Czego chcieliśmy od Mickiewicza przez te dwieście lat, które minęły od powstania Dziadów i słynnej premiery z 1901 roku, kiedy to za Dziady wziął się wielki Wyspiański? Bo czy jednak głównie nie chcieliśmy, żeby Mickiewicz mówił to, na co czekamy, a nie to, co rzeczywiście miał do powiedzenia?
Największym paradoksem Dziadów jest to, cośmy zrobili z Konrada. To z nim – jak pisał Ryszard Przybylski – utożsamiła się większość Polaków, chociaż Konrad w Wielkiej improwizacji został przedstawiony przez Mickiewicza jako mroczny, niebezpieczny typ o szlachetnych intencjach, bliski naszemu sercu, ale i taki, od którego lepiej trzymać się z daleka. Nie dość, że bluźni Bogu, to jeszcze marzy o parapsychologicznej władzy absolutnej nad ludźmi, których, a jakże, chce poprowadzić ku świetlanej przyszłości.
Tworząc tę postać, Mickiewicz chciał się uwolnić od autorytetu Byrona, któremu w młodości ulegał, pilnie czytając bluźnierczego Manfreda i Kaina. W tym był podobny do Dostojewskiego. Konrad i Iwan Karamazow sporo mają ze sobą wspólnego i ciekawa byłaby ich rozmowa, gdyby polski teatr zechciał ją pokazać na scenie. Chętnie bym to zobaczył.
Dziady – tak jak je widzę – są dramatem poszukiwania, a nie dramatem rozstrzygnięć. Jakąż to bowiem drogę wskazuje nam Mickiewicz? I czy w ogóle wskazuje? Bunt przeciw niewoli, politycznej i wszelkiej innej? Wolność? Ale jaka wolność? Jak w systemie myślenia Konrada-buntownika, Konrada-zesłańca syberyjskiego, dzieweczki Ewy i księdza Piotra istnieje wolność? I czy w ogóle istnieje? Czy nie wyłącznie jako wolność narodowo-katolickiego kolektywu, który w swoim wnętrzu żadnej wolności nie toleruje? Wolni powinniśmy być od Rosji, to jasne, ale w swoim sercu czyż nie powinniśmy być pokornymi sługami Jasnej Góry i Ostrej Bramy? Czy nie takie przesłanie głosi pokorny duchowny z III części?
A inna alternatywa? Wolność poprzez uduchowiające, pokorne cierpienie Sybiru? Tak można by mniemać, patrząc na jedną z finałowych scen III części, w której Konrad w kibitce ginie w śniegach Rosji, a serce przebijają mu miecze boleści, jak serce Matki Boskiej na religijnych obrazkach? Czy można w ogóle udawać, że Dziady nie są o Polsce i Rosji? Bo czy częścią Dziadów jest także Ustęp – kompletnie sprzeczny z przesłaniem sławnego wiersza Do przyjaciół Moskali. Za naszą i waszą wolność? Mickiewicz wątpi w nim w możliwość przeobrażenia się Rosjan z narodu rabów w naród ludzi wolnych. Daje obraz wiecznej, niezmiennej Rosji niewolniczej i autorytarnej.
Zresztą wiersz Do przyjaciół Moskali jest nieporozumieniem samym w sobie. Wszyscy ci wspaniali, walczący o wolność dekabryści, którzy w 1825 roku wystąpili przeciwko carowi Rosji, nie uznawali prawa Polski do niepodległości. Mickiewicz z nimi gadał, wzruszył się śmiercią Rylejewa, ale oni – ci powieszeni przez cara kochankowie wolności – najpewniej by poparli dzisiaj rosyjską napaść na Ukrainę, tak jak by ją najpewniej poparł całym sercem wielki rosyjski antysowiecki dysydent Sołżenicyn. Więc Dziady są pomyłką, której nie powinniśmy powtarzać?
Jeśli byśmy przyjęli, że Mickiewicz w Dziadach egzorcyzmował byroniczny patriotyzm Konrada, każąc szatanowi wypowiedzieć słowa ostatecznego bluźnierstwa, że Bóg zachowuje się wobec Polaków tak jak car Rosji i zamiast tego patriotyzmu proponował nam patriotyzm mesjanistyczny na katolickim fundamencie zbudowany, to co w Ustępie robi fragment o Polaku, który stoi na Placu Zimowym w petersburskiej stolicy Imperium i wpatrzony w pałac przywódców Rosji marzy o zasztyletowaniu cara samym spojrzeniem swoich rozżarzonych wrogością oczu? Dziady jako pieśń patriotycznej nienawiści? Bo co w takim razie z katolickim mesjanizmem zbawicielskiej pokory, do którego nawoływał ksiądz Piotr – wbrew Konradowi z Wielkiej improwizacji? Gdzie on się podział? Marzyć o zakłuciu cara nożem po wspaniałej wizji łagodnej, dziewczęcej religijności Ewy, która modli się do Matki Boskiej za polskiego więźnia, co siedział w rosyjskiej kolonii karnej, jak dzisiaj Nawalny? Więc cała ta maszyneria mesjanistyczna, którą Mickiewicz budował w arcydramacie na nic, bo w Ustępie powracają spiskowo-terrorystyczne idee Konrada Wallenroda, których poeta podobno już się wtedy wyrzekł na zawsze?
A jeszcze są tacy, którzy z Dziadów wyprowadzają myśl, że Mickiewicz był w gruncie rzeczy naszym sojusznikiem w walce kobiet o prawo do aborcji. Mickiewicz? Z Panną jasną, co w Ostrej świecisz Bramie? Z kultem maryjnym, który każe Konradowi besztać więziennego strażnika, gdy ten źle się wyraził o Mateńce Przenajświętszej? Dziady jako wolnościowy manifest? Gdzie i kiedy? O jaką wolność Mickiewiczowi chodziło? O taką, o którą nam chodzi, czy może o jakąś zupełnie inną?
Może rzeczywiście po katastrofie powstania listopadowego on sobie pomyślał, że trzeba biednym braciom Polakom, którzy zwątpili o Bożej pomocy, dać krzepiący kawałek ideologicznego chleba, przekonując ich, że wojskowo-polityczna bezsilność Polski wobec Rosji, jeśli jej nadać barwę religijną, sens wielki uzyska. Możliwe, że taki miał zamiar. Ale jak to wyszło w dramaturgicznej robocie? Niech zginie Gustaw, a narodzi się Konrad, który gustuje w kolektywnej wolności, a indywidualną stawia w stan podejrzenia?
Dziady zaczynają się od marzenia o polskiej wszechmocy – czy raczej wyzwalającej przemocy – która wreszcie – da Bóg! – pozwoli przezwyciężyć przeklętą polską słabość, wstrząśnie światem i oczywiście nikczemną Rosją. „Człowieku! gdybyś wiedział jaka twoja władza! / […] Ludzie! każdy z was mógłby, samotny, więziony, / Myślą i wiarą zwalać i podźwigać trony”. Czy może być większe urojenie? I sam Mickiewicz to wiedział, bo tej demiurgicznej fantazji, która otwiera III część Dziadów, przeciwstawił sceny i obrazy, które jej całkowicie zaprzeczają? Konrad-więzień w Wielkiej improwizacji wmawia sobie, że potrafi samą siłą swojego wzroku zatrzymać stado ptaków w locie, a nawet planety i gwiazdy w kosmicznym pędzie, więc najpewniej poradzi sobie nie tylko z Rosją, ale i samym Panem Bogiem, ale potem pada na ziemię jak – czego Mickiewicz nie kryje – obłąkany? A beznadziejna historia Rollisona, który – właśnie samotny, więziony – zamiast zwalać i podźwigać trony, zostaje wyrzucony przez okno przez rosyjskich funkcjonariuszy? Jak to się ma jedno do drugiego?
Cała myśl Mickiewicza rozpaczliwie huśta się między fantazjami o demiurgicznej mocy i czarną depresją, która szuka ocalenia w religijnych rojeniach i parapsychologicznych pomysłach.
Wystarczy prześledzić, jakimi zawijasami biegnie linia dramatu, kiedy Mickiewicz dotyka w Dziadach sprawy samobójstwa. Gustaw w sposób zgoła niekatolicki strzela sobie w serce pod oknami kochanki, ale samobójstwo jego kolegi, który sobie odbiera życie, by uniknąć rosyjskiego aresztowania i więziennych tortur? Nawet ksiądz Lwowicz go nie potępia. A Rollison? Może go Rosjanie wyrzucili z okna, ale może wyskoczył z okna sam, tak jak wyskakiwali z okna bezpieki ludzie z antykomunistycznego podziemia. Żadnego potępienia tego czynu w Dziadach nie ma, jest równowaga racji katolickiego księdza i Konrada, który na myśl, że Rollison jest torturowany w więzieniu, chce siłą własnej woli – tej samej woli, którą walczył z Bogiem w Wielkiej improwizacji, wstrzymując bieg planet – popchnąć Rollisona do samobójstwa.
Jak to się ma do przesłania mesjanistycznego, które rzekomo ma nas uratować w Dziadach? Konrad właśnie poprzez podpowiadane samobójstwo chce wyzwolić Rollisona z cierpień, ale potem dowiadujemy się, że Rollison zabił się być może także po to, by nie zdradzić w śledztwie swoich współbraci pod wpływem, zadawnego mu przez oprawców, bólu nie do zniesienia. Niska motywacja? Ksiądz Piotr go potępia, bo trzyma się Pisma, ale czy Mickiewicz także? Z katolicyzmem Mickiewicza w Dziadach dziwne się rzeczy dzieją. Raz on się do niego zbliża, raz oddala.
Jeśli przyjąć, że prawdziwym głosem Mickiewicza jest wiara w zbawiające cierpienie, co zrobić z katastrofalną historią Cichowskiego, która się w Dziadach pojawia? Mesjanizm głosi, że poprzez cierpienie, które jest najwyższą wartością, jednostka i naród się doskonalą. Tymczasem opowieść o Cichowskim mówi dokładnie coś przeciwnego: że ohydne cierpienia zadawane więźniom przez rosyjskich oficerów śledczych nikogo nie doskonalą, tylko zmieniają człowieka w ludzki wrak, wpędzając go w chorobę psychiczną, bo w Dziadach więzień po wyjściu z więzienia boi się nawet własnej rodziny. Więc jaka jest rzeczywiście ranga i moc cierpienia według Mickiewicza, jeśli w Dziadach zderzają się te dwa głosy? Czy on uświęca cierpienie czy raczej demaskuje polskie sacrum zbawicielskiego cierpienia, mówiąc nam, że więzienna udręka może zmienić Polaka w wariata?
I jeśli Dziady miały być nawróceniem zbuntowanych Polaków na katolicyzm, to co robi w Ustępie przerażające marzenie Oleszkiewicza o Bogu, który ma ukarać Rosję za krzywdy Polaków, mordując falami powodzi wszystkich Rosjan – winnych i niewinnych – hurtowo? Z jednej strony kult Mateńki Częstochowskiej i wzruszająca naiwność modlącej się dzieweczki Ewy, uduchowiony ksiądz Piotr, z drugiej polskie pragnienie, by Bóg osobiście zatopił cały Petersburg ze wszystkimi mieszkańcami? Tak, obok wiersza Do przyjaciół Moskali Dziady zamyka marzenie Polaka o całkowitym zniszczeniu Rosji – gigantyczną falą tsunami. Jak to się ma do części wcześniejszych, w których pokorna łagodność ducha chrześcijańskiego unosiła się nad wodami, zapewniając, że pod metafizycznym tchnieniem Rosja się zmieni w naszą dobrą siostrę?
Takie to tajemnicze dzieło, dziwne, trudne. Które kusi, by je zgwałcić. I które było gwałcone wielokrotnie, kiedy wmawiano mu różne rzeczy, zamiast uważnie wsłuchiwać się w jego tajemniczy głos. To znaczy pozwolić Mickiewiczowi mówić do nas z otchłani XIX wieku, ze świata, który nie był naszym światem. Lecz czy to się da? I w ogóle po co, skoro my mamy swoje własne sprawy? Nie lepiej to wciągać go w te sprawy, o których on sam nie miał pojęcia?
Mickiewicz nasz współczesny? Z jego niechęcią, a nawet nienawiścią do Zachodu? Nie jest to żaden nasz współczesny, tylko wielki Obcy, który mówi do nas z głębin obcości w języku, którego obcość jest wartością arcydzielną. On się szarpał z myślą, że Bóg z nami – Polakami i ludźmi w ogóle – postępuje niewłaściwie albo że nie zajmuje się nami wcale, ale czy my się z takimi myślami szarpiemy dzisiaj z taką samą siłą co on? Nasz katastroficzny cynizm odbija się od metalowej tarczy, na której zostały wypisane jego słowa. Że Bóg może być carem albo jeszcze kimś gorszym od cara? Cóż, może Bóg jest taki, może nie jest, ale żeby się tym aż tak bardzo przejmować?
A on się przejmował do rozżarzonej czerwoności. I chciał siebie przekonać, że katolicki kompres na obolałą polską duszę, zbitą do kości przez Rosjan, dobrze jej zrobi w chwilach, gdy metafizyczne zwątpienie ogarnia Polaków. My już wiemy, że jeśli się nie ma himarsów, to żaden Pan Bóg nie pomoże, obojętne, czy on jest car, czy nie car. I żadne pokorne cierpienia nie zmienią naszego losu, ani malownicze bunty metafizyczne czy magiczna liczba 40 i 4, bo Bóg pomaga tylko tym, którzy mają wystarczająco dużo himarsów. Ksiądz Piotr marzył o wojnie powszechnej ludów, z której zrodzi się polska wolność, my wiemy, wojna powszechna ludów może być tylko atomową katastrofą, w której Polska zniknie jak spalony listek lauru – razem z Ukrainą.
W czasach Mickiewicza można było jeszcze marzyć o ciosie sztyletu, który zgładzi cara. I w Dziadach się o tym marzy. Dzisiaj takie marzenia są absurdalną mrzonką, bo car jest niedosięgalny, a może jest tylko postacią wirtualną, przy pomocy której Rosja rządzi połową świata. A poza tym czy dzisiaj nas rzeczywiście rozgrzewa pytanie o to, czy Bóg jest Bogiem czy raczej carem? Dużo bardziej nas rozpala pytanie, czy w ogóle Bóg jest, a i to bez przesady.
Ale może mądry Mickiewicz ogląda w Dziadach z różnych stron różne możliwości dla naszego polskiego losu i daje nam je pod rozwagę, przestrzegając przed prostymi rozwiązaniami? I wcale nie mówi: macie iść drogą księdza Piotra albo drogą dzieweczki Ewy, albo drogą Konrada sybirskiego-zesłańca, albo Rollisona, albo Oleszkiewicza? Może przygląda się tym drogom, mówiąc: nie wiem, co wam doradzić, ale pokażę wam, w jakiej sytuacji duchowej jesteście? I może w tym właśnie zawiera się najgłębsza wartość arcydramatu?
STEFAN CHWIN