HOME
Marcin Sabiniewicz

Tutaj

„O miasto, miasto!”. Wywołany słowami poety (poetów: Miłosza mówiącego głosem Eliota) płynącymi z „niematerialnej krainy, ani czasu ani przestrzeni” (jak pisze Miłosz w przedmowie do wierszy Josifa Brodskiego) budynek Hali Targowej we Wrocławiu rysował się, jak niespodzianka, w zimnym powietrzu wczesnej wiosny. Jak ono był bez zapachu i dźwięków. Jego ceglana czerwień pozostawała ironicznym komentarzem do czasów, w jakich przyszło mu żyć: był rok 1987. Jego bryła niczego nie komentowała: wieża z nieczynnym zegarem wznosiła się ku niebu, jakby naprawdę miała pochodzić ze Średniowiecza, nawa główna zaznaczała dyskretnie swoją masywną obecność nie przejmując się, że przestrzeń, którą zajmuje, jest nieskończenie podzielna. Nie, w tym zjawieniu się budynku – wbrew czasowi historycznemu, wbrew przestrzeni, jak ją rozumiał Eleata – nie było nic oczywistego. I może rzeczywiście istniał tajemniczy związek między poematem Eliota poświęconym rozkładowi świata po I wojnie („walące się wieże”), tłumaczonemu przez Miłosza w okupowanej Warszawie, a Halą Targową we Wrocławiu w drugiej połowie lat osiemdziesiątych. Jakby bez rozpadu to, co istnieje nie mogło się ujawnić. Jakby słowa poematu jak aceton usuwały z powierzchni rzeczy lakier myślowych schematów, błędnych wyobrażeń, sloganów, które zagłuszają sumienie. Wreszcie: jakby niewidzialne łączyło się z widzialnym mocną, choć niezrozumiałą więzią.

Jeżeli takie chwile widzenia (chociaż nieweryfikowalne) nie są poezją, to nie wiem, co nią jest.

*

– Powiedz wreszcie, wyraź myśl do końca.

– Ten gmach był jak pierwsza młodość, kruchy i pełen powietrza.

– Coś jeszcze?

– Te cegły, powietrze, gałęzie drzew wokół hali to budulec świata.

– A czas?

– Czas nie.

*

Minionej zimy przyleciał do Polski junko. Widziano go w stadzie sikorek w Puszczy Białowieskiej, przy samej granicy z Białorusią. Może niezwykle silne mrozy w ojczystej Ameryce Północnej skłoniły go do zapuszczenia się tak daleko na wschód. Jedyny raz wcześniej odnotowano jego obecność w Polsce w 1963 roku, na Helu. Pasówki, czyli amerykańskie wróblowate, do których należy, nie występują w Europie. To ptaki Nowego Świata, lęgną się na dalekiej północy, w Kanadzie i na Alasce, a na zimę wędrują w cieplejsze strony. Miłosz zawarł z nimi bliższą znajomość w Kalifornii. „Posyp chleba na trawniku, przyleciały juncos”, pisał w 1961 roku w Po ziemi naszej. Kalifornia nie była wtedy tak przeludnionym, dotkniętym suszą i trawionym pożarami stanem jak dzisiaj, deszcze pojawiały się zimą regularnie, a wielka rzeka Kolorado miała jeszcze przez dziesięciolecia docierać do oceanu. Ale niczym nie przesłonięta chciwość, którą Marks przypisywał kapitalizmowi, a która wydaje się być przyrodzoną cechą większości ludzi już pustoszyła Kalifornię. Każda niewykorzystana przez człowieka kropla wody w rzece uważana była za straconą, stąd wielkie zapory czy pozornie niewinne zraszacze, przez długie godziny spryskujące trawniki. Trzeba było – wtedy – wyobraźni Dostojewskiego, żeby dostrzec w nich zapowiedź „ohydy spustoszenia”, żeby zobaczyć przyszłość tkwiącą przecież zawsze w teraźniejszości.

Czy Miłosz wiedział o pojawieniu się samicy junko (bo była to samica) w Polsce dwa lata po napisaniu wiersza, w którym zawarł swojego rodzaju pakt z Kalifornią? Ten mały ptak musiał przefrunąć nad częścią kontynentu amerykańskiego, Atlantykiem i północną Europą, żeby dotrzeć na Hel. Pokonał tę samą drogę (tyle że w odwrotnym kierunku), którą miała przebyć (w snach, jako ćwiczenie z niemożliwości), żeby spotkać się z poetą jego pierwsza miłość, Gabriela Kunat, bohaterka wiersza Elegia dla NN z 1962 roku, napisanego po jej śmierci w tymże roku w Sopocie.

O czym to wszystko świadczy? O niewidzialnej nici, jaką aż po dziś dzień junko spajają kontynenty i ludzkie losy? O tym, że ziemia nie jest domem dla ludzi i poruszać się po niej swobodnie mogą potomkowie gadów, ptaki, nie my? Oba pytania wywiedzione są z ducha Miłosza.

*

Szukać tego, co jest. Pamiętać, że „jest” może być tylko zwykłą częścią mowy, łącznikiem między podmiotem a orzecznikiem, który nie dowodzi istnienia podmiotu.

 

 

*

Dziecinne pragnienie: złapać w rękę promień słońca, jak ten tutaj, przede mną, nad wodą jednego z podwileńskich jezior, do którego wchodzę. Piasek i żwir pod stopami, cierpkie powietrze wrześniowego popołudnia. Zapach ubywania czegoś. Wokół las. Doznanie bardziej niż myśl: i on oddychał tym samym powietrzem, patrzył na ten sam widok. Chciałem zapytać go kiedyś, czemu przed wojną nie zamieszkał na Litwie, wśród bliskich sobie krajobrazów. Nie odważyłem się. Dziś myślę, że – pomijając wszystko inne – byłoby to jak próba schwytania promienia. Rzeczy widzialne, które łowimy, żeby je zaraz utracić.

*

Haydn wspomina w jednym z listów, że śniła mu się muzyka z Wesela Figara Mozarta. Może jest w tym wyznaniu coś więcej niż tylko pochwała młodszego kolegi, którego podziwiał. Jakby za sprawą Figara znalazł się tam, gdzie rodzą się formy. Poezja Miłosza, zwłaszcza ta pisana w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych w Berkeley, ma również zdolność zjawiania się we śnie. (Wolno powiedzieć, że słowa „Moja muzyka jest anielska” odnoszą się do twórczości samego poety. W inny sposób wyraził to w liście do Mertona: „Moja poezja jest pogodna”). Annus mirabilis polskiej poezji rozciągnięty na dwie dekady. Nie wiemy prawem jakich przeznaczeń, transmutacji doszło do powstania takich zbiorów jak Gucio zaczarowany czy Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada. Kalifornia jest w nich silnie obecna, choć w przewrotny sposób. Dąb kolczasty czy drzewo laurowe nie mogły Miłoszowi przypominać o olbrzymich drzewach układanych przez Litwinów dla obrony przed Krzyżakami – Kalifornia jest wyzuta z historii, chyba że za historię uznać walkę osadników o złoto. Ileż razy, chodząc po pochyłych ulicach San Francisco, myślałem, jak niestosowne jest tutaj pamiętać o, dajmy na to, dwóch mieczach papieża. Za to zmarznięte eukaliptusy ścinane na opał na zimę mówiły Miłoszowi o pożarze, który strawi świat w Dniu Sądu. Religijna wyobraźnia poety mogła poruszać się od zwątpienia do ekstazy i z powrotem, ale nadzieja na koniec świata, jaki znamy, towarzyszyła mu zawsze – jakkolwiek nieznośnie brzmiałoby to dla dzisiejszego ucha. Ona przesądzała o jego zainteresowaniu apokatastazą, Blakiem czy Marksem, którego idea dezalienacji była przecież świecką wersją eschatologii. Ona stanowi o energii i sile Ziemi Ulro, która miała – w Polsce lat osiemdziesiątych – stać się potężnym antidotum na trapiący naszą kulturę niedowład myślenia o religii.

*

Miłosz nie mógł po prostu odwrócić się od Kalifornii, tak jak zrobił to przed nim Tomasz Mann. Powiedzą, że to z powodu jego witalności, chciwości oczu, o której tyle razy mówił, czy braku światowej sławy, na którą przyjdzie mu jeszcze poczekać, a która pozwoliłaby mu traktować Kalifornię z pewną dezynwolturą. Wszystko to prawda, ale nie cała. Kiedy Miłosz pisał na początku Widzeń nad zatoką San Francisco: „Jestem tutaj”, to naprawdę tam był, choć temu zdaniu towarzyszyło wyznanie z wiersza zwróconego do Wilna: „Nigdy od ciebie, miasto, nie mogłem odjechać”. Kalifornia przyjęta jako ogołocenie, pusta przestrzeń, w którą wdzierają się sny. Dużo ich w wierszach z tamtego czasu – Album snów, Dużo śpię, w Ziemi Ulro padają też słowa o Swedenborgu i jego otwarciu na świat ponadzmysłowy, „kiedy jego dotychczasowy ład intelektualny został rozsadzony przez sny i wizje”. Pisze się wiele o zarozumiałości Miłosza, mniej – o jego pokorze, poddaniu się głosowi, który mówi do niego i prowadzi, aż do granicy dezindiwiduacji. Pozornie przeciwstawne doświadczenia z Gdzie wschodzi słońce i kędy zapada – przestąpienie progu pałacu Prozerpiny, a z drugiej strony bycie pochowanym pod kamieniem z napisem „Nie było mnie. Byłem. Nie ma mnie. Nie dbam o nic” – mówią właśnie o tym.

Widziałem tablicę z „Nigdy od ciebie, miasto” na dziedzińcu Uniwersytetu Wileńskiego, wmurowaną (z wierszem w języku polskim i litewskim) w ścianę uczelni. Miękkie wrześniowe światło, nikogo o tej porannej porze, rok akademicki się jeszcze nie zaczął. Ale śmiechy, westchnienia, zapalczywe dyskusje, nawet stroje czy fryzury ówczesnych studentów ówczesnego Uniwersytetu Batorego wciąż trwają, na pewno nie bardziej nierealne od nas. Nie sentyment kierował Miłoszem, kiedy pisał o mieście (czy, szerzej, kraju) swojej młodości. Inaczej niż jego stryj Oskar Miłosz (wymówmy z czułością to imię) poeta nie cenił melancholii i nas wszystkich, którzyśmy przeczytali i przeżyli jego książki, na jej działanie uodpornił. Chciał ustanowić poetyckie tutaj. Wilno zjawia się u Miłosza w asyście zimowych dzwonów, dane w widzeniu, które rozrywa tkaninę czasu. W odróżnieniu od swojego stryja Miłosz nie próbował w takim mieście zamieszkać na stałe. Porządek ludzki i porządek spraw, ku którym prowadzi poezja wysokiej miary muszą pozostać oddzielone. Nieprzypadkowo w Ziemi Ulro znajdziemy pochwałę rzeczowości i zaangażowania w codzienne sprawy innego mistyka, Swedenborga. Oto szkolarz na Niedźwiedzim Szczycie, robiący uniwersytecką karierę i doświadczający od czasu do czasu wizji, które zapisywał w wierszach.

Żaden poeta nie jest w Ziemi Ulro tak obficie cytowany (chyba że za poezję przyjąć „traktaty metafizyczne” Oskara Miłosza) jak Blake. Miłosz wspomina o wczesnym urzeczeniu rdzawymi tonami jego poezji – i niektóre strony Ziemi Ulro mają właśnie tę barwę. Jak szczęśliwi byliśmy dzięki tej książce, my, dorastający w latach osiemdziesiątych, że mogliśmy zupełnie inaczej niż to się wcześniej w Polsce przyjęło przeżywać „niebo w płomieniach”! Za Blakiem Miłosz wymienia konstytutywne elementy poetyckiego świata: ziemia, metal. Niech będą to symbole rzeczy, po które wyobraźnia poetycka sięga ponad pozorami codzienności. W końcu sam Miłosz napisał, że pod urodą dnia kryją się „moce elementarne” i że ulotne i wieczne są niby dwie strony jednej kartki. Może to samo dotyczy istnienia i nieistnienia? (I rzeczywiście, autor Dalszych okolic z aprobatą przełożył haiku, które to głosi). Może odległość między istotą a nicością nie jest tak nieskończona, jak poeta zdaje się czasem sugerować? Może praca poetycka polega tyleż na budowaniu, co unicestwieniu?

MARCIN SABINIEWICZ

Warto również przeczytać...
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego
Autorzy
Cenimy państwa prywatność
Ustawienia ciastek
Do poprawnego działania naszej strony niezbędne są niektóre pliki cookies. Zachęcamy również do wyrażenia zgody na użycie plików cookie narzędzi analitycznych. Więcej informacji znajdą państwo w polityce prywatności.
Dostosuj Tylko wymagane Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek
Dostosuj zgody
„Niezbędne” pliki cookie są wymagane dla działania strony. Zgoda na pozostałe kategorie, pomoże nam ulepszać działanie serwisu. Firmy trzecie, np.: Google, również zapisują pliki cookie. Więcej informacji: użycie danych oraz prywatność. Pliki cookie Google dla zalogowanych użytkowników.
Niezbędne pliki cookies są konieczne do prawidłowego działania witryny.
Przechowują dane narzędzi analitycznych, np.: Google Analytics.
Przechowują dane związane z działaniem reklam.
Umożliwia wysyłanie do Google danych użytkownika związanych z reklamami.

Brak plików cookies.

Umożliwia wyświetlanie reklam spersonalizowanych.

Brak plików cookies.

Zapisz ustawienia Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek