Kiedy piszę to, mam za oknem dachy, kominy i gałęzie przykryte lekkim śniegiem.
Niewielki tomik, dużo światła między krótkimi segmentami, dużo ciszy. Szelesty. Ciche stąpanie po zimnej podłodze. Po śniegu. Taka lamentacja. Mówię o segmentach poematu Sorrowful Songs Déborah Heissler, alzackiej, francuskojęzycznej poetki, poemacie nawiązującym do Symfonii pieśni żałosnych Henryka Mikołaja Góreckiego, w przekładzie Jana Marii Kłoczowskiego (PIW 2023). Oczywiście, że to poemat, a jednocześnie czytam go jak skondensowaną powieść, w której nic się nie dzieje, bo Blanche umarła, a jej mężczyzna pisze, wspomina, odwraca wzrok od ekranu, żeby spojrzeć przez okno. Może też odsłonić twarz zmarłej. Nic więcej.
Pojedyncze słowa, krótkie równoważniki zdań, które malują cały obraz:
Półotwarte usta.
Poraniona skóra.
Miękkie warkocze.
I najkrótsze, najbardziej poruszające:
Ja. Tobie.
Mocne są te kropki, mają swoje brzmienie, jak bicie zegara.
Ale najwięcej jest ciszy, a pożądanie też mieszka w niej. Krzyk nie jest krzykiem. Słychać tylko kroki w domu, a za ścianą szelest nieba.
Ten poemat (ta symfonia) dotyka zmysłowo – w urywkowych opisach i w metaforach. „Napełniłaś moje oko bazaltem, zdmuchnęłaś śnieg spod moich nóg”. Bazalt i śnieg. Dawno tak nie dotykałem poprzez wiersz jednocześnie tego, co twarde i tego, co lekkie.
Nie wiem, czy jest to poemat o niepokoju, czy o uspokojeniu. Dlatego nie potrafię powiedzieć, czy zasmuca, czy pociesza.
Chciałbym, żeby Heissler przeczytała kiedyś wiersz Norwida Czułość. To ta czułość, która bywa jak „plecionka długa włosów blond, / Na której wdowiec nosić zwykł / Zegarek srebrny – – -”.
Polska instrumentacja poematu to mistrzowskie dokonanie Jana Marii Kłoczowskiego. Sprawia, że od wielu fraz nie mogę się uwolnić, i od tych zwartych, jedno, dwusylabowych i tych, które swoją nieoczywistością wbijają się w pamięć: „A dalej niebo i dąb, któremu coraz bliżej do śniegów”.
PIOTR MITZNER