, jakimi drogami i jak kultura niezależna, w tym kultura emigracji, wywierała wpływ na kulturę oficjalną w PRL lat popaździernikowych. Albowiem podejmując pracę w Państwowym Wydawnictwie Naukowym, w redakcji filozofii, a później w redakcji socjologii, którą stworzyła i kilka lat kierowała, Marysia zaczęła funkcjonować w kulturze oficjalnej, kontrolowanej i cenzurowanej.
W tych warunkach w jej redakcji i przy jej bezpośrednim udziale ukazały się Dzieła Stanisława Ossowskiego, co było osiągnięciem tym większym, że autor, choć już nie żył, był nadal źle widziany przez urzędowych ideologów; nie zapomniano mu książki Struktura klasowa w świadomości społecznej (1957), która ściągnęła na siebie gwałtowny atak marksistów. W jej redakcji i przy jej bezpośrednim udziale ukazały się również Etos rycerski i O człowieku, moralności i nauce Marii Ossowskiej. Była ona nadto wydawcą książek Zygmunta Baumana, Antoniny Kłoskowskiej, Stefana Nowaka, Hanny Pawełczyńskiej, Jerzego Szackiego i Jana Szczepańskiego, by wymienić tylko kilka nazwisk o zasięgu międzynarodowym. I była twórcą Biblioteki Socjologicznej, która przyswoiła polszczyźnie klasyczne dzieła czołowych socjologów światowych – Durkheima i Maussa, Veblena i Parsonsa, Simmla i Kroebera – i przypomniała przedwojennych socjologów polskich, m.in. Znanieckiego i Rychlińskiego. Wszystko to miało bezpośredni i znaczny wpływ na poziom nauczania socjologii w Polsce i na poziom prowadzonych badań. Można spokojnie stwierdzić, że nieefektowna i znana tylko zainteresowanym praca wydawnicza Marysi przyczyniła się do zdobycia przez polską socjologię tej międzynarodowej pozycji, jaką zajmowała ona w ciągu wielu lat.
Między rokiem 1956 a marcem 1968 stary pałac przy Miodowej 10, siedziba PWN, był dziwną oazą, gdzie chwilami można było sobie wyobrazić, że jest się w wydawnictwie ulokowanym po drugiej stronie żelaznej kurtyny, skądinąd w przypadku PRL tamtych lat mocno nieszczelnej. A przecież założyciel i dyrektor PWN Adam Bromberg przyszedł z ZSRR w szarym szynelu, a jego zastępcami byli dwaj przedwojenni komuniści z powojennym stażem w aparacie partyjnym: Jerzy Baumritter i Tadeusz Zabłudowski. Wszyscy trzej przechodzili jednak w tych latach ewolucję, która doprowadziła ich do poglądu, że nauka, a zapewne również kultura, powinny dysponować bardzo szeroką autonomią w stosunku do panującej ideologii, co uzasadniało ich politykę wydawniczą. W zespole było natomiast wiele osób o całkiem innym rodowodzie ideowym, dla których wydawanie książek było zarazem powołaniem i pasją i które przyczyniły się do podniesienia wymogów edytorskich na wysokość najlepszych wzorców zachodnich. Jeśli wymieniam tylko Hannę Rosner, która kierowała redakcją filozofii, Stanisława Polubca z tejże redakcji i Alicję Dyczek, która kierowała wpierw redakcją „Omegi”, a potem historii sztuki, to dlatego, że byli to przyjaciele Marysi i że, jak ona, reprezentowali niejako kulturę niezależną w świecie kultury oficjalnej. Było to zbyt piękne, by mogło trwać w PRL, więc skończyło się, jak wiadomo, pogromem i czystką. Marysia została jeszcze w PWN czas jakiś, nim okazało się, że nie ma tam dla niej miejsca. Ale ponieważ PRL była jednak krajem dziwnym i nieco surrealistycznym, przyjął ją do pracy w Państwowym Instytucie Wydawniczym Andrzej Wasilewski, jego ówczesny dyrektor i jedna z ważnych postaci PZPR.
Marysia kierowała tam słynną serią ze znakiem plus minus nieskończoność. W serii tej ukazało się kilkadziesiąt książek autorów polskich i obcych, w tym wielkich uczonych i myślicieli. Jej linią przewodnią było pobudzać do myślenia humanistów, uświadamiając im problemy uwikłane w ich praktykę badawczą, a zarazem pozwalając zapoznać się z filozoficzną problematyką przyrodoznawstwa i nauk ścisłych. A jej ogromną zasługą było utrzymanie związku polskich czytelników z kwestiami znajdującymi się w polu uwagi myśli światowej i z twórczością autorów, którzy wnosili do niej coś nowego. Było to jedno z najważniejszych przedsięwzięć wydawniczych, które przyczyniły się w zasadniczym stopniu do utrzymania poziomu polskiej humanistyki w jakże niesprzyjającym otoczeniu.
Aż przyszły lata wydawnictw niezależnych i „Solidarności”. Zaangażowania, entuzjazmu, klęski i ostatecznie zwycięstwa. Wymogi konspiracji wykluczały umieszczanie nazwisk redaktorów na odwrotach kart tytułowych, a dyskrecja Marysi powstrzymywała ją od podawania nawet najbliższym przyjaciołom szczegółów współpracy z podziemnym ruchem wydawniczym w czasie stanu wojennego. Toteż nie znamy pełnego zasięgu tej współpracy. Wiemy tylko, że Marysia redagowała, traktując to jako pracę społeczną, wiele pozycji, które ukazały się w drugim obiegu, co przypłaciła pogorszeniem wzroku.
Są osoby, które mówią o sobie tak dużo, że ich zasługi są aż nazbyt dobrze znane. I są takie, które trzeba znać z bliska, by wiedzieć, ile im zawdzięczamy. Marysia należy do tej kategorii. Wymieniłem tu wiele nazwisk, ale były po temu powody. Marysia ma dar przyjaźni. W życiu zawodowym była wydawcą. Jej życie zawodowe przeplatało się jednak zawsze z życiem społecznym; zwrot „życie towarzyskie” w tym przypadku by nie wystarczał. Nie tylko z uwagi na jej wieloletni czynny udział w pracy stowarzyszeń: Polskiego Towarzystwa Socjologicznego, Otwartej Rzeczypospolitej. Również dlatego, że skupianie wokół siebie przyjaciół w prywatnych mieszkaniach było w latach PRL tworzeniem warunków dla swobodnej wymiany poglądów, krążenia informacji, kształtowania opinii i po prostu dobrej zabawy. Salon Marysi, bo wolno chyba użyć tego słowa, był przez lata taką nieformalną instytucją, ważnym dla wielu osób miejscem na mapie inteligenckiej Warszawy. Wychodziło się stamtąd zawsze późno, z poczuciem, że czas minął zbyt szybko.
Socjologia była pierwszą miłością Marysi. Pozostała jej wierna po dziś dzień. Doszła do tego szeroko rozumiana humanistyka, a w ciągu ostatnich kilkunastu lat również filozofia polityczna prezentowana w książkach wydawanych przez nią pod auspicjami Fundacji Batorego, które wiążą się z problematyką przeobrażeń ustrojowych po obaleniu komunistycznego autorytaryzmu, jak publikacje z dziedziny humanistyki wiązały się z tematami narzucanymi przez kryzys towarzyszący od lat siedemdziesiątych społeczeństwom przemysłowym niezależnie od ich ustrojów politycznych, a prace z dziedziny socjologii – z dyskusjami na temat odbudowy powojennej i socjaldemokracji. Z tej perspektywy biblioteka Marii Ofierskiej – kilkaset tomów, które zawdzięczają jej swe istnienie w naszej kulturze – odsłania swój wymiar obywatelski i okazuje się przykładem stosowania nakazów „dobrej roboty” oraz wiernego postawie i nauczaniu Stanisława i Marii Ossowskich dążenia „ku nowym formom życia społecznego”.
KRZYSZTOF POMIAN