fbpx
HOME
Jakub Dolatowski

O Tadeuszu Peiperze, prawie nic

Od dłuższego czasu krążę po osiedlach mojego dzieciństwa na Mokotowie, pomiędzy niskimi, piaskowego koloru blokami, po siatce prostopadłych do siebie, jak i same bloki, chodników. Wczesnym rankiem jest tu cicho i aura przypomina lata sześćdziesiąte. W czasie tych spacerów, poza innymi wspomnieniami, stale wraca mi przed oczy postać Tadeusza Peipera, który mieszkał – tutaj, zgodnie z przedwojenną, PPS-owską tradycją osiedlano i robotników, i intelektualistów – na piątej kolonii, w „małym bloczku”, jak mówiły dzieci. Był to dom z kilkoma tylko malutkimi, jednopokojowymi mieszkaniami. To tu, na klatce schodowej czy za węgłem muru, kryliśmy się, bawiąc w chowanego czy w wojnę.

Tadeusz Peiper często wędrował chodnikami tutejszych osiedli, krążył wśród bloków. Przypominam tu tylko, nie znając jego pism i nie rozumiejąc jego poezji, sylwetkę pisarza – zgarbiona, drobna postać, jakaś asymetryczna, przez cały rok w tym samym odzieniu, w nisko na czoło nasuniętym kapeluszu, spod którego sterczały zupełnie siwe włosy, w znoszonym paltocie przewiązanym chyba rzemykiem, no i zawsze w mocno schodzonych trampkach. Chodził w milczeniu, choć widywałem, jak przystawał przy kiosku „Ruchu” na skrzyżowaniu Łowickiej i Dąbrowskiego – może chciał coś kupić, a może po prostu porozmawiać z kioskarką? Nas, dzieci, pytał czasem, gdy mijał bawiącą się czeredę, o godzinę, i to właśnie zapamiętałem wyraziście, kilka słów pisarza, to cicho wymawiane zapytanie – „która tam godzina?”.

Wiedziałem kto to, z okna naszej kuchni widać było trójdzielne, duże, szare, niemiłosiernie okurzone okno jego pomieszkania, a mama, z serdecznym szacunkiem dla Peipera, ze smutkiem, objaśniła mi kiedyś, kto to. Gdy spoglądam teraz na to zamknięte – nigdy nieotwierane, także za życia Peipera, martwe okno, nieodmiennie wspominam dziesiątki pustych okien zrujnowanego pałacu w Tulczynie, gdy kilkanaście lat temu wpatrywałem się w jego ściany i ich rozbite okna, z których jedno musiało przecież być, pod koniec pierwszego dziesięciolecia XIX wieku, szeroko otwarte, dla wlatujących i wylatujących wróbli, towarzyszy ostatnich lat innego maga poezji, Stanisława Trembeckiego, który – wysoka postać, w jakiejś sukmanie czy płaszczu, nie pamiętam już z lektur tego szczegółu – błąkał się po ścieżkach pałacowego ogrodu, idąc po rozległych łukach tych dróżek, wśród chmary ptaszków.

JAKUB DOLATOWSKI

Warto również przeczytać...
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego
Cenimy państwa prywatność
Ustawienia ciastek
Do poprawnego działania naszej strony niezbędne są niektóre pliki cookies. Zachęcamy również do wyrażenia zgody na użycie plików cookie narzędzi analitycznych. Więcej informacji znajdą państwo w polityce prywatności.
Dostosuj Tylko wymagane Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek
Dostosuj zgody
„Niezbędne” pliki cookie są wymagane dla działania strony. Zgoda na pozostałe kategorie, pomoże nam ulepszać działanie serwisu. Firmy trzecie, np.: Google, również zapisują pliki cookie. Więcej informacji: użycie danych oraz prywatność. Pliki cookie Google dla zalogowanych użytkowników.
Niezbędne pliki cookies są konieczne do prawidłowego działania witryny.
Przechowują dane narzędzi analitycznych, np.: Google Analytics.
Przechowują dane związane z działaniem reklam.
Umożliwia wysyłanie do Google danych użytkownika związanych z reklamami.

Brak plików cookies.

Umożliwia wyświetlanie reklam spersonalizowanych.

Brak plików cookies.

Zapisz ustawienia Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek