fbpx
HOME
Wojciech Kass

List do niepoznanego poety (IV)

W pierwszym zdaniu skierowanym do mnie pytasz, czy wiersz się panu podoba? A czy nie wypadałoby najpierw zagadnąć o to, jak się czuję i czy zdrowie się mnie trzyma? Jeśli mam ci pilnie odpowiedzieć, to moje dyspozycje, a więc zdrowie i samopoczucie są najważniejsze.

Kiedy na samym początku stawiasz takie pytanie, to ja od razu widzę ciebie przed lustrem, jak fryzujesz się i jednocześnie nasładzasz tym fryzowaniem. Czy znasz choć jeden cytat z Ewangelii, w którym Jezus pyta swoich uczniów: podobają się wam moje słowa? Albo tych, którzy garnęli się do niego: podobam się wam? Nie odpowiem ci, czy wiersz mi się podoba, czy nie. Najpierw popracuj nad sobą, całkowicie zapominając lub zapamiętując ku opamiętaniu słowa pewnej panny w bajce skierowane w gruncie rzeczy do samej siebie: zwierciadełko powiedz przecie, kto jest najpiękniejszy w świecie? Mogę dać ci do ręki kilka rad. Do ręki, gdyż to ręka pisząca, jeśli oczywiście sobie tego życzy, powinna je zapamiętać; ona bardziej niż głowa. Mówiło się kiedyś, najważniejsze to mieć fach w ręku. Zapewniam, pisanie litery, to nie gorszy – niż umiejętności stolarza, cieśli, rymarza, pasztetnika, cukiernika czy piekarza – fach.

Przemyśl raz jeszcze funkcje przymiotników w nadesłanych do mnie wierszach. Naliczyłem ich aż siedemnaście. I od razu, niejako instynktownie wykreśliłem ponad połowę, wzmacniając tym samym strukturę wiersza, jego kościec. Czymże jest bowiem ciało bez rusztowania goleni, piszczeli, żeber, mostków, kosteczek? Wyłącznie tkanką miękką, podatną na rozkład i te wszystkie okropności, które są nierozerwalną częścią tego procesu. Przymiotniki „urocze”, „magiczne”, „fantastyczne” od razu wyrzuć z mapy swojego poetycko-leksykalnego umysłu i pozostaw na żer układaczom przewodników, folderów krajoznawczych oraz nakładcom tysięcy reklam. „Drewniane guziki”, „czarny garnitur” – użycie tych przymiotników ma sens, gdyż budują one obraz rzeczy, tej rzeczy, którą poeta pragnie przedstawić jako ważną, wręcz niepowtarzalną, którą ma zobaczyć i poczuć współplemieniec w piśmie. Tej ekspozycji nie należy jednak mylić z opisem. Czytelnikowi należy dać pooddychać, to wielka przysługa, jaką poeci mogą wyświadczyć swoim odbiorcom, nie kneblując ich zanadto dopełnieniami. Sylvain Tesson w książce Lato z Homerem napisał, mając oczywiście na myśli homerycki wers, że „epitet uszlachetnia rzeczownik, a porównanie podtrzymuje rytm”. Zgoda, ale dotyczy to wielkiego, epickiego eposu. A czy dotyczy współczesnej liryki? I tempa, jakie narzuca naszemu życiu nie tyle rytm przyboju fali Morza Jońskiego, co przyspieszone życie, ów komunikacyjny „speed”? Czy poetyckie porównanie nie jest wtrąceniem fabuły, felietonu, opowieści w liryczną strukturę? Czy nie osłabia fraz pod względem napięciowym? Elektrownia może ograniczyć napięcie prądu w liniach wysokiego napięcia. Cóż jednak po tych liniach (wersach) jeśli pozbawi się je prądotwórczej treści? Co najwyżej pozostają żerem dla rdzy.

Fot. P. K. Konstantynowicz

Czasem myślę, że to rzeczownik jest lingwistyczną esencją poezji – jak to ująć? – chodzi o to, aby rzecz  i zjawisko w zwarciu ze słowem wrzały, w prawdzie swojej i pięknie swoim. Człowiek i słowo tęsknią do bycia bytem, do bycia tym, co staje się przedmiotem opisu, w czym tkwi punkt magnetyczny tworzenia, ale i wielkie niebezpieczeństwo, grożące, że tak powiem – porażeniem centrum splotów nerwowych człowieka. Omal ćwierć wieku temu, niejako od razu zapisałem ponad czterdzieści pieśni, w którym to cyklu znajduje się wiersz Pieśń szuflad umarłego, złożony z samych rzeczowników (niemal), gdyż między rzeczami, zjawiskami i objawami zachodzą relacje, tak jak dzieje się kościół międzyludzki (Gombrowicz), dzieje się również kościół międzyrzeczowy i między-do-rzeczowy. Dla Oskara Miłosza, istotą życia i świata był ruch, a zatem, czemu należałoby się dokładnie przypatrzeć, mógł być czcicielem czasownika, stanowiącego wsparcie dla wszelkiego tworu i jego przemian w zjawiska. Georges Clemenceau, francuski pisarz i mąż stanu, zatrudniając sekretarkę miał do niej powiedzieć: zdanie składa się z podmiotu i orzeczenia, jeśli zechce pani użyć przymiotnika, proszę wpierw to ze mną skonsultować.

Od pewnego czasu sądzę, że przymiotniki tracą, niestety, swoją funkcję opisową, estetyzującą i uszlachetniającą, jak chciałby Sylvain Tesson. W dużej mierze zawdzięczamy ten proces technologiom przedłużającym oko. Niektóre cyfrowe sondy, kamery i aparaty fotograficzne są tak dokładne w ukazywaniu, zarówno w bliży, co i dali zjawisk społecznych, przyrodniczych, biologicznych oraz wszelakich innych ciał na ziemi i niebie, że przymiotnik staje się przy tych obrazach zwyczajnie tępym narzędziem, niejako sochą wobec pługa, zwłaszcza jeśli chodzi o opis całej zewnętrzności – jej barw, kształtów, form oraz ich metanoi.

Społeczeństwo masowe kształtowane jest nie tyle przez myśl, co emocje, które zamazują istotę rzeczy. Ileż to już genialnych kotletów schabowych zjedli nasi dalsi lub bliscy znajomi, ilu blogerów prowadzi wybitne blogi, ilu bandytów cudownie leje po mordach i jak pięknie bryzga krew w trzeciorzędnych filmach amerykańskich. Jeśli więc kotlet jest genialny, to kim był Mozart albo Leonardo da Vinci? Jeśli bloger pisze wybitnie, to jak pisał Kafka, Schulz albo Haupt? Jeśli ktoś cudownie bije po mordzie, to, czy cudowne może być spotkanie z Bogiem albo pierwsze trzy pocałunki z ukochaną? Jeśli krew bryzga pięknie, to czy piękne być mogą świątynie greckie, kiedy resztki światła kładzie na nie zachodzące słońce? A co mówi tobie przymiotnik „fajny”? Pytasz tego, czy innego, jak było w Egipcie i słyszysz: „fajnie”. Co sądzisz o książce Z. – fajna. A ten chłopak, którego spotkałaś na wakacjach, jaki był? – fajny. Żadnego konkretu w tej odpowiedzi, szczegółu, którego mógłbyś się uczepić (jak kilku piegów na skroni) ani pół rzeczowego zdania, jedynie chmura, mgła, piana, wata. Ten przymiotnik mówi dokładnie nic. Marina Cwietajewa sprawę przymiotnika załatwiła krótko, mówiąc, że w XX wieku stał się on wołaczem! O! – jak pięknie. O! – jak wspaniale.

Dystansuję się również od zaimków, warto i na ich nadmiar w wierszu uczulić rękę. Im mniej zaimków w masie języka, tym większa jego energia. Zaimek należy do części pomocniczych językowego organizmu, zastępującego inne. Jest wyrostkiem, po usunięciu którego da się żyć. Kiedy jednak pozbywamy się go z wiersza, czynimy jego bryłę jeszcze bardziej zwartą, a napięcie między jej strukturami wzrasta. Zaimkami „mówią” zwierzęta lub dopiero zaczną nimi „mówić”. Niedawno ze strofoidki wyjąłem aż trzy zaimki osobowe „mu”. Po pierwsze ta partia wiersza przestała „muczeć” (jak krowa), po drugie nabrała wigoru, jakby była po koronografii swoich tętnic.

Moja biedna, chora na demencję matka, kilka miesięcy przed śmiercią mówiła już tylko zaimkami, przede wszystkim wskazującymi i osobowymi, to były ostatnie cząstki języka, które kołatały się w jej opuszczonym przez pamięć umyśle. W tym sensie zaimek jest w pewnym sensie progiem, do którego dociera „mowa” zwierząt, ale od którego zaczynają się wyższe i rozbudowane progi językowe, które przechowuje pamięć jednostkowa i pamięć kultury.

Chciałbym, żebyś dobrze mnie zrozumiał, nie chodzi o to, abyś teraz zaczął odwirowywać swoje wiersze z przymiotników i zaimków, gdyż one są częścią organizmu języka, a tym samym życia. Rzecz w tym, abyś umiał korzystać z nich z umiarem tak, aby nigdy nie stały się zawalidrogą pędu tych cząsteczek językowych, które posiadają siłę oznaczoności. I obyś – to najważniejsze – umiał je na powrót uświetnić, a nie pogrążać aż do wycieńczenia w korowodzie banału. Nie wiem, czy tego da się nauczyć, czy to się po prostu ma. Wiem za to, że rezygnacja z pomocy zaimka jest trudniejsza niż podpieranie się nim i to, że prawdziwy poeta wyżej stawia trud niż okoliczności, które niosą ułatwienia oraz to, że strzała wersu nie obciążona zaimkiem jest szybsza i uderza skuteczniej. Warto jednak byłoby, abyś zapoznał się z regułą nieoznaczoności Wernera Heisenberga, ona dotyczy natury rzeczywistości, a tym samym ducha języka poezji, na który ta reguła się przekłada, pod warunkiem, że ją sprawdzisz, zrozumiesz i przyswoisz.

Ludzie przestają ze sobą rozmawiać, snuć wzajemne opowieści, szukać słów po to, aby mogły być snutymi, w ogóle są już tak wygodni, że nie chce się im mówić, a przecież  tylko tą drogą można rozwijać i zaszczepiać myśl, światopogląd, ideę. Nie chce im się do tego stopnia, że mówią do siebie półgębkiem, połówkami i ćwiartkami zdań, półsłówkami. Mówią emotikonami! Wpierw je klikali, teraz zaczynają nimi widzieć, czuć. I mówić. Dlatego język się zwija i mowa przestaje być bujnym, owocującym i szumiącym drzewem, a zaczyna przypominać odpady z jego obróbki, wycieka z mowy żywica, ona blednie, schnie, martwieje lub grzęźnie w kleistej zawiesinie zaimków, w skrzeku.

Język samotnieje bez swoich ogrodników i strażników, wolnomularzy i luminarzy oraz marnieje w rękach rosnącej rzeszy pismaków i psujów. Piszę w rękach, gdyż jak powiedziałem na początku, posługiwanie się językiem, krzesanie z niego sensów, także poetyckich, jest fachem lub jego kunsztowniejszą formą – fechtunkiem.

Publiczna debata sprowadza się aktualnie do okładania językiem niczym ochłapami mięsa. Skoro jednak ludzkość woli słuchać polityków i ufać w to, że ich krągłe obietnice cokolwiek zmienią, to wcale mi jej nie żal. Inna rzecz, że pojęcie ludzkości zawsze pachniało mi abstrakcją, co innego – sąsiad, teściowa, wróg, kloszard, od razu ich widzę, a przez to szanuję. Jeden mądry i sprawczy wiersz więcej waży i silniej znaczy niż partyjne programy średniej wielkości kraju i tegoż kraju eksperci od marketingu ideologicznego oraz lubownicy nowomowy. Tego nauczył mnie Josif Brodski, którego idée fixe było m.in. to, aby w pokojach hotelowych obok Biblii leżał niewielkich rozmiarów tomik poety. A przy tym w tyle głowy pulsuje mi idée fixe Platona, uważającego, że wszystkich poetów należałoby wygnać z państwa. Od tego momentu w kulturze pojawiła się kolejna linia podziału, kolejna wyrwa wartości opozycyjnych: twórca i państwo, poeta i tyran, system i jednostka etc. Z języka da się uczynić satrapę, tyrana, rządcę więzienia, z drugiej strony skrywa on wielki potencjał twórczy i wolnościowy, co nie jest smak tym wszystkim, którzy wiecznie pragną rewidować to, co żywe. Język może być narzędziem kaprala władzy, ale może być też buławą admirała wolnego podróżowania i rozciągania mięśni wyobraźni pod warunkiem, że nie zrywa świętych związków z rzeczywistością.

A teraz wracam do swojej samotni: samotniejący poeta, obywatel i człowiek.

WOJCIECH KASS

Warto również przeczytać...