Sonet siódmy cyklu pierwszego: Poeta sławi – czyli co czyni?
Nazywa się czasem cały dwuczęściowy cykl Sonetów do Orfeusza wykładem poetyki sławienia. Poeta sławi byt, chwali istnienie. Od radosnego wykrzyknienia – „Rühmen, das ists!” – rozpoczyna się pierwsza strofa sonetu siódmego z pierwszej partii sonetowego cyklu. Tę inicjalną afirmację afirmacji różnie przekładali polscy tłumacze: „Sławić! tak!” (Jastrun – z lekką hipertrofią wykrzyknień wobec oryginału); „Sławić, o tak!” (Pomorski – adekwatnie); „Sławić, oto sens (Antochewicz – z amplifikacją semantyczną).
Być może najistotniejsze w konstrukcji pierwszej strofy Rilkeańskiego sonetu pozostaje napięcie zbudowane pomiędzy nagłosowym – bardzo krótkim i bardzo wyrazistym – zawołaniem a dwoma dłuższymi frazami zdaniowymi, z jakich składa się ta zwrotka. Jastrun spolszcza je, zaciemniając sens:
[…] Wyszedł, jak kruszec widocznie
z głazu milczenia – wybraniec. Jego
serce, o, efemeryczne tłocznie
wina, dla ludzi niewyczerpanego.
Antochewicz stara się o precyzję bardziej, lecz jeszcze jej do końca nie osiąga (między innymi dublując konstrukcję porównawczą, czego u Rilkego nie ma – gdyż mowa o Wybrańcu, Wyjątku):
[…] Wybraniec, istota
sławiąca, jak ruda wyszedł z milczącego
kamienia. Jego serce, jak krucha tłocznia
wina, ludziom niewyczerpanego.
Dopiero spolszczenie Pomorskiego ów sens, dzięki konsekwencji syntaktycznej właśnie, rozjaśnia:
[…] Powołany, by chwałę
głosić, w milczeniu kamienia rozbłyska
kruszcem. Jak prasa w nim serce nietrwałe
człowiecze wino bez końca wyciska.
Status wybrańca, zasygnalizowany w pierwszej strofie, zyskuje piękne, klarowne, jasne jak w poezji Grecji klasycznej, dopełnienie w zwrotce kolejnej. Ta jest wyraziście dwudzielna (z kropką po pierwszym dwuwersie), przy czym u Rilkego dystych drugi (wersy 7. i 8. sonetu) przypominają uroczyste kroki obrzędowe tancerek, są tak rytmiczne, że aż archaiczne. Polscy translatorzy wybierają tu różne strategie przekładowe: Jastrun radzi sobie nieźle (choć wytraca Rilkeański zabieg powtórzenia w trzecim wersie, nie zatracając jednak rytmu; w czwartym wersie porzuca precyzję):
I nawet proch mu odebrzmi tonem,
kiedy go boski przykład ogrzeje.
Wszystko winnicą będzie i gronem,
co w południowym słońcu dojrzeje.
Pomorski zbytnio ufa pokuszeniom szyku przestawnego (pierwszy dystych), dystychowi i metaforze (podczas gdy Rilke mówi wprost o łączliwości tego, co orfickie z tym, co dionizyjskie):
Kto z boskim wzorem równa się czynem,
głos nie zawiedzie go w prochu, gdy śpiewa.
Winnicą wszystko i gronem winnym
na jego czucia Południu dojrzewa.
Być może najczystszej translacji, zwłaszcza we wspaniałym (u Rilkego) wersie trzecim tej strofy (siódmym – sonetu) dokonuje Antochewicz, chociaż jego tendencje reinterpretacyjne wobec oryginału miejscami zawodzą:
Nie zawodzi go głos szepczący z prochem,
gdy boski przykład zachwytem ogarnie.
Wszystko winnicą, wszystko będzie gronem,
w południowej czułości dojrzałe.
W strofie trzeciej, następuje refleksja nad niepodległością gestu sławienia i postaci sławiącego wobec dwu najważniejszych władz tego świata – królewskiej i boskiej. Tłumacze znów decydują rozmaicie. Jastrun (łamiąc zamianą kropki na średnik regułę mocnych zakończeń całostek w tym sonecie, a także wprowadzając bardziej radykalną wersję wyboru):
Ani królowie w kryptach pochowani
nie będą przeczyć mu próchnem, ani
cień bogów, kiedy upadnie nocą.
Pomorski (nieco tylko mniej naruszając wydźwięk oryginału – mocna pauza w zakończeniu bowiem pozostała):
Ani pochwały obłudzie przygani
truchło królewskie w grobowcach, ani
z wysoka nań opadnie cień bogów.
Antochewicz (raczej opowiada intencje poety-prażanina niż je poetycko równoważy):
I nie królów spleśniałych stęchły grób
może sławieniu jego zadać kłam, lub
od bogów z góry cień padający.
Strofa wygłosowa, strofa-coda, gdzie poseł, Śmierci niepodległy, niesie na progi Jej królestwa dorodne owoce życia (to kwintesencja orfizmu!), od razu traci u Jastruna należne jej w oryginale znaczenie (zaczyna się minuskułą – po samowolnej półpauzie tłumacza w poprzedniej strofie):
on z posłów, których śmierć się nie ima,
jeszcze w Drzwi Zmarłych wchodząc trzyma
misy pełne dorodnych owoców.
Inaczej rzecz ma się z dwoma pozostałymi tłumaczami; przyjmują zresztą podobne strategie zwieńczenia wiersza (idąc za Rilkem, pierwszy – kunsztowniej, drugi – mniej finezyjnie).
Pomorski:
On jest ów sługa niezłomny, stały,
co jeszcze nawet u śmierci progów
dzierży na misach owoce chwały.
Antochewicz:
On jest jednym z posłów, co zostają,
co daleko w Drzwiach Umarłych trzymają
pełne szale owoców pachnących.
Chociaż w spolszczeniach utrzymano – w większości – przesłanie sonetu, nie uniesiono jego klasycznej maestrii; znikają aliteracje, milknie głębokie echo w rymach, a jeśli uda się je utrzymać (u Jastruna, na przykład, w drugiej strofie „ergreift – gereift” oddano jako „ogrzeje – dojrzeje”), to kosztem płynności innych brzmień, a czasem – rytmu.
Sonet siódmy części pierwszej rozpoczyna się mocnym wezwaniem do sławienia, kończy inkarnacją, owocobraniem w sieniach domeny Śmierci. Rilke czyni to w słowach najstaranniej dobranych, acz nie wysilonych; one same – swym brzmieniem i współ-brzmieniem, rytmem i układem – sławią byt, innej władzy niepodległe. Ta domena afirmacji zostanie radykalnie naruszona już w sonecie następnym, ósmym, kiedy pojawi się nimfa żalu, nimfa żałobnego płaczu, Skarga, znana nam z Elegii duinejskich.
KATARZYNA KUCZYŃSKA-KOSCHANY