Javier Marías. Dla mnie od wielu lat numer jeden na świecie. Od wielu lat – czyli konkretnie odkąd Mario Vargas Llosa zaczął taśmowo pisać i publikować rzeczy niekonieczne. Być może jedyny pisarz, którego czytałem maniakalnie w dorosłości (bo w młodości wszystko tak czytałem): seriami, odpalając jedną książkę od drugiej, każdą po wielekroć. Sprowadzałem sobie jego książki po angielsku, bo nie mogłem wytrzymać czekania na polskie przekłady (kolejne tomy trylogii Twoja twarz jutro wychodziły w rytmie jedna w roku). Zresztą liczne jego książki pojawiły się u nas z opóźnieniem – Marías przyjmował się u nas opornie i etapowo.
Przy pierwszym spotkaniu z Maríasem uwagę zwraca zniewalający styl. Zdania ciągnące się w nieskończoność, wielokrotne powtórzenia, kolejne obroty tej samej płyty, wciąż i bez końca. Zwyczaj rozkładania na czynniki pierwsze każdej sytuacji i każdej frazy. Drobiazgowość analizy. On do niej dzwoni. Ona nie odbiera. Jest siedem możliwych wytłumaczeń. Pięćdziesiąt stron.
Przede wszystkim jednak miał Marías niebywałą zdolność analizy psychologicznej. Lepszą niż ktokolwiek inny, z Proustem włącznie. Zresztą Marías to taki Proust właśnie – tyle tylko, że wolny od nieznośnego neurotyzmu. Jego najlepsza książka (wspomniana Twoja twarz jutro) opowiada o człowieku zawodowo zajmującym się analizowaniem, interpretowaniem i przewidywaniem ludzkich zachowań. Bohaterowie pozostałych powieści Maríasa bez przerwy robią to amatorsko – w odniesieniu do własnego życia, do swoich bliskich, do przypadkowo spotykanych ludzi. Jego obiektyw skierowany jest też zawsze na zewnątrz, prawie wcale nie ma tu introspekcji. Główni bohaterowie są niemal przezroczyści, analizie poddane jest zaś życie psychiczne wszystkich pozostałych postaci.
Doskonale przezroczysty jest też sam Marías. Udało mu się spełnić postulat Flauberta, udało mu się skryć za własnym dziełem. Powieści Maríasa są niemal wolne od wtrętów osobistych, w tych najlepszych bardzo mało jest odniesień autobiograficznych (bo naprawdę trudno uznać za autobiografizm fakt, że akcja wielu powieści toczy się w Anglii, w której Marías również przez krótki czas mieszkał – albo że pojawiają się w nich tłumacze czy wykładowcy). Proza Maríasa jest raczej obiektywna, raczej analityczna, nieco przy tym bezlitosna, ale całkowicie wolna od sentymentów i resentymentów. Marías uprawiał psychologię bez emocji, psychologię zimną, anglosaską – psychologię analityczną w najlepszej postaci.
Niewiele wiem o życiu osobistym Maríasa (nie potrzebuję wiedzieć) – jeśli w ogóle miał jakieś życie osobiste. Paru rzeczy można się jednak domyślić, korzystając z mariasowskich narzędzi analizy. Pewnie nie był mistrzem relacji międzyludzkich (które mistrzowsko badał i opisywał), pewnie nie był człowiekiem towarzyskim, raczej nie miał poczucia humoru, jeśli w ogóle miał z jakimiś ludźmi silne związki emocjonalne, to pewnie raczej z przodkami niż potomkami (trudno sobie wyobrazić, aby miał dzieci, ale nie podejrzewam go też o jakiś szczególnie silny związek z bratankiem, siostrzenicą, uczniami czy studentami). Był raczej odwrócony plecami do teraźniejszości (w późniejszych powieściach pojawiają się niekiedy narzekania na ogłupiałą współczesność). Z drugiej strony był też nie tylko doskonałym krytykiem, ale i mimowolnym kronikarzem naszych czasów – a właściwie czasów już minionych, bo niemożliwość dodzwonienia się do kogoś, która jest osią fabularną co drugiej jego książki, to już raczej problem przebrzmiały.
Pisarstwo Maríasa też pewnie przebrzmi, w takim sensie, że raczej przestanie być czytane. Nie ma w nim nic z tego, co rozpiera się w głównym nurcie dzisiejszej literatury. Nie ma tu autobiografizmu, nie ma felietonistyki (Marías pisał świetne felietony i w powieściach już szermierki prasowej nie musiał uprawiać), nie ma użalania się nad sobą, nie ma krzywd dzieciństwa, nie ma wielkich problemów społecznych, nie ma polityki tożsamości – jest tylko, nieco staroświecka, analiza psychologiczna wykładana w powolnych i drobiazgowych zdaniach.
Dla mnie Marías pozostanie mistrzem – i to mistrzem nie tylko literackim. Niezliczeni pisarze mają wpływ na nasze pisanie – i nie jest to w żaden sposób wyjątkowe. Bardzo rzadko jednak zdarza się, aby jakiś pisarz miał wpływ na życie pozaliterackie. Marías w moim życiu odgrywa taką właśnie rolę. Niespecjalnie wpłynął na moje teksty – nigdy nie próbowałem go naśladować, nie kradłem od niego żadnych sztuczek. Ogromnie wpłynął jednak na moje życie codzienne, na mój sposób patrzenia i słuchania, przyglądania się i analizowania. Lubię powtarzać, że na moją praktykę psychologiczną największy wpływ miała trójca: Zygmunt Freud, Sherlock Holmes i Javier Marías. Ale ten ostatni pojawia się też w moim życiu codziennym. Nieustannie go cytuję, przy wszelkich możliwych okazjach („Nigdy nikomu nic nie mów” – na przykład), choć trzeba przyznać, że Marías nie był aforystą, był raczej konstruktorem sytuacji i scen niż fraz. Stosuję się do jego zasad (na przykład takiej, że złe wiadomości trzeba przekazywać natychmiast, aby nikt ani godziny nie żył bez świadomości, że w jego życiu się coś nieodwołalnie zmieniło). Próbuję patrzeć jak Marías, próbuję słuchać jak Marías, staram się analizować jak Marías. Mam go pod ręką właściwie w każdej sytuacji międzyludzkiej czy społecznej. Wciąż i wciąż: myślę Maríasem.
MACIEJ MIŁKOWSKI