W części mieszkalnej chałupy zgromadziliśmy wiele rozmaitych drobnych przedmiotów, a na ścianach powiesiliśmy obrazy, obrazki i makatki. Na wielu z nich są sentencje lub napisy zarówno w języku niemieckim, jak i polskim. Ten galimatias językowy nie jest rzecz jasna przypadkowy, lecz stanowi osnowę opowieści o kwestii językowej…
Na stole w głównej, reprezentacyjnej izbie, są trzy ceramiczne deseczki śniadaniowe z przełomu XIX i XX wieku, wszystkie ozdobione kobaltowo-niebieskim wzorem cebulowym (Zwiebelmuster) na białym tle. Pierwotnie, tj. od XVIII wieku, dekorowano nim wyłącznie porcelanę miśnieńską, ale od ostatniej dekady XIX wieku był często wykorzystywany (kopiowany) przez inne firmy i stał się jednym z najpopularniejszych wzorów porcelany stołowej. Na jednej z tabliczek – kupiłem ją na wrocławskiej giełdzie staroci jeszcze w czasach studenckich, ponad pół wieku temu – oprócz wzoru cebulowego jest sentencja:
Wer Neider hat
hat Brot.
Wer keine hat
hat Not
co można przetłumaczyć:
Kto ma zawistników
Ma chleb,
Kto ich nie ma
Ma biedę.
Autorem tej popularnej w XIX wieku sentencji był piszący w języku niemieckim szwajcarski pisarz i ksiądz Jeremias Gotthelf (1797-1854).
Sentencja w języku niemieckim na ceramicznej deseczce śniadaniowej.
Na ścianie „dobrej izby” – oprócz opisanego wcześniej już karczemnego toastu oraz akwareli przedstawiającej białego gołębia, trzymanego w dłoniach, z napisem: „Hand, die nicht läßt, halte mich fest! 1. Mose 8, 9.”, o której napisze w dalszej części, wisi też malowany na szkle obraz z sentencją. Szkło prawie w całości jest zamalowane na czarno, pod nim jest ułożone „sreberko” (cynfolia), które w niezamalowanych miejscach tworzy kompozycję kwiatową, nad nią są dwie skrzyżowane kotwice – symbol nadziei, a wokół dająca otuchę i nadzieję sentencja:
Wenn auch der Hoffnung
letzter Anker bricht,
verzage nicht!
co można przetłumaczyć:
Jeśli pęknie nawet
ostatnia kotwica nadziei,
nie rozpaczaj!
Niosąca otuchę i nadzieję sentencja nieznanego autora na obrazie malowanym na szkle i wyłożonym „sreberkiem” – ludowa wersja orientalnych wyrobów z czarnej laki z „zatopionymi” w niej srebrzystymi ornamentami.
W mniejszych izdebkach – alkierzach, ściany zdobią głównie rozmaite makatki z białego płótna, z prostym haftem konturowym. Ojczyzną makatek były Niemcy i Holandia. W XIX wieku zdobiły głównie kuchnie, a dopiero na początku XX wieku wieszano je także w innych pomieszczeniach, również wielu innych krajach Europy. Choć makatki wielu osobom kojarzą się zwykle z kulturą wiejską, to początkowo zdobiono nimi domy mieszczańskie (!), potem robotnicze w miastach, a najpóźniej trafiły do chat wiejskich. Początkowo hafty na nich były jednokolorowe, przeważnie niebieskie, czasami czerwone lub czarne, i zwykle przedstawiały prosty, konturowo ukazany wizerunek lub scenkę – często np. we wnętrzu kuchni, albo kompozycję roślinno-kwiatową. Prostemu obrazkowi towarzyszyła najczęściej krótka sentencja / napis o treści religijnej lub świeckiej, najczęściej z popularną w XIX wieku w Niemczech dewizą „3 K” czyli: Kirche, Küche, Kinder (kościół, kuchnia, dzieci), określającej tradycyjną rolę kobiet w XIX-wiecznym społeczeństwie i rodzinie (jej autorem podobno był sam cesarz Wilhelm II). W latach 30. XX wieku makatki często były wielokolorowe, a na targach i w sklepach sprzedawano masowo „półprodukty” – płótno z wyrysowanym już na nich wzorem oraz nićmi do jego wyszywania, później powodzeniem cieszyły się fabryczne makatki z gotowym już haftem maszynowym albo nawet kolorowym nadrukiem.
Dwie makatki z alkierza: na dole z opisaną poniżej sentencją, nad nią z wyhaftowanymi łabędziami (częsty motyw w sztuce ludowej) symbolizującymi czystość, piękno, wdzięk i dziewiczość oraz liliami – symbolizującymi również czystość, niewinność, nieskazitelność, ale też piękno i szczęśliwość.
W alkierzu – sypialni gospodarzy, wiszą dwie makatki z wyhaftowanymi czerwoną nicią ornamentami kwiatowymi i ludowymi mądrościami. Na jednej z nich jest sentencja „Froh und heiter Gott hilft weiter” – co można przetłumaczyć: „[Bądź] Szczęśliwy i radosny, a Bóg [ci] dopomoże”, na drugiej czytamy: „In der Frauen Schoos liegt des Hauses Loos!”. Schoos i Loos są nieużywanymi od dawno archaizmami, ale za pomocą słownika braci Jakuba i Wilhelma Grimmów z 1815 roku sentencję tę można przetłumaczyć: „Kobiece łono skrywa szczęście domu” – co odnosi się do zasady „3 K”, zgodnie z którą kobieta miała zajmować się potomstwem, dbać o rodzinę i szczęście domu.
Dwie makatki z alkierza – sypialni gospodarzy: na dole z opisaną wyżej sentencją, nad nią wisi namalowana na płótnie scenka rodzajowa – grzybobranie.
Ściany w izbie dziadków zdobią makatki z prostymi sentencjami w języku polskim: „Mydło i woda twoja uroda!” i „Świeża woda”, a w spiżarni napisy są zarówno nietypowe i oryginalne: „I kura złodzieja nie lubi” albo „Oszczędzaj opałem” (ta jest aktualna obecnie!), jak też popularne: „Jak żona gotuje, mężowi obiad smakuje” etc., ale także w języku niemieckim „Meine Küche, mein Stolz” czyli „Moja kuchnia, moja duma”.
Makatki z izby dziadków w „kąciku higienicznym”, dawniej namiastce łazienki.
Wiele osób jest zdziwionych tym językowym galimatiasem i pyta jakim językiem mówili Mazurzy. Odpowiedź zwykle jest taka: zależy, kiedy i gdzie, bo zmieniało się to w czasie i przestrzeni – w mieście czy na wsi, na południu, północy, wschodzie czy zachodzie Mazur (Prus Wschodnich). Upraszczając można stwierdzić, że im dalej od południowej granicy Prus, tym większy był odsetek ludności pochodzenia niemieckiego używającej języka niemieckiego i odwrotnie – im bliżej granicy z Mazowszem, tym częściej było słychać język polski, a dokładniej jego odmianę jaką była mazurská gádkä.
Do XIX wieku w południowych powiatach mazurskich (szczycieńskim, mrągowskim, ełckim i piskim) przeważała zdecydowanie ludność pochodzenia polskiego, która uważała się za polskich Prusaków. W XIX wieku ludność mazurska, nawet mająca polskie korzenie i mówiąca po polsku, uważała się równocześnie za wiernych poddanych króla pruskiego. Sam Fryderyk Wilhelm IV mawiał, że jego poddani nie dzielą się na Niemców, Litwinów i Polaków, lecz na niemieckich, litewskich i polskich Prusaków. Szczególnie mieszkańcy głęboko ukrytych w lasach wiosek, żyjący w małych, zamkniętych społecznościach posługiwali się głownie językiem polskim, dbając, by ich dzieci także go znały. Autor Dzieci Jerominów Ernst Wiechert, urodzony w 1887 roku i wychowany w Puszczy Piskiej, pisał: „wzrastaliśmy niemal w całkowitej samotności, w otoczeniu ludzi posługujących się polskim, ojczystym dla nich językiem”.
Makatki z reguły w schematyczny i powielany sposób przekazywały godne naśladowania proste dewizy lub ideały – zarówno o tematyce świeckiej jak i religijnej, ale zdarzały się też nietypowe, jak ta przedstawiająca złodzieja wykradającego jaja z kurnika i goniącą go kurę.
W powiecie piskim w 1890 roku ludność polskojęzyczna stanowiła aż 78,8%, w 1905 roku jeszcze 73%, ale aż 83,4% uczniów szkół powiatu podawało polski jako język domowy. Rodzice tych dzieci często nie znali niemieckiego lub znali go słabo, a dziadkowie go nie używali: w 1925 roku w powiecie piskim jeszcze 80% mieszkańców wsi stanowiła grupa polskojęzyczna, a w miastach było ich zaledwie 15%.
W pierwszych dekadach XX wieku integrujący społeczność mazurską język polski został szybko wypierany przez niemiecki, a wraz z nim następowała zmiana świadomości narodowej. Znaczący udział w tej przemianie odegrał założony w 1894 roku Związek dla Popierania Niemczyzny na Kresach Wschodnich (Verein zur Förderung des Deutschtums in den Ostmarken) – znany jako Hakata, który inicjował i popierał zarządzenia antypolskie pruskiego rządu, aktywnie działał na rzecz zwalczania języka polskiego w szkołach, w sądzie i urzędach, zgodnie z hasłem: „Stoicie naprzeciw najgroźniejszego, najbardziej fanatycznego wroga dla niemieckiej egzystencji, niemieckiego honoru oraz niemieckiej reputacji na całym świecie: wobec Polaków”.
Proces asymilacji językowej znacznie przyśpieszyła wielka migracja zarobkowa do Zagłębia Ruhry w Nadrenii Północnej-Westfalii pod koniec XIX wieku, odbudowa Mazur po I wojnie światowej i wygrany przez Niemcy plebiscyt z 1920 roku. Zapanowało powszechne przekonanie, że tylko znając język niemiecki, można coś w życiu osiągnąć, stąd coraz silniejsza dominacja tego języka. O ile według niemieckich statystyk w 1890 roku w powiecie piskim prawie 79% mieszkańców mówiło po polsku, a tylko 21% po niemiecku, to 35 lat później, w 1925 roku, proporcja ta uległa odwróceniu: 79% mieszkańców posługiwało się niemieckim, a 21% polskim – przynajmniej oficjalnie, bo często ukrywano znajomość polskiego! Później, w okresie nazistowskim jedynym dopuszczalnym językiem był niemiecki, choć w domu i w kontaktach sąsiedzkich często nadal używano polskiego. Jak wspominał urodzony w 1934 roku w Zdunowie w Puszczy Piskiej, Erich Kowalczyk, którego rodzice mieli pole przy ówczesnej granicy polsko-niemieckiej: „Kiedyś podsłuchałem, jak ojciec z Polakami rozmawia po polsku. Ja nic nie rozumiałem, więc matki zapytałem, o czym mówią. Matka też rozumiała polską mowę, ale powiedziała żebym się tym nie interesował”.
No i dlatego w naszym muzeum sentencje w języku polskim wiszą jedynie w izbie dziadków, którzy często jeszcze mówili po polsku. Ich dzieci częściej mówiły po niemiecku, stąd w ich sypialni napisy są w tym języku, podobnie jak w dużej, reprezentacyjnej izbie, do której mógł zajrzeć ktoś obcy lub wejść jakiś oficjał – sołtys, policjant czy partyjny agitator…
KRZYSZTOF A. WOROBIEC