Zimowe dni odliczam z niepokojem, wciąż jest ich tak wiele przepełnionych chłodem, wilgocią, przenikliwym wiatrem, smutnymi wiadomościami. Listopad przyniósł pożegnania, sypnął nimi hojnie pod próg niczym pożółkłymi liśćmi i nie pozwala ruszyć w żadną stronę, trzyma za gardło. Nie sposób poradzić sobie z nagłą nieobecnością przyjaciół, z żalem nie do wyrażenia. Nasi przyjaciele opłakują swoich przyjaciół – i tak bez końca: odszedł nagle dobry duch Poznania poeta i archeolog Andrzej Sikorski niosący wiersze tkwiące w nas głęboko „na nowy posiew”, w Gdańsku zmarł w samotności pisarz Paweł Huelle. W przejmującym tonie Marek Wittbrot wspomina, że był wyjątkowo świadomym twórcą i sztukmistrzem, a jego słowa i książki czarowały. Przypomina, co autor Weisera Dawidka mówił o pisaniu: „Cud języka ma w sobie rzeczywiście coś boskiego. Dlatego poeci, wybitni poeci, są właściwie bez wyjątku metafizykami. Myślę, że każdy, kto świadomie tworzy literaturę, jest w jakimś sensie sługą Logosu. I bardzo lubię stwierdzenie z Księgi Zohar – że słowa nie wpadają w próżnię”.
Ciepłe dni końca lata niosły łagodne chwile, były nasycone zapachem dojrzałych śliwek, przekwitających hortensji, brzęczeniem pszczół krążących wokół nektaru, gdy przysiadały na krótko w kiściach winorośli i wzbijały się znów w dalszą drogę. Godziny przesycenia żarem południa koiły wszelkie niepokoje. Mimo późnych godzin słońce mocno grzało, okna były szeroko otwarte, powietrze drżało od upału, choć nadchodził wieczór i cienie kładły się nisko.
Bohater jednego z nowych wierszy Marcina Orlińskiego (Późne słońce, Wydawnictwo Wolno 2023) zadaje nierozwiązywalne pytania podczas koszenia trawy wokół letniego domu: „Specjaliści od ducha chcą, bym się / przebudził. Mam się przebudzić,/ jasne, ale do której jawy? […] I boję się, że jedna jawa zaciemni / mi inne. A potem, jak to często / bywa, dostanę rachunek”.
O rachunku życia mówi często moja matka Zofia i to nawet wtedy, gdy zasiadamy podczas wycieczki na drewnianej ławce przy stawie, chrupiemy wafelki i patrzymy na kaczki krążące wzdłuż brzegu, a potem odpoczywające grupami przy trzcinach. Jakby trzymała kamień w kieszeni i nie mogła się go pozbyć, tak jak lęków zapamiętanych z wojennej młodości. Nie umie odpuścić, zapomnieć, radować się chwilą w słońcu, w wietrze kołyszącym fale u naszych stóp. Gdy ujrzała dwie kaczki na wodzie (a jednak je dostrzegła, choć powtarza, że widzi jak przez mgłę), od razu wspomniała starszą siostrę Alinę, która pomagała jej piłować drzewo w lesie na zesłaniu. Wiadomo, że sama nie dałaby rady wykonać ciężkiej pracy, bo gdy ją zabierano, miała dopiero dwanaście lat. Alina jest wciąż przy niej, jej cień krąży co dnia po naszym domu. To porównanie z kamieniem przyszło z innego wiersza zamieszczonego w tym samym tomiku, bo „późne słońce” oświetla i rozjaśnia różne zaułki, do których ścieżki chcielibyśmy zapomnieć. Młody poeta jest na początku swojej drogi życia, lecz już daje znaki, że każdy z nas nosi jakiś ciężar i musi z tym kłopotem sam sobie radzić, czerpiąc ze spiżarni doświadczeń, ale i z wyobrażeń, z przeczuć:
Już się nie pozbędziesz myśli o kamieniu,
który masz w kieszeni, na którym wyciskasz
swoje spocone palce. Nie myśl, odpuść,
przebacz Bogu, że go nie ma, choć ciągle jest
blisko. Boga masz w kieszeni, na Bogu zaciskasz
swój niepokój, smutek, może nawet trwogę.
Nie myśl o tym. Odpuść. Nie słuchaj
poszeptów i świstów w trawie lub konarach,
bądź skałą. Potrafisz? Nie mogę.
Wiersze Marcina Orlińskiego czytane w godzinach późnego lata – w towarzystwie siwej Mamy, która traci pamięć i na nowo opowiadam jej świat – stały mi się szczególnie bliskie. Zadają pytania o sens istnienia, o naszą gromadną obecność wśród roślin, grudek ziemi, kamieni i ptaków odlatujących w nieznane. Niosą pociechę, że w codziennych lękach, w gubieniu się dni, spraw, osób i lat nie pozostajemy sami.
Pytania o wspólne zamieszkiwanie świata nigdy nie wydają się błahe, przynoszą otuchę, oddalają niepokój, który zwłaszcza w chłodne dni przybliża się i napiera, dusi od środka. Niepokój zostaje na chwilę wstrzymany krzepiącą metaforą, gdy poeta mówi: „Mieszkało się w gwiazdach, zamieszka się / i tu: wśród konarów, na liściu, może nawet / w kałuży. Jest tyle możliwych adresów”. Wiersze z promieniami „późnego słońca” zamieszkały w mojej pamięci, znalazły miejsce na pobyt tymczasowy.
TERESA TOMSIA