fbpx
HOME
Michał Szymański

Tatiana Szymańska (1963-2022)

Nie potrafię przywołać pierwszego wspomnienia mamy. Była dla mnie nieustającą obecnością, strefą ciepła, która zjawia się pod powiekami w postaci lekko zaciemnionego pokoju, narożnika obstawionego poduszkami, przyjemnego oczekiwania na „Domowe przedszkole” i „Cudowną podróż” (to był nasz pierwszy film). A zaraz potem idziemy na spacer, przewracam się na asfalcie, mama mnie podnosi, pociesza i całuje zbite kolano, musimy iść dalej, jak zwykle gdzieś się spieszymy. Mam siedem lat i bardzo jestem dumny z mojej mamy, która jest jedną z opiekunek na wycieczce i jest taka ładna i fajna na tle innych mam. Albo idziemy po raz pierwszy przez plażę, śpiewamy „bursztynek, bursztynek”, mama mówi, że teraz muszę spróbować morza, które jest słone. Albo na jakimś koncercie w Sali Kongresowej bardzo marzę o kolorowym balonie, ale jak zawsze się wstydzę i to mama wybiega zamiast mnie na scenę, jedyna dorosła wśród podskakujących dzieci. Może po prostu tak jest, że wspomnienia o mamach nie mają początku, składają się z porozrzucanych obrazów i ostrych, wyraźnych końców. W dzieciństwie często się kłóciliśmy, mama bywała uparta, ja złośliwy, pamiętam wierszyk, który napisałem na dzień matki, jego fragment brzmiał: „Ty jesteś dobra, miła, jedyna / chociaż nie mogę z tobą wytrzymać”. Mamie wiersz bardzo się spodobał, a porównywalną przewrotną radość sprawiał jej chyba tylko Walczyk dla mamy, piosenka przedszkolna zaczynająca się od słów „Najpierw będzie przygrywka na blaszanych pokrywkach, potem tłuczkiem w patelnię się stuknie”. Pamiętam naszą najdłuższą rozłąkę, kilkumiesięczny wyjazd mamy z Marcinem do Buska, po powrocie padliśmy sobie w ramiona i długo nie mogliśmy przestać płakać.

W pierwszym odruchu chciałem powiedzieć, że moja mama poświęciła życie opiece nad moim niepełnosprawnym bratem i to jest najściślejsza prawda o niej. Teraz myślę, że z jej strony był to świadomy wybór czystej, bezinteresownej miłości do dziecka, które miało nigdy nie przestać być dzieckiem. Marcinek był dla mojej mamy całym światem. Razem z tatą stworzyli mu najlepsze warunki, jakie można sobie wyobrazić, jednocześnie zapewniając mi szczęśliwe dzieciństwo. Od środka nasze życie wyglądało całkiem zwyczajnie: jeździliśmy na wakacje, chodziliśmy na koncerty i sobotnie spacery, Marcin lubił bary z colą i frytkami, chipsy, głośną muzykę. Dopiero dużo później zacząłem rozumieć, że nasza codzienność wymagała ciężkiej, niewidocznej pracy. W latach dziewięćdziesiątych mama postawiła sobie jasne cele: Marcin miał zacząć chodzić i mówić. Była wybitną organizatorką, załatwiała dofinansowania, skierowania, orzeczenie, turnusy, wyjazdy, operacje, sprzęty rehabilitacyjne, szukała nowych metod leczenia. Całymi dniami wisiała na telefonie. Oświecała niekompetentnych urzędników. Wypełniała stosy podań i formularzy. Czasy były trudne. Fundacje dopiero raczkowały. Ludzie w wysokopodłogowych autobusach gapili się bez umiaru i głośno komentowali. Mama na ogół nie miała dla nich litości. W tych sprawach była bezkompromisowa. Gdy trzeba było pogodzić się z myślą, że Marcin nie zacznie chodzić, postanowiła zapewnić nam możliwie wygodne życie. Zdaje, że nikt nie brał na poważnie jej marzeń o mieszkaniu na parterze, bez progów, z dużą łazienką i tarasem, na którym latem Marcin mógłby spędzać dni na huśtawce. Dopięła swego. Kolejne wyzwania okazywały się trudniejsze. Nie zauważyłem, kiedy z aktywnej i radosnej osoby zmieniła się w osobę przygniecioną ciężarem identycznych dni. Pewnie nie byłem dla niej wystarczającym wsparciem. Nie odebrałem od niej tak wielu telefonów. Często nie potrafiłem słuchać. A ona, mimo utraty sił i cielesnej kruchości wciąż była dzielna. W szpitalu, gdy już prawie nie mogła wstawać, martwiła się tylko o nas: czy damy sobie radę, czy tacie starczy sił na kolejny tydzień. Trudno będzie mi kiedykolwiek pogodzić się z jej śmiercią, wszystkie systemy i wyjaśnienia wydają się bezużyteczne. Pozostaje wiara, że gdzieś ona naprawdę jest, jest tą małą dziewczynką, która pierwsza rozpakowywała w pociągu kanapki, lubiła malować, śpiewać i wyklejać scenki rodzajowe, jest siedemnastolatką, która właśnie poznała miłość swojego życia, mojego tatę, jest tym wszystkim, co o niej wiedzieliśmy, czego nie wiemy, i mogę do niej jeszcze mówić jak ten ostatni raz przez telefon: Mamo, wszystkim się zajmiemy, Marcin będzie bezpieczny i szczęśliwy, bardzo cię kocham.

MICHAŁ SZYMAŃSKI

Mowa wygłoszona na pogrzebie 14 VI 2022 r. w kościele św. Katarzyny w Warszawie

 

Warto również przeczytać...
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego
Cenimy państwa prywatność
Ustawienia ciastek
Do poprawnego działania naszej strony niezbędne są niektóre pliki cookies. Zachęcamy również do wyrażenia zgody na użycie plików cookie narzędzi analitycznych. Więcej informacji znajdą państwo w polityce prywatności.
Dostosuj Tylko wymagane Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek
Dostosuj zgody
„Niezbędne” pliki cookie są wymagane dla działania strony. Zgoda na pozostałe kategorie, pomoże nam ulepszać działanie serwisu. Firmy trzecie, np.: Google, również zapisują pliki cookie. Więcej informacji: użycie danych oraz prywatność. Pliki cookie Google dla zalogowanych użytkowników.
Niezbędne pliki cookies są konieczne do prawidłowego działania witryny.
Przechowują dane narzędzi analitycznych, np.: Google Analytics.
Przechowują dane związane z działaniem reklam.
Umożliwia wysyłanie do Google danych użytkownika związanych z reklamami.

Brak plików cookies.

Umożliwia wyświetlanie reklam spersonalizowanych.

Brak plików cookies.

Zapisz ustawienia Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek