HOME
Katarzyna Kuczyńska-Koschany

Pod tlenem – 55 sonetów (XXVIII)

Sonet pierwszy cyklu drugiego: wolność i re-animacja

                                                                                                                      Jerzemu, w walce

Sonet inicjalny części drugiej cyklu orfickiego jest przedziwny i przepiękny. W literaturze przedmiotu nazywa się go najswobodniej napisanym, najbardziej uwolnionym sonetem. Ta swoboda ekspresji: ciągle zmieniająca się długość wersów, z których najkrótszy liczy w oryginale trzy sylaby, a najdłuższy – czternaście zgłosek, i gdzie istotniejszym od regularnego metrum okazuje się rytm oraz oddech jako wolna gra strof i rymów, a także napięcia składniowo-wersowego, powtórzę, ta niebywała swoboda czyni sonet jedynym, wyjątkowym. Aż chciałoby się przywołać poetów później urodzonych, terminujących u Rilkego: Paula Celana i Serhija Żadana – dla nich poezja to przecież, jak w tytule tomu poety z Czerniowiec, Atemwende („zmiana oddechu”). Myślenie o wierszu jako o metaforze tlenowej jest tu ewidentne: to wdech i wydech, jakie czynią wszelką mowę, poetycką zwłaszcza, to ciągła komunikacja między „ja”, które mówi – a światem.

Istnieje też subtelne powiązanie między sonetami introdukcyjnymi obydwu partii cyklu orfickiego: w pierwszym sonecie części pierwszej pojawia się, w drugim wersie, wykrzyknienie „O hoher Baum im Ohr” („O wysokie drzewo w uchu!”), zaś w pierwszym sonecie części drugiej, w dwu wersach wygłosowych mieści się fraza: „Du, einmal glatte Rinde, / Rundung und Blatt meiner Worte” („Ty, kiedyś gładka koro, / krągłości i kartko mych słów”) – co brzmi jak pogłosowa rozmowa inicjałów.

 

 

Z polskich przekładów najbliżej oryginału sytuuje się – tym razem – ten Andrzeja Lama:

 

Oddechu, poemacie niewidzialny!

Wciąż wokół własnego

bytu wymieniana przestrzeń świata. Przeciwwaga,

w której objawiam się rytmem.

 

Jedyna fala, której

rosnącym morzem jestem;

ty najskromniejsze ze wszystkich możliwych mórz, –

pozyskana przestrzeń.

 

Ileż tych miejsc przestrzeni już było

we mnie wcześniej. Niektóre wiatry

są jak mój syn.

 

Poznajesz mnie, eterze, pełen miejsc swych dawnych?

Ty, gładka kiedyś koro,

okrągłość i kartka mych słów.

 

Lam nie amplifikuje, nie przeinacza, zachowuje gramatykę i semantykę sonetu, jego swobodną swobodę. Inaczej czynią – niestety – jego trzej poprzednicy, odbierając wierszowi prostotę – cechę konstytutywną jego urody i identyfikacji, przy czym Antochewicz zdaje się naśladować (miejscami niewolniczo) Jastruna; Pomorski idzie raczej własną drogą, co nie znaczy, że się nie myli, rezygnując z wołacza czy rymując w sposób nazbyt oczywisty i ryzykowny („morze – przestworze”) – co nie znaczy jednak, iż nie próbuje twórczo wyzyskać miejsc translacyjnie otwartych (jak wers wygłosowy – „słów mych obłości i liście”):

Jastrun:

 

Oddechu, mowo niewidzialnego poematu!

Wciąż wokół bytu swego nieuchwytnie

wymieniana przestrzeni świata.

Przeciwwago, gdzie spełniam się w rytmie.

 

Ruchu fali jedynej,

jestem jej morzem, rosnącym niepostrzeżenie;

najoszczędniejsze z możliwych mórz głębiny –

rozprzestrzenienie.

 

Ileż z tych miejsc gościłem w sobie.

Niektóre wiatry przestworu

są jak moi synowie.

 

Powietrze, jeszcze pełne miejsc po mnie, czy poznajesz mnie znów?

Ty niegdyś gładka koro,

zaokrąglenie i kartko moich słów.

 

Antochewicz:

 

Oddechu, niewidzialnego wiersza falo!

Ciągle dla własnego Trwania

czysto wymieniany wszechświecie. Przeciwwago,

w której rytmicznie się stawam.

 

Falo jedyna, której tu

zwolna morzem się stawam głębią;

najoszczędniejszym z możliwych mórz, –

zdobywaną przestrzenią.

 

Ile miejsc tych przestrzeni było już

w moim wnętrzu. Wiatry, co wioną

są jakby moimi synami.

 

Poznajesz mnie, powietrze, ty, wypełnione moimi ongiś miejscami?

Ty, niegdyś gładka koro,

krągłości i kartko mych słów.

 

Pomorski:

 

Niewidzialny poemat oddechu!

Wszechświat, co wciąż się wymienia

z moim byciem. W rytmicznym pośpiechu

przeciwwaga, powołująca mnie do istnienia.

 

Pojedyncza fala: dla fali

ja to miarowe morze;

najoszczędniejsza z wszystkich morskich dali –

zdobyte przestworze.

 

Ileż tych punktów w przestrzeni mi przypomina

to, co było już we mnie. W niejednym wietrze

mam swego syna.

 

Moich jeszcze miejsc pełne, czy się do mnie przyznasz, powietrze?

Koro, gładka niegdyś jedwabiście,

słów mych obłości i liście.

 

Mowa zaświatów, w których próbuje się odzyskać życie, brzmi: tak, tak – nie, nie. A jednocześnie jest mową orficką, czyli poetycką integralnie. Zawiera, kumuluje wszystkie sensualne ślady życia samego, życia przed śmiercią – wspomnienia przestrzeni, wiatru, powietrza (tlenu, owego życiodajnego daru), dotykanej kory – jej faktury, podobieństwa (w niemczyźnie zamkniętego w jednym słowie) liścia z drzewa i jego żyłek do arkusika zapisanego papieru.

Co znaczy zatem naruszyć poetykę prostoty, rudymentarnej prostoty, pośmiertnego inicjału – tego jedynego możliwego i niemożliwego oksymoronu? Gdy pokawałkowany Orfeusz scala się na nowo dzięki oddechowi – wierszowi, dzięki anarchicznemu dotlenianiu mowy i bezmowy poetyckiej? Kora bywa u Rilkego pre-Celanowska. Antycypuje tę niezwykłą frazę autora Atemwende: „Gedichte als bessere Platanenrinde” – Wiersze jako lepsza kora platanów. Na zdartej żywcem korze – blizny, na porwanym na strzępy, rozkawałkowanym ciele Orfeusza, już drobny ścieg życia, któremu „prządki cierpienia” (formuła Norwida) przypatrują się ze zdumieniem.

Naruszyć poetykę – zasadniczo – w akcie translacji znaczy, być może nawet naruszyć proces przywracania życia, scalania, naruszyć ów rytm uparty, choć nie do końca przewidywalny – nie kapryśny wcale, a jedyny.

Wspaniała brawura oryginału zatraca się w przekładach, a przywracać oddech da się jedynie radykalnie, jak gdy re-animuje się istotę żywą: wtedy najczęściej łamie się żebra. Ratunek to jednocześnie naruszenie i przywrócenie. Tam, gdzie istnieje groźba nieodwracalnej utraty życia, tam rośnie też ratunek; tam gdzie zagrożenie, tam ratunek, w tym samym miejscu  – powie po latach najlepszy, przekraczający mistrza (bo przeżył śmierć w pełni życia), uczeń Rilkego: Celan.

KATARZYNA KUCZYŃSKA-KOSCHANY

Warto również przeczytać...
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego
Autorzy
Cenimy państwa prywatność
Ustawienia ciastek
Do poprawnego działania naszej strony niezbędne są niektóre pliki cookies. Zachęcamy również do wyrażenia zgody na użycie plików cookie narzędzi analitycznych. Więcej informacji znajdą państwo w polityce prywatności.
Dostosuj Tylko wymagane Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek
Dostosuj zgody
„Niezbędne” pliki cookie są wymagane dla działania strony. Zgoda na pozostałe kategorie, pomoże nam ulepszać działanie serwisu. Firmy trzecie, np.: Google, również zapisują pliki cookie. Więcej informacji: użycie danych oraz prywatność. Pliki cookie Google dla zalogowanych użytkowników.
Niezbędne pliki cookies są konieczne do prawidłowego działania witryny.
Przechowują dane narzędzi analitycznych, np.: Google Analytics.
Przechowują dane związane z działaniem reklam.
Umożliwia wysyłanie do Google danych użytkownika związanych z reklamami.

Brak plików cookies.

Umożliwia wyświetlanie reklam spersonalizowanych.

Brak plików cookies.

Zapisz ustawienia Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek