fbpx
HOME
Wojciech Kass

List do niepoznanego poety (X)

Kto by pomyślał, że współczesny Europejczyk w swoim wygodnym życiu będzie się tak pocił? Jak dotąd poty przypisywaliśmy skutkom znojnej i ciężkiej pracy lub gorączkom, jakie niesie z sobą ta lub inna choroba. Zawsze, ale to zawsze coś staje na przeszkodzie do stworzenia raju na ziemi, którego jednym z aspektów jest – wielu ma takie wyobrażenia – tzw. życie w pełnym dobrostanie. Tym razem letniemu wypoczynkowi, przyjemnościom jakim korzystając ze słońca się oddajemy, towarzyszy pot. Oczywiście zaraz go przeklinamy, wołając o pomstę do nieba. Ale on był z nami zawsze. Zaczął jednak przeszkadzać komfortowi życia, temu mitowi lubowników wszechświatowego dobrobytu. Proszę mi wybaczyć ten przydługi wstęp, sam się pocę i właściwie nie wiem, czy chce mi się dla Pana stawiać słowa. Chyba jednak chcę, gdyż trochę się uzależniłem od Pańskich listów i swoich do nich odniesień. A poza tym, co będę sobie ułatwiał; żarzący się krążek słońca, żerność jego promieni, pot nie pot – trzeba odpisać.

Ezra Pound usiłował rozwikłać tajemnicę rozmnażania pieniądza, to znaczy, jak to się dzieje, że pieniądz, za którym nie stoi żadna wartość w postaci konkretnego towaru (szpilka, obraz, dzwonek, łódź, klejnot, chleb etc.) stał się sam dla siebie wartością, własnym rodzicielem według zasady – pieniądz rodzi pieniądz. Dla Pounda odpowiedzialni za to zjawisko nie byli Fenicjanie, co doprowadziło go do opętania, którego ostatecznym wyrazem była apologia faszyzmu i antysemityzm.

Drugim, wywodzonym analogicznie do pierwszego fenomenem samowystarczalności jest słowo, które rozmnaża się bez związku z jakąkolwiek racją rzeczywistości, jaka za nim stoi. Skoro tak – rozważał amerykański poeta – to i słowo podlega prawom lichwy, a tym samym oglądowi etycznemu. Ale któż z nas nie jest bez słowa? Tym pytaniem nawiązuję do kwestii Tadeusza Różewicza, którą w jednym z poprzednich listów do Pana odniosłem do Ewangelisty. Chodzi o ironiczne pytanie poety: któż z nas jest bez wiersza?

Piszę Panu o tym dlatego, że godzina cywilizacyjna, w której przyszło nam żyć kontorództwo niewidzialnego pieniądza i słoworództwo puszczonych na wolność słów osiągnęły apokaliptyczne wymiary i brak nam jakiekolwiek formy, która by to uczytelniła oraz systemu, który by proces tego rozmnażania ogarnął. Nie ma żadnej platformy cybernetycznej, czy też cyfrowej mogącej zliczyć, czy też zsumować ilość namnożonych kwot oraz słów. Przypomina ten proces ruję lub nerwicę natręctw dodatkowo podgrzewanych przez technologiczne łącza i zelektronizowaną sieć przemyślnie zorganizowanej chciwości, czyli bankowości. Monetę, która kiedyś pod postacią denara, guldena, dukata, tynfa, talara miała swój kształt, wagę i wymierzoną wartość, zastąpiono papierowym, zwiewnym, lekkim i bardziej poręcznym banknotem (pamiętamy widok rozwiewanych przez wiatr banknotów) po to, aby w obecnej godzinie z wolna rozpuścić jedno i drugie, a więc wyabstrahować, odrealnić, wyzuć z wartości rzeczywistej. Piszę o bliku i innych formach płatności niewidzialnym pieniądzem. Kiedyś i słowo ważyło jak złota moneta, a teraz oderwane od autora, a nawet papieru dryfuje w kosmosie jak inne śmiecie przyciągane przez pierścień Saturna. Z tego stanu permanentnego kupczenia wartościami, nie tyle powinien, co musi zdać sobie Pan sprawę, musi Pan sobie ów stan uprzytomnić, zanim odda się czynności słowienia życia i świata.

Wiesław Szumiński „Światło”

Ekonomika słowa i pieniądza przerażała Pounda. Ale proszę pomyśleć o innej ekonomice wiersza, o tej, która mi jest bliska. Co prawda, coraz szerzej otwierają się na nie wrota lamusów, nie mniej wciąż wielu poetom na myśl o mojej refleksji robi się cieplej w sercu. Wiersz bowiem należy do najbardziej ekonomicznych form sztuk wyzwolonych w przeciwieństwie do teatru, muzyki, szeroko pojętej plastyki i rzeźby, fotografii, filmu etc. Najbardziej ekonomiczna, a zatem i najmniej widoczna, ergo – masy nigdy się na nią nie rzucą. Jakiego narzędzia wymaga wiersz? Papieru / notesu oraz ołówka / długopisu. Czasem jedno i drugie zastępuje głowa, ale to, co w głowie rozkwitło tak czy siak trzeba zapisać. Dalej, wiersz powstaje bez względu na porę, on pisze się nawet we śnie, czy jest to więc poranek, czy noc, grudzień albo maj, południe lub godzina przywieczerza nie ma najmniejszego znaczenia. To samo dotyczy miejsca (hotel, kawiarnia, pociąg, tramwaj, szpital, park, pomost, zaułek, ulica etc.) oraz okoliczności (wesele, pogrzeb, spacer, kolejka do lekarza lub w góry, plażowanie, podróż, izba wytrzeźwień). A co najważniejsze tego miejsca trzeba tyle, co kocurek napłakał, tyle, ile w rękach zajmuje notes i ołówek i tyle, a właściwie aż tyle, co pulsuje pod zamkniętymi powiekami. Nadto poezja należy do najbardziej solistycznych dziedzin sztuki. Nie potrzebuje jak teatr, film, muzyka całych zawodowych zespołów grup, zarówno tych zakulisowych, co i eksponowanych. W tym moim osobistym rozumieniu ekonomiki wiersza, że tak rzeknę, słowa przynajmniej trzymają się linijek, strof, rytmu lub rytmu, węzłów anafor i metafor, a co najważniejsze da się w nich odnaleźć styl, porządek gramatyczny, a przede wszystkim myśl i sens. Niekiedy sądzę, że zadanie poety wobec języka i wobec tego, co język chce uchwycić, wyrazić, a z uchwyconego i wyrażonego uzyskać dla jednostek i wspólnot jest dużo trudniejsze niż dawniej, za Horacego i Prowansalczyków i wcale nie tak oczywiste dla stanu umysłu w XXI wieku, który jest już wyraźnie rozproszony. Nie wiem, co jest lepsze, rozrzutność i trwonienie słów, o czym mówi się, że jest niczym innym, jak przywróceniem wolności, czy też trudne próby ponownego zagarniania ich do gniazda, do ula? Wiem jednak, że rzeczownik rzucony na manowce swobody, niejako wyłamany z kostnego organizmu innych części mowy, czuje się bezradnie i niekomfortowo jak kamień, który kiedyś był fragmentem muru.

Ryszard Kapuściński mówił mi – wszystkiego jest za dużo, za dużo panie Wojtku. Dodałbym też, że wszystko śmiga jakby zostało oparzone i samo z siebie naznaczało się koniecznością speedu, spleen już był, teraz chodzi o speed. Dlatego niewiele z rzeczy, żywiołów sztuki, zrywów tego, co prawdziwie wartościowe w kulturze może się zakorzenić, może odnaleźć miejsce w naszych umysłach. Współczesność nastawiła się na kategorię szybkości (dotyczy to również seksualności) oraz speedu. Słowem współczesność pędzi, a ponieważ pędzi, to nie daje sobie szansy na pochwycenie czegokolwiek, zanurzenia się w czymkolwiek (mam na myśli namysł i to, co dostrzegamy nie gnając: cień, kontur, zarys, linię oraz inne uchwyty kształtu), skazując się w rezultacie na rzeczywistość, która się zamazuje i dalej – rozmazuje w plamę. Biedne są te wszystkie robaczki wpadające na szybę pędzącego auta, po których zostaje plama. Trawestując autora Kwiatów zła – mamy plamę, która za nami podąża.

Wielkie rozmazanie obrazów i symboli, rytuałów i totemów, mitów i legend, tego całego ikonostasu świata i języka – z tym mamy do czynienia. To jest tak, jakby w kinie kinooperator postanowił przyspieszyć obroty taśmy filmowej, lecz z tego przyspieszenia nie wynika beztroska burleska, a jedynie rozmazujące się i przepalające obrazy, plamisty byt. W ten sposób wszystko, co w zjawiskach naszego czasu prawdziwie wartościowe, pod względem etycznym, estetycznym i intelektualnym, zbyt szybko i niezauważenie odchodzi w przeszłość. Ledwie zdołaliśmy te rzeczy liznąć (o oswojeniu nie ma mowy), a już atakuje się nas kolejną nowalijką, kuriozum, dziwactwem i pieniactwem, słowem – pianą podejrzanych treści kulturalnych, a przy tym wszystkojednactwa. Dlatego pokarmów do życia proszę szukać w tym, co zostało zrulowane jak dywan i wrzucone do, co prawda niedalekiej, ale jednak przeszłości, a co przecież mogło nadal z powodzeniem pobudzać ducha i rozkwitać. Wydaje się więc, że nie należy tracić z oczu tych zwiniętych bel i do nich zaglądać, w nich szukać potencjału, energii, tego, co nadal promieniuje i nadal się ustala. Proszę zwrócić uwagę na stosy książek, które rosną na biurkach i nocnych szafkach właścicieli. Oni naprawdę pragną czytać lub zwyczaj ten (mistyczne wręcz obcowanie z literą) zachowują we wdzięcznej i pełnej szacunku pamięci. W rezultacie jednak książki ledwie tknięte, napoczęte, czy tylko przejrzane wyniesione zostają do piwnic lub wydane na poniewierkę. Wcale nie ze złej woli, a jedynie z braku czasu i ogólnego zmęczeniu, które sprawiają, że nazbyt szybko rezygnujemy z przywileju zbliżenia się do tego, co w życiu ważne, a przynajmniej podążania w tym kierunku. Pod tym względem życie w speedzie okazuje się wręcz kosmicznym marnotrawstwem. Rzeczy, zjawiska, myśli są za szybko przerabiane, byle jak i po wierzchu; dlatego ledwie nadgryzione i należycie niestrawione lądują w koszach lapidariów, a przecież nie tracą cennego charakteru. Może to miała na myśli Simone Weil, pisząc, że tylko z przeszłości przyjedzie do nas ocalenie. Pod warunkiem, że ją kochamy.

Béla Hamvas w szkicu 4 lutego 1962 z tomu Godzina owoców nazywa współczesnego człowieka czernicem, czymś na kształt stwora posługującego się szczypcami, posiadającego pazury, szczęki, dobrze rozwinięta żuchwę i całą gamę odwłoków, będącego kimś wyjątkowo wsobnym, kimś zaślepionym i ogłuszonym w swoim pędzie do posiadania, wyrywania posiadanego innym, pożerania i przeżuwania ostatków świętego ciała ziemi. Według Hamvasa wiara w ewolucję prowadzącą nas ku gatunkowemu rozwojowi zawiodła, a my znaleźliśmy się w rękawie jednej z jej licznych i niezbadanych mutacji. Z tego, co do Pana piszę wyłania się nieciekawy obraz współczesnej kondycji masowego człowieka, jako pomnożyciela dóbr (mimo, że z każdym kolejnym działaniem mnożenia, a wykonuje się ich w ciągu jednej godziny istnienia tysiące, są one coraz bardziej widmowe i z gruntu niekonieczne), ich przeżuwacza i pożeracza w skali przekraczającej wszelkie normy, w skali nieprzyzwoitej. Czernic, to człowiek, który zdradza światło i nastawia się na ciemność. Mimo to, nasza tutejsza podróż wciąż pozostaje tajemnicą, która to, najjaśniej nam panująca, pozostaje sferą pożądania, zarówno dla ludzkiego umysłu, duszy, jak i poezji.

Wgląd w wielopoziomowe działanie dotyczące tajemnicy istnienia, polegające na obliczeniu jego ukrytej zasady nadal pozostaje niedostępny, zarówno naszym zmysłom jak i umysłowi. Jednym ze znaków obliczeniowych, podobnie jak całki, pierwiastki, różniczki, ułamki, liczby jest nawias, który dotyczy także egzystencji każdego z nas. Zostajemy bowiem wprowadzani w nawias życia w czasie i przestrzeni. Rozszczelnienie tego nawiasu, skruszanie go po to, aby choć na chwilę wyjść poza jego ucisk, obrożę, poczuć któreś z nieznanych powiewów lub promieniowań, wymaga nadludzkiego wysiłku. Bierze w nim udział ciało, dusza, umysł; rozprzęganie zmysłów, rozciąganie duszy, ruchliwość umysłu. I łaska. Wszystko to będzie miało charakter cząstkowy, fragmentaryczny, ułamkowy, wykluczający objęcie całości tego ukrytego działania metamatematycznego i metalingwistycznego, które mogłoby pomóc w odsłonięciu tajemnicy. I tak już pozostanie.

Dziwnie piszę, nieprawdaż? Nie ma to pisanie niczego wspólnego z językiem torturowanym przez medialną propagandę i dotyczącym naszej polskiej i europejskiej rzeczywistości. Wartości tej ostatniej ograniczyły się do wygody, bezpieczeństwa (nawet nie do wolności), zdrowia i stabilnej konsumpcji dóbr. Rilke napisał: „Kto mówi o zwycięstwie? Przetrwanie jest wszystkim”. Wskazane przeze mnie wartości obliczone są więc wyłącznie na zachowanie status quo i przetrwanie. A mimo to, proszę mi wierzyć, słowo więcej waży od zwycięstwa. Jeżeli nie nosi Pan w sobie choćby krzty takiego przekonania – nie warto pisać.

WOJCIECH KASS

Warto również przeczytać...
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego
Cenimy państwa prywatność
Ustawienia ciastek
Do poprawnego działania naszej strony niezbędne są niektóre pliki cookies. Zachęcamy również do wyrażenia zgody na użycie plików cookie narzędzi analitycznych. Więcej informacji znajdą państwo w polityce prywatności.
Dostosuj Tylko wymagane Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek
Dostosuj zgody
„Niezbędne” pliki cookie są wymagane dla działania strony. Zgoda na pozostałe kategorie, pomoże nam ulepszać działanie serwisu. Firmy trzecie, np.: Google, również zapisują pliki cookie. Więcej informacji: użycie danych oraz prywatność. Pliki cookie Google dla zalogowanych użytkowników.
Niezbędne pliki cookies są konieczne do prawidłowego działania witryny.
Przechowują dane narzędzi analitycznych, np.: Google Analytics.
Przechowują dane związane z działaniem reklam.
Umożliwia wysyłanie do Google danych użytkownika związanych z reklamami.

Brak plików cookies.

Umożliwia wyświetlanie reklam spersonalizowanych.

Brak plików cookies.

Zapisz ustawienia Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek