fbpx
HOME
Ewa Bieńkowska

Z pamiętnika egotystki (III)

Piotr Mitzner dokonał trudnej rzeczy. W książce – nie takiej dużej, lecz i niezbyt małej – przedstawił zjawisko właściwie nie do objęcia. I to wychodząc od najprostszego założenia: będzie pisał o swoim sąsiedzie, Sąsiedzie z Podkowy Leśnej. O prywatnym widzeniu osoby i twórczości Jarosława Iwaszkiewicza. Nie będzie to „o” Iwaszkiewiczu, tylko „mój” Iwaszkiewicz.

Od razu miałam chęć zawołać: o chytrus! Zaczyna niby skromnie, kładzie podstawy dla osobistego sprawozdania, które ma określony punkt wyjścia (zaraz do tego wrócę) i będzie rozwijało się w czasie. Podwójnym czasie: spotkań z autorem i czytania jego utworów. Obejmie własne dorastanie, rosnącą (być może) ciekawość dla twórcy, wreszcie badania, biblioteczne, archiwalne, które połączą życie zawodowe i życie prywatne czytelnika, stającego się tym samym autorem. Życie po prostu. Własny czas (tak próbuję odtworzyć bieg myśli autora książki, autora „drugiego stopnia”, bo piszącego o pisarzu i o pisaniu) zostanie w naturalny sposób wpisany w tamten czas, starszy i szerszy, przepływający tuż obok a nawet zahaczający w kilku momentach o czas młodszego sąsiada.

Ta transakcja może okazać się nośna, z pewnością na niej skorzystam (myśli dalej bohater mojej notatki), ponieważ siłą rzeczy będę mógł  zaczerpnąć z tej ogromnej rzeki, z jej zakrętów, z jej to pospiesznego, to powolnego biegu, z krajobrazów, które się ukazują ze wszystkich stron, co chwila inne, ale jakoś stałe – stałością osoby, która nie potrafi niczego odrzucać, wszystko zagarnia. Przez skromność nie należy wyrażać wprost drugiej strony milczącego układu: hipotezy roboczej, że skorzysta na tym również „autor pierwszego stopnia”. Bo nigdy dość przypominania o pisarzu, o poecie – tak jak nigdy dość wdzięczności. Jeśli w dodatku stwierdzamy, że polscy czytelnicy nigdy za bardzo nie rozpieszczali Iwaszkiewicza.

Mam nadzieję, że autor drugiego stopnia wybaczy mi zuchwałość zaglądania w sekrety jego pisarskiej kuchni i przewodzącej nią (kuchnią, ma się rozumieć) egzystencjalnej strategii. Jedyne moje usprawiedliwienie: robię to, jak sądzę, w dobrej sprawie…

Na samym początku, w rozdziale (dla mnie) bardzo cennym Migawki – był strach. Święty fobos i  cień na ścianie. Czy można lepiej wejść w poezję, jeśli rozumiemy przez nią całość projektu pisarskiego? Nad schodami rysuje się głowa dzika,

 

 …………………….. ogromny na cieniu,

Najpierw kły tylko, potem się wydłuża

I ryjem wodzi węsząc po sklepieniu

A światło w drżących rozpływa się kurzach.

 

Bohater ma pięć lat. Wchodzi do poezji drogą królewską.

Przypomni mu o tym dość stanowczo Iwaszkiewicz, kiedy już jako młodzieniec, przerzucając kartki jakiejś nowej książki zdziwi się w jego obecności, że to w stylu Konopnickiej. (Ale jeszcze nie wie, że się zbłaźnił, za mało przeżył, twórcza pamięć nie zaczęła w nim pracować). Takie mogą być pożytki z odwiedzin w sąsiedztwie, do którego nie trafia się z resztą łatwo, bo w jedną stronę jest pięć kilometrów, laskiem, który z upływem lat będzie biedniał w roślinność i bogacił się willami o wątpliwym smaku.

Jak skomponować książkę o pisarzu, który wyjątkowo nas interesuje, który – tak się złożyło – towarzyszy nam przez dziesięciolecia i na dobrą sprawę nie daje się od nas odłączyć? Jak ją uporządkować, aby nie była ani pedantyczna, ani dowolna, obca traktowanej materii? Należy tego pisarza wpisać w życiorys czytającego, niekoniecznie w porządku chronologicznym (chociaż i chronologia kryje ciekawe możliwości). W książce Mój Iwaszkiewicz konstrukcja przypomina mi zbiór kół, mniej czy bardziej koncentrycznych, a mających za ognisko pewien punkt na ziemi – Stawisko, niedaleko Warszawy, w Podkowie Leśnej. W miejscu bliskim wielu postaciom z warszawskiej inteligencji, miejscu, gdzie pisano, komponowano, pisano też o muzyce i na przykład spierano się o religię.

 

Pośrodku świata sosna na niebie

 I dom pod sosną – Stawisko.

 

Tak sam poeta postawi sprawę. Sosna nosiła pamiętne imię Urania.

Jedną z cech twórczości Iwaszkiewicza jest jej przycumowanie. Od lat dwudziestych zeszłego wieku mieszka w Stawisku, wraca do Stawiska z Warszawy, Paryża, Rzymu, Syrakuz. Metryki wierszy i opowiadań mogą być podwójne, nawet potrójne, najpiękniejsze rzeczy o jego więziach z Rosjanami, z Ukrainą powstawały w hoteliku (Albergo Minerva) niedaleko rzymskiego Panteonu albo w Dzielnicy Łacińskiej. Stawisko daje jeszcze coś niezbędnego: namiastkę wsi, bez której nie umiem go sobie wyobrazić: musi być sad, sosny, psy, urządza się sianokosy. To wszystko żyje w jego literaturze, wzbogacone pamięcią o innych czasach, innych przestrzeniach. Uderzająca jest skrzętność pisarza, który prawie niczego nie zagubił ze swoich geograficznych i ludzkich przeżyć. Przy tym ten dom nigdy nie był pusty, kłębiła się rodzina, przyjaciele, totumfaccy, czasem najazd urzędników od kultury, czasem zagraniczne koronowane głowy albo wycieczka ze szkoły podstawowej. Świat już wtedy dla mnie (podglądającej go z Warszawy) nie do pojęcia, eksterytorialny.

Na wyspie Stawiska trwały jeszcze niektóre obyczaje z lat między dwiema wojnami, a nawet i wcześniejsze, zawleczone z dzieciństwa i wczesnej młodości na wschodzie. I rozmaite akcenty z podróży na zachód, tak jak jeszcze w międzywojniu podróżowano. Tę całość, w stosunku do książki Piotra Mitznera, do procesu jej świadomego a wcześniej nieświadomego rośnięcia, mam chęć nazwać Sąsiedztwem – i zachwycam się szansą takiego Sąsiedztwa dla młodego człowieka, z czasem badacza literatury i historii.

Nikt poważny nie zaczyna swych rozmyślań o pisarzu od pytania o poglądy – autor (drugiego stopnia) jest nieskończenie oddalony od takich nieporozumień. Natomiast, jego śladami, pragnę na początku zaznaczyć pewną cechę pisarza (stopnia pierwszego), która w tej książce znajduje uderzającą ilustrację. Uderzają zmienne idee, myśli, przekonania, wyciągnięte z wielkiej ilości przeczytanych czy choćby przejrzanych, dyskutowanych z przyjaciółmi książek, problemy, zahaczające o sztukę, filozofię bądź religię. Idee przychodzące od starszych (Szymanowski, Tadeusz Zieliński), od innojęzycznych filozofów i poetów, zaczerpnięte z interpretacji dzieł muzycznych, z atmosfery, w jakiej się żyje. Iwaszkiewicz jest miękki i łakomy. Podchwytuje „to, co w powietrzu”, uczy się z wielką łatwością, a w młodych latach z tą dozą naiwności, kiedy każda nowa książka przynosi nowy światopogląd.

Ważna jest również – może przede wszystkim – temperatura przejmowanych idei, ich gorącość, pozwalająca piszącemu rozpalić się w wierszu, stworzyć obraz zarazem wierny własnej wrażliwości i uwodzący jakąś tajemnicą. W jego twórczości modernizm z przełomu XIX i XX wieku pozostawił do końca ślad, w egzaltacji stylistycznej, w fascynacji pewnymi ideami. Tak jak lektura dzieł Tadeusza Zielińskiego, zabarwiona zachwytem dla poetów rosyjskich, wzmocniona podróżami na Sycylię. To zrodzi podwójną fascynację: Grecją i Wschodem, która będzie tonowała jego przywiązanie do kultury zachodniej. Przyjaciele zdziwią się, gdy, naraz, w pokrętnym poemacie Azjaci z roku 1970 pojawi się kuszenie Wschodem, przekonanie, że to, co najciekawsze w naszej historii brało się ze wschodnich (rosyjskich, ukraińskich – azjatyckich?) soków. Jak gdyby nieoczekiwana, późna odpowiedź na stary wątek, rozwijany w latach przedrewolucyjnych i okołorewolucyjnych przez rosyjską inteligencję (od Sołowiowa do Błoka)… Odnosi się wrażenie, że dla Iwaszkiewicza czas płynie inaczej, nie musi być jednoliniowy.

Jest coś specyficznego w myśleniu i odczuwaniu pisarza, jakaś niestałość, jakaś (zaakceptowana) labilność, którą da się zauważyć i w przekroju pionowym jego przeżyć: równoczesne urzeczenie sprzecznościami czy, ostrożniej, kontrastami – i w przekroju poziomym, to znaczy w biegu czasu, w różnych momentach jego życia. Piotr Mitzner mówi o prawie wahadła. Porusza się ono między biegunami, kompensując jednostronność każdego wyboru: otwarcie – zamknięcie, tworzenie – niszczenie[1], nicość – pełnia. Są różne epoki w jego życiu i pisaniu, których nerwem będzie następstwo czasu bujności, afirmacji – oraz czasu rozpaczy, zwątpienia. Gdy zaglądamy do jego dziennika, wydaje się, że od lat 1950 czas psychicznych, moralnych zapadni będzie się rozszerzał. Czy cień śmierci (właśnie po wojnie…) stanie się coraz bardziej gęsty?

Pasjonujące jest obserwowanie pracy tego wahadła przy temacie centralnym dla Iwaszkiewicza; był on zresztą w dużej mierze konstytutywny dla poetów, którzy karmili jego młodość. To opozycja Dionizosa i Chrystusa; kto wie czy nie stanowiąca przez stulecia podziemnego nurtu kultury europejskiej w jej największych dokonaniach… Część Mojego Iwaszkiewicza jest wokół tego dwoistego ruchu zorganizowana.

Oczywiście – stosunek do natury. Piotr Mitzner nazywa go „ekopanteizmem”. Tylko częściowo zgadzam się z tą żartobliwą nazwą. Stosunek do natury jest tu i przesadnie ekstatyczny, i nazbyt makabryczny. Bliskość poety ze zwierzętami, nieomal odmowa gatunkowego rozdzielania rzeczywiście odpowiada emocjom naszych ekologów. Ale już z roślinnością, z żywiołami ziemi jest inaczej. Oplatają, zagarniają, duszą, spychają w dół, w glebę. Albo jak sosna Urania wskazują palcem kosmos, straszny i niemy. Zwrócenie się ku azjatycko-greckiemu bogu Dionizosowi ma coś z magii, która powinna pogodzić z okrucieństwem natury, przykroić ją na miarę naszych pragnień. Ekstaza, wyzwolenie z więzów konwencji, twórczość bez granic, święty taniec, piękno fizyczne… Erotyzm – tak zasadniczy dla Jarosława (jak dla żadnego z polskich twórców) jako wrażliwość, jako wizja metafizyczna, jako beznadziejna pogoń za młodą urodą. To będzie jeden z jego darów dla literatury polskiej. I znowu można tu mówić o modernistycznych wpływach, o lekturach i przyjaźni z Karolem Szymanowskim, która dała mu tak dużo, przede wszystkim umocniła osobisty, miłosny stosunek do muzyki.

I jak w schemacie – ”Dionizos przeciw Ukrzyżowanemu” – na przeciwnym biegunie mamy przywiązanie do chrześcijaństwa. Jego kontekst jest oczywisty, bo źródłowy: związany z matką i rodziną, z zapamiętanymi obrządkami, w których utrwaliła się pamięć ukraińskiego prawosławia. Treści związane z filozofią człowieka, filozofią cierpienia i odkupienia, z przykazaniami moralnymi, na których stoi świat ludzki. Z tradycją, która zakorzenia nas nieskończenie daleko, w mrokach i światłach świętej księgi. Są opowiadania nasycone atmosferą silnego przeżywania chrześcijaństwa, chrześcijańskim światoobrazem, na który składa się również pragnienie ocalenia siebie. (Czy najistotniejszy nie jest tu Kościół w Skaryszewie, bardziej chrześcijański niż synkretyczna i sceptyczna Matka Joanna od Aniołów?) Czy to również chęć wyrwania się z natury i jej grozy?

 Wahnięcia wahadła będą niekiedy dramatyczne. Można się zastanawiać, jakie są rzeczywiście przekonania pisarza, w co wierzy, co jest może sprawą wyobraźni albo po prostu kulturalnym sztafażem… Autor drugiego stopnia subtelnie rozpatrzył sprawę chrześcijaństwa (pewnie trzeba powiedzieć: katolicyzmem, z ważnym udziałem baroku) w innej swojej książce o Iwaszkiewiczu Na progu. Są tam pasjonujące rzeczy o sporach na ten temat z panią Anną, z Jerzym Liebertem, o nieudanej próbie zbliżenia z kółkiem w Laskach… O postawie „na progu”, która, jak wiemy, nie zadawala osób duchownych, a po ludzku wzrusza pokorą i surowością wobec siebie.

Gdy, stary, siadał wieczorami na ławce przed domem, gmerając palcami w sierści ulubionego psa, z sosną-siostrą Uranią w oczach (bądź, gdy trzeba było ją ściąć, w pamięci), czy z otaczającej  nocnej natury dobiegał jeszcze do niego „zew dionizyjski” z Dionizji, Księgi dnia i księgi nocy, Jutro żniwa? Raczej szept liści, że trzeba się będzie kłaść do grobu ze wszystkim co raz jeden żyje? Czy chrześcijańska konsolacja miała dla niego dotykalny sens? To jego sekret, którego nie wydobędziemy z najbardziej szczerych (jak podkreśla Piotr Mitzner) zapisków dziennika. Może sam nie wiedział? – W każdym razie zgadzam się z uwagą, że poeta nigdy nie wyrzekł się Dionizosa, dziwnego towarzysza życia, który zapewne powiększał jeszcze jego samotność wśród ludzi.

ukończone 27 sierpnia 2023 

EWA BIEŃKOWSKA

[1] W późnej twórczości – nie tylko zaprawiona czarnym humorem Notre-Dame-la-Grande, lecz i późne wiersze o rozmowach z psami o śmierci…

Warto również przeczytać...