fbpx
HOME
Dawid Szkoła

Historia wszystkiego w pigułce

Od celnych przerzutów piłki z jednej strony murawy na drugą wolę oglądać ruch obrońców, którzy muszą zareagować na zachowanie przeciwników, dlatego też bardziej od piłkarzy cenię trenerów. To oni są reżyserami tego spektaklu, nie dryblują i nie strzelają, ale maja niewyparzone gęby i rzucają klątwami.

Anglicy wymyślili piłkę, ale niechętnie podchodzili do zmian, więc ponad sto lat temu Jimmy Hogan nauczał nowoczesnego futbolu po drugiej stronie kanału La Manche. Niczym apostoł zaczął wędrować po Europie i nieść kilka prawd wiary: nie bieganie, a taktyka, nie sama gra, a jej rozumienie, utrzymywanie się przy piłce i krótkie podania. Herezja, która z czasem stała się ortodoksją – na Wyspach i Kontynentach. Ruch, podanie, zmiana pozycji, przyjęcie, podanie, ruch, zmiana pozycji. Austria, Węgry, Holandia, tam czynił swoje cuda, Wunderteam, Złota Jedenestka, Futbol Totalny.

Jego uczniem i przyjacielem był Hugo Meisl – pracownik banku, wiedeński Żyd i reformator futbolu, który pewnego dnia przestał zapisywać liczbami kartki, a zaczął je wypełniać wzorami taktyki i ustawieniami piłkarzy. Niedowiarków i wyznawców zapraszał do Ring Cafe, gdzie ci mieli zapisywać w podobny sposób serwetki, a on dumał nad słusznością tych propozycji. Zapisali ich tyle, że reprezentacja Austrii, której trenerem był Meisl, do dzisiaj uważana jest za jeden z najlepszych zespołów w historii piłki nożnej. Jednak wszystko dzieje się inaczej niż tego byśmy chcieli, pokonywali wszystkich – Niemców, Węgrów, Francję i Włochów – aż w półfinale mistrzostw świata we Włoszech ulegli gospodarzom wspieranym przez sędziów. Meisl trzy lata później zmarł na zawał serca, a na mundial w 1938, odbywający się we Francji, Austria nie stawiła się na mecz ze Szwedami 5 czerwca z powodu Anschlussu. Faszystowskie Włochy znów triumfowały, tym razem pokonując Węgrów.

Po wielkich zwycięstwach przychodzą jeszcze większe porażki i nieszczęścia, piłka nożna to poezja banałów, identycznie jak życie; zwycięstwa są rzadkie, serie zwycięstw przerywane są nagle i nic ich nie zwiastuje, podium jest dla niewielu, dlatego dla kibiców naturalnym stanem – jak twierdzi Nick Hornby – jest rozczarowanie. Większości meczów nikt nie pamięta, ciemność skrywa nazwiska piłkarzy i trenerów. Poza nielicznymi nikt ich nie pamięta.

Kiedy coś powiedział, to nigdy nie zmieniał zdania. Jego rodzice byli tancerzami a on miał niewyparzony język. Na klamkach pokoi, w których mieszkały osoby, za którymi – delikatnie rzecz ujmując – nie przepadał, wieszał martwe szczury. Taki był Béla Guttmann. Kiedy piłkarze nie posłuchali jego rozkazów podczas meczu, poszedł na trybuny czytać gazetę, a po ostatnim gwizdku nie wrócił już do pracy w klubie. Grał w piłkę w reprezentacji Węgier i w New York Giants, trenował Hakoah Wiedeń i przetrwał Holokaust. W Auschwitz zamordowano jego rodzinę, ale on miał żyć. Ustawiał piłkarzy 4-2-4 i zwracał uwagę na zmienność pozycji, bo sam – jako zawodnik – nie trzymał się sztywno linii pomocy, co złościło jego trenerów.

Był uparty. Kłócił się ze wszystkimi: piłkarzami i działaczami. Przez to po wojnie nie objął reprezentacji Węgier, ale wyjechał na zachód. Trenował AC Milan, który zajmował pewne pierwsze miejsce pod jego wodzą, jednak przed końcem sezonu Guttmann pokłócił się z szefostwem klubu i wyleciał na bruk. Wrócił na Węgry, wybuchła rewolucja, trafił do Brazylii (20 lat po tym jak europejską taktykę wykładał tam uczeń Hogana Izidor „Dori” Kürschner), gdzie wszystkim kazał grać 4-2-4, tym ustawieniem Brazylia wygrała mundial w 1958 roku. Mieli bowiem piłkarza, który każdym dryblingiem pokazywał, że piłka nożna jest sztuką. Garrincha był niski, miał krzywy kręgosłup i jedną nogę krótszą. Z nim w składzie Brazylia przegrała tylko raz. Jako pierwszy zastosował zagranie fair play, polegające na przerwaniu gry, kiedy zawodnik przeciwnej drużyny leży kontuzjowany, to gest Garrinchy, genialnego piłkarza, który zapił się w zapomnieniu.

Guttmann wrócił do Europy dokonać rzeczy najważniejszej – przerwać dominację Realu Madryt w Pucharze Europy. Powstałe w 1955 roku rozgrywki za każdym razem na pierwszym miejscu kończył ulubiony klub generała Franco. 56/57/58/59/60, pięć razy triumfowali. Węgier przybył do Portugalii, gdzie wpierw trenował Porto, z którym zdobył mistrzostwo kraju, a następnie powtórzył ten wyczyn jako trener Benfiki Lizbona. W 61 pokonał Barcelonę w finale europejskich rozgrywek, a rok później Real w składzie z Puskászem, Di Stéfano, Tejadą, którzy łącznie zdobyli 21 bramek w tych rozgrywkach. 5:3, takim wynikiem skończył się mecz, a Guttmann zaraz po ostatnim gwizdku pokłócił się z włodarzami klubu, którzy nie chcieli dać mu podwyżki.

I wtedy wypowiedział te słowa: „Benfika przez najbliższe sto lat nie wygra żadnego europejskiego trofeum”. Rzucił klątwę na swój dawny klub, który od czego czasu grał chyba w dziewięciu czy dziesięciu finałach różnych rozgrywek i zawsze przegrywał. Eusébio, największy piłkarz Benfiki, przyjechał specjalnie do Wiednia, na grób Guttmanna, prosić go, żeby cofnął te słowa. Na nic to było, on zdania nie zmieniał.

W piłce, jak i w życiu, banał pogania banał, po zwycięstwie przychodzi przegrana, a każdy nowy sezon dla większości kibiców, piłkarzy i trenerów jest czasem niespełnienia. Guttmann nie mógł prowadzić węgierskiej Złotej Jedenastki, której motorem napędowym był Hidegkuti grający jako fałszywa dziewiątka, a mózgiem Gusztáv Sebes, który twierdził, że w historii węgierskiej piłki nazwisko Jimmy’ego Hogana powinno być zapisane złotymi literami. Hogana w Anglii nikt nie słuchał, Wyspiarze przekonani o swojej wielkości doznali jednak szoku w 1953 roku, kiedy na Wembley przegrali z drużyną Sebesa 3:6, a w rewanżu ponieśli jeszcze większą klęskę, bo aż 7:1.

Węgrzy grali lepiej niż austriacki Wunderteam. Na mistrzostwach świata w 1954 roku pokonali w fazie grupowej RFN aż 8:3, odpuszczając dopiero w ostatnich minutach meczu, kiedy stracili dwie bramki. Po drodze do finału wyeliminowali Brazylię i Urugwaj, za każdym razem wygrywając 4:2. W finale znowu trafili na Niemców, którym w pierwszych minutach strzelili dwie bramki i wszystko wskazywało, że znowu wygrają wysoko. Stało się inaczej, jak w życiu, kiedy w ostatniej chwili odkrywamy, że za światłem bramki znajduje się pustka i niespełnienie, za prostokątem słupków, poprzeczki i murawy, jak w oprawie na zdjęcie, widać jedynie smutne oczy kibiców.

Różewicz pisał, że filozofia piłki zastąpiła teologię fundamentalną, z czym się zgodzę, podobnie jak ze stwierdzeniem Audena, że dla niektórych jeden mecz to więcej niż pięćdziesiąt oblężeń Troi. Jimmy Hogan uczył współczesnego futbolu Holendrów, Austriaków, Niemców, Węgrów. Bez niego wszystko byłoby inne. Zmarł 30 stycznia 1974, w roku kiedy genialni Holendrzy pod wodzą Rinusa Michelsa, przegrali w finale z Niemcami Zachodnimi 1:2, chociaż – jak zawsze – wszystko wskazywało, że zwyciężą.

DAWID SZKOŁA

Warto również przeczytać...