fbpx
HOME
Ewa Bieńkowska

Lata nauki i wędrówki

Dla Józefa Czapskiego – którego nawet dalecy mu ludzie nazywali bezceremonialnie Józiem – te lata w zasadzie nigdy się nie zakończyły; może w ostatnim dziesięcioleciu ślepoty i wyczerpania… W jego życiu można mówić o wielu epokach nauk, o wielu dłuższych i krótszych, dobrowolnych i niedobrowolnych podróżach inicjacyjnych: od Azji sowieckiej po Amerykę. O wielu cyklach opowieści, które zapisywała jego egzystencja. Uwagę moją przyciągają lata młodości, które zwykle określamy jako formacyjne i z których próbujemy odgadnąć w jakim kierunku poprowadzi dalsza droga bohatera. W decydujących momentach nie grała tu pierwszej roli decyzja, osobisty wybór, tylko wydarzenia, wojny, rewolucje, porywające za sobą ludzi i kraje, rzeczy materialne i niematerialne. To wydarzenia rzucają nas w inne miejsca, inne stosunki społeczne, a gdy burza chwilowo przycicha pozostawiają pośród zmienionego krajobrazu, wobec nieprzewidzianych możliwości i niemożliwości. Pokoleniu Czapskiego – trzeba przyznać, że i następne nie było pod tym względem ubogie – przypadły wyjątkowe biograficzno-historyczne komplikacje. Uczestniczyło ono w paru wielkich wojnach i w mniejszych, ale decydujących. Zaznało wielokrotnie przesuwania granic państwowych i przepędzania wielomilionowej ludności ze Wschodu na Zachód. Zostało zmuszone do przyjęcia nowej geografii, nowych sposobów bycia, często do wymyślania sobie nowego powołania. Historia, z której pokrótce chcę zdać sprawę, dotyczy małego skrawka życia bohatera, jego początków, które z kolei zapowiadają dalsze perypetie, jeszcze ukryte za horyzontem czasu.

W 1918 roku Czapski, do niedawna elew imperialnej szkoły kadetów, żyje w Piotrogradzie, wyludnionym i wygłodzonym, bez światła i bez opału; w Piotrogradzie „rozstrzelanym”. Idąc ulicą Siergiejewską natrafia na tabliczkę z nazwiskiem Mereżkowskiego, znanego autora powieści filozoficzno-religijnych. Sam znajduje się właśnie w moralnej rozterce: czuje się tołstojowcem, odrzuca wszelką przemoc, a tymczasem obok szykuje się nowa Polska – potrzebni są ludzie do armii. Dzwoni do drzwi, otwiera mu drobny mężczyzna w kobiecym palcie. Co robić? – pyta przybysz pisarza religijnego. Ten obraca się ku wnętrzu mieszkania i woła: Zina, Zina, chodź, to interesujące! Tak zaczyna się wielka przygoda duchowa dwudziestodwuletniego Józia. Dotyczy ona „triumwiratu” Dymitr Mereżkowski – Zinaida Gippius – Dymitr Fiłosofow, przez kilka dziesięcioleci mieszkających i podróżujących razem, złączonych pasją do poezji, religii a później i polityki; po rewolucji emigrantów w Polsce i we Francji. To oni dadzą młodemu pierwsze lekcje sztuki bycia wygnańcem.

Nie wszyscy troje spełnią wobec niego taką samą rolę. Mereżkowski to pisarz, który go zachwycał w okresie dorastania, Gippius to poetka o klasycznej chłodnej strofie, i jej wiersze będzie sobie recytował do starości. Prawdziwym przyjacielem i mistrzem zostanie Fiłosofow. Osobowość niezwykła, czuła i despotyczna, tajemnicza i spalająca się w wielorakiej aktywności skierowanej przeciw Rosji Sowietów: w mobilizacji rosyjskich emigrantów, poszukiwaniu sojuszników u obcych, układaniu strategii walki przeciw zbrodniczemu i wynaturzającemu rosyjską duszę systemowi.

Moment decydujący to opuszczenie przez nich Rosji razem w pierwszą falą przerażonych puczem bolszewickim uciekinierów. Na początku 1920 roku osiedlają się w Warszawie. Mereżkowscy, obrażeni na Polskę za podpisanie traktatu ryskiego, wyjadą rychło do Paryża. Fiłosofow zabiera się od razu do zdobywania kontaktów w polskim świecie polityki i kultury, do wydawania gazety, której tytuły będą się zmieniały, ale brzmią energicznie i bojowo, jak: „Za swobodu!”. Ponieważ do zbliżenia polskich i rosyjskich elit przykładał wielkie znaczenie, z myślą o przyszłości, kiedy Rosja zrzuci swoje nowe jarzmo, zorganizował mieszany klub dyskusyjny pod puszkinowską nazwą „Domek w Kołomnie”. Przez kilkanaście miesięcy klub cieszył się sporym powodzeniem, uczestniczyły w nim, z różną częstotliwością, ważne osobistości życia literackiego i politycznego. Ale najbardziej niezwykłą zdobyczą polską Dymitra Władimirowicza była przyjaźń z Piłsudskim – częste spędzanie godzin nocy w Belwederze na rozmowach. Zauważmy: w scenerii Nocy Listopadowej, co dla świeżego wielbiciela polskiej poezji nie mogło nie mieć znaczenia. Sam przepadał za Wyspiańskim i żałował, że literatura rosyjska nie znała dramatu historycznego tego typu. Czy te rozmowy zostały spisane przez gościa? Czy może zapis spłonął podczas wojny wraz z dziennikami i obrazami Czapskiego?… Tenże nieraz odwiedzał go przed południem w paskudnym pokoiku przy ulicy Siennej, gdy się odświeżał po nocnych dyskusjach, i tylko raz poskarżył się, że Naczelnikowa niczego nie podaje do herbaty…

Inną częścią prac Fiłosofowa było wychowywanie Józia. To ciężkie, jak przyznawał, ale owocne zadanie rozszerzy na starszą jego siostrę, którą wszyscy nazywali – i tak jest do dziś – Marynią, nieodstępną towarzyszkę brata.

Czas teraz zrzucić maskę i wyznać mą zależność wobec pisarza i historyka doskonale znanego czytelnikom „Księgi przyjaciół”, Piotra Mitznera. Od lat prowadzi on badania nad rosyjskimi kontaktami paryskiej „Kultury”, nad przyjaźniami i współpracą członków zespołu z Maisons-Laffitte z porewolucyjnymi emigrantami a później emigrującymi dysydentami ze wschodu. Owocem tych badań jest seria pasjonujących książek – wybieram z nich najnowszy tytuł Ludzie z nieludzkiej ziemi. Rosyjski krąg Józefa Czapskiego, gdzie autor opowiada o związkach z Rosjanami na przebiegu jego długiego żywota. W trzech fazach: przed II wojną światową, czyli w niepodległej Polsce (z krótką, lecz treściwą uwerturą petersburską) – podczas wojny, kiedy nasz bohater, wypuszczony z sowieckiego obozu, poszukuje zaginionych kolegów (ze znanym nam negatywnym rezultatem…) i wstępuje do armii Andersa, który wyprowadzi z „domu niewoli” wiele tysięcy polskich więźniów – wreszcie na emigracji, gdy występuje jako współpracownik „Kultury”, dla której jednym z podstawowych założeń były więzi ze wschodnimi sąsiadami. Książka, o której mowa, jest zbudowana z fragmentów dziennika, listów Czapskiego, do Czapskiego i czasami o Czapskim oraz z komentarza autora, który jest przewodnikiem po drogach i manowcach rosyjskich przyjaciół.

Z tej opowieści, ciekawszej niż niejedna powieść o tamtych czasach, wyłaniają się sylwetki, wyraziste i wymowne, chociaż zawsze chroniące w sobie jakąś zagadkę. Znajomi, przyjaciele, mistrzowie Czapskiego, ludzie idei, wysokiego ideału. Na ich tle, Józio, nawet przeszło czterdziestoletni, wydaje się nieśmiały i niepewny siebie, ciągle poszukujący, między pisaniem i malarstwem, życiem kontemplatywnym i aktywnym, z wdzięcznością odbierający lekcje starszych i bardziej doświadczonych.

Pokora, chęć uczenia się Józia zbiega się z surowością Fiłosofowa, który staje się zarazem najbliższym przyjacielem. Dimka chce wykorzenić złe nawyki: bierność, uczuciowość, intelektualną zależność od innych (!), mętność i niezdolność widzenia konkretu (!), niekonsekwencję… Mało tego, tymi wadami brat zatruwa Marynię, która je w sobie jeszcze bardziej pogłębia. Wygląda na to, jakby i bratu, i siostrze groziło całkowite zagubienie, jeśli on im nie przyjdzie z pomocą. W grę wchodzi przede wszystkim pisanie. Mistrz poprawia eseje Józia, pierwszą książkę Maryni, mocno krytykowaną za sentymentalizm, wystąpienia publiczne Józia (wykład dla Rosjan, głos na zebraniach „Domku w Kołomnie”). Atakuje bylejakość i awanturniczość jego projektów (jak założenie pisma awangardowego „Gazeta artystów”, które spaliło na panewce). Lecz w sumie przyznaje, że „dzieci” są dobrymi uczniami i z radością obserwuje ich rozkwit. Józio znosi lepiej ten reżim, ma poczucie rośnięcia i w końcu jest traktowany na prawach przyjaciela. Jest miły moment, kiedy wobec wahań ucznia w wyborze powołania i w ogóle co do własnej wartości, odpowiada mu krzepiąco: „Jeśli nie wyjdzie ci nic z tego malarstwa, to nie martw się. Jakiś tam bulion z ciebie będzie” [podkreślenie EB]. Zwierza się w liście do Marii Dąbrowskiej: „Czapscy to bardzo dobry materiał i warto nam nad nimi pracować. Jest w nich wiele naiwności, ale jest to naiwność raczej z tych «genialnych» a nie wynikająca z defektu umysłu. Jest to naiwność dziecięcej ufności, czy w ogóle dziecięcej bezpośredniości. […] Jest w nich jakaś «seraficzność» Franciszka z Asyżu”. Nieźle zaobserwowane…

Co do Maryni, ceni w niej te zmiany, które sam spowodował, ale praca nad nią była jeszcze trudniejsza. Pisał do Dąbrowskiej i Stanisława Stempowskiego: „Marzyłem o tym, by zrobić z niej pożyteczną pszczołę-robotnicę. Dla tego powinna odrzucić «poezję» (zawsze w stylu Rodziewiczówny), pseudonaukowe grzebanie się w plotkach i w ogóle aspiracje do poważnej nauki. Jej aspiracje (z naiwności) są niemożliwe. […] Co do niezdarności Maryni, to wiele od niej nie wymagam. Chcę tylko, żeby w ogóle wsiadła do tramwaju i pojechała. Ogólnie rzecz biorąc myślę, że Polsce robotników trzeba, ale powinni to być fachowcy, a nie gaduły […] Marynia. Materiał to dobry i szczery. Ale … to przecież «wierzba» a gruszki na niej nie wyrosną!”. Nie dziwimy się, że pod koniec lat trzydziestych siostra skarżyła się, że wizyta u Fiłosofowa jest dla niej gorsza niż wypicie szklanki trucizny! Potem, w Rosji, wiedząc już o jego śmierci, Czapski zastanawiał się skąd na starość okrucieństwo u tego najlepszego, najdelikatniejszego człowieka – odziedziczone po dziadku tyranie?…

Cezura, którą stała się śmierć Dymitra Władimirowicza, wewnątrz innej ogromnej wyrwy jaką był wybuch wojny, była przedmiotem jego stałych rozmyślań. Zapisywał: „X. 40. Chodzi mi o to czy śmierć Dimki to będzie dla mnie ostatni sygnał, teraz albo nigdy. Ty będziesz punktem dyspozycji ostatecznym dla siebie, czy będziesz znowu szukał, żeby znaleźć nowego mistrza, żeby znowu przy nim spełniać funkcje ważne de second plan. To nie chodzi o sprawę próżności. Tu trzeba wiedzieć, znaleźć, gdzie jest moje miejsce. – Zdaje mi się jednak, że w chwili pełni sił Dimka, jego działanie – mój z nim kontakt był pełny i w wolności, dopiero jak on wyszedł zupełnie z czynu – i ja zacząłem kuleć – nie mogąc go zastąpić w niczym, nie chcąc go zdradzić i opuścić, żyłem ostatnie lata pełen niepewności, czy moim obowiązkiem jest oderwać się, znowu szukać innej w życiu życiowo twórczej kombinacji, bo co do mojej impotencji poza pracą malarską i literacko-malarską i «różdżkarstwem» wśród ludzi nie mam innego przystosowania […]”. „4.X. Ciągle dalej myśli o D. W jego linii jest tak myśleć o nim niehagiograficznie ani łzawo, ale starać się do końca sobie uświadomić co zasymilować, co przyjąć, co wykreślić z wpływów, które u mnie doszły do nieświadomych odruchów. […] Trzeba znów nastawić anteny na wszystkie strony, i nie polegać tylko na nich – tu grożą największe pomyłki, ale i odkrycia, a tego nie można zrobić per procura – i nie można być w odruchu swoim krępowanym do tego stopnia, jak byłem krępowany ostatnio”.

W roku 1946 zapisuje słowo „dostojeństwo” – przy wyniszczających warunkach życia: „twarz ze spuchniętymi powiekami, z bólem i ten jasny, twardy wzrok. Trudne są schody wygnania”.

Po lekturze książki Piotra Mitznera pozostał mi obraz Dimki „z białymi oczami”, jak wtedy, gdy mówił rzeczy ważne, kiedy rozbijał łatwe iluzje. Dla czytelnika pism Czapskiego zniknie on z horyzontu problemów, które będą dręczyły jego ucznia na emigracji we Francji. Niektóre „wady” pozostaną, inne zostaną rozwiązane przez okoliczności życia. Problemy będą ciągle te same, ale ciągle się odnawiające: twórczości i wierności sobie. A kiedy w późnej starości zostanie zapytany czy był to ważny związek, Czapski odpowie: „Może nawet najważniejszy. Byłem dla niego jak syn”.

W ostatnich latach przed wojną Fiłosofow chorował, odsunął się od ludzi. Sedno jego życia, działalność na rzecz wolnej Rosji zapadała w próżnię, na bliższą metę skazana na jałowość. Czy w swych wewnętrznych rachunkach szczycił się tym, że w osobie Józia pracował nad formowaniem się „pięknego człowieczeństwa”, czy przeczuwał jego potencjalności? Józio odwiedzał go często w sanatorium w Otwocku, zgorzkniałego mizantropa. Siostra również zmuszała się do wizyt. Na nocnym stoliku trzymał truciznę – „w razie przyjścia Sowietów”. Zmarł jesienią 1940 roku. Czuwała przy nim do końca niezastąpiona Marynia.

Zakończeniem opowieści może być scena, gdy na prośbę Czapskiego Miron Białoszewski i Ludwik Hering szukają grobu Fiłosofowa na cmentarzu prawosławnym na Woli. Raz wydawało się, że znaleźli, ale zgubili trop…

EWA BIEŃKOWSKA

Piotr Mitzner, „Ludzie z nieludzkiej ziemi. Rosyjski krąg Józefa Czapskiego”, Warszawa, PIW–Wydawnictwo Naukowe UKSW, 2021.

 

 

 

Warto również przeczytać...