JERZY STEMPOWSKI DO KRYSTYNY MAREK
Muri, 6 kwietnia 1942
Droga Panno Krystyno,
Byłem szczerze wzruszony telegramem, jaki otrzymałem od Pani na Wielkanoc. Najserdeczniej dziękuję. Trudno mi nawet opisać, jak bardzo wzrusza mnie życzliwe słowo w mojej obecnej samotności. Jest ono niby cudowne zaklęcie, odstraszające złe myśli. Te ostatecznie prześladują mnie w formie podobnej do „medytacji nad omletem”, którą zamierzał napisać płk Ludwik Sztyrmer [1], mało znany pisarz polski sprzed stu lat, naśladujący trochę Charles’a Nodier [2] i przez to samo już bardzo interesujący i izolowany w naszej literaturze.
Czyżby Pani telegram był znakiem otrzymania mego ostatniego listu sprzed miesiąca, będącego częściowo odpowiedzią na Pani list, pierwszy po jesiennej przerwie? Jeżeli tak, cieszę się zeń tym więcej, uważając go za zapowiedź nowego listu Pani.
Miałem zamiar napisać o Pani kilka słów do p. Ady, ale zatrzymały mnie niedobre wiadomości, jakie przyszły tu w połowie marca. Mniej więcej w lutym, przez cały kraj przeszła nowa, wielka fala terroru, w której setki, a może tysiące osób musiały utracić życie, a jeszcze liczniejsi trafili do Dachau i Oświęcimia. Po tylu represjach imiennych, widocznie nie ma tam już kogo i za co aresztować, bo tym razem egzekucje i deportacje objęły koła najszersze, bądź dotąd oszczędzane, bądź też niedające powodu do represyj. Wnoszę o tym stąd, że wśród straconych i wywiezionych były też osoby, które niedawno jeszcze pisały do mnie wesoło, czując się zupełnie bezpiecznie, nie przeczuwając złego. Jest to w ogóle pierwszy wypadek zniknięcia osób pisujących do mnie. Mający obawy i przeczucia nie piszą wcale sami, ale za pośrednictwem osób zupełnie bezpiecznych. W niemieckim komunikacie mówiono o Abrechnungs- und Vergeltungsmassnahmen [3], zatem też nie usiłowano przedstawić rozstrzelanych jako winowajców. Stracono np. osoby izolowane już od 1½ roku i z tego już powodu niemogące niczym narazić się władzom. Nawet kobiet tym razem nie oszczędzano.
Po każdej nowej fali terroru otrzymuję zwykle pozdrowienia od osób, które chcą mi dać znać, że ocalały i myślą widocznie, że o represjach wiem już skądinąd. Niestety przez tyle strzeżonych granic nie dochodzi tu skądinąd nic i dopiero po kilku takich kartkach poznaję, co tam się stało. Nazwiska zaginionych dostaję dopiero później, bo tam też nie wiedzą od razu, co się z nimi stało, a egzekucje są tajne. Tak było i teraz. W połowie marca przyszły kartki, a zaraz potem i pierwsze nazwiska. Terror objął cały kraj, bo we Lwowie jest bardzo źle i wielu stamtąd ucieka do Warszawy.
Z listów widać, że w kraju panuje przygnębienie, jakiego nie było od 1939. Wielu przygotowuje się do najgorszych ewentualności, oczekując widocznie nowych egzekucji i aresztowań. Ja się też tego obawiam dla przyczyn ogólnej natury.
W takich okresach stamtąd piszą niechętnie i również niechętnie otrzymują listy z zagranicy. Pisać tam można tylko na wyraźne zaproszenie. Wobec tego nie mogę tam pisać, dopóki nie przyjdą jakieś lepsze wiadomości, o ile w ogóle do tego przyjdzie. Z osobami zaś, które mnie nie znają bliżej, lepiej teraz nie zaczynać korespondencji.
To są fakty, a teraz chciałbym dodać do nich „medytacje nad omletem”. Zdaje mi się, że pisałem już do Pani o moich zeszłorocznych rozmowach z Niemcami o ich Greueltaten [4] w Polsce i mistycznych rozważaniach, jakie popychały ich do szukania ze mną rozmów na tak drażliwe tematy. Jest faktem, że sprawa ta ciąży znacznej ilości Niemców i przyprawia ich o różne objawy aberracji psychicznej i strachu przed dalszymi skutkami. Charakterystyczne jest, że dawni hakatyści i Deutschnationale [5], zawodowi dawniej Polakożercy najotwarciej potępiali Greueltaten hitlerowców w Polsce, narażając się na gromy Gauleiterów [6]. Z różnych objawów można wnosić, że niespodziane zachowanie się hakatystów musiało być rozważane na samym Berghofie, bo chyba stamtąd mogła wyjść długotrwała kampania prasowa na użytek wewnętrzny, wyszydzająca politykę antypolską Bismarcka jako nieudolną i sentymentalną.
Dziś jest nadto dużo motywów do zaprzestania barbarzyństw w Polsce. Można więc słusznym tytułem zapytać, dlaczego partia n-s [7], nie obawiając się piekła i kary i nie licząc się ze skutkami gospodarczymi swych czynów, nie tylko brnie dalej, ale jeszcze zdwaja dawki terroru.
Można by odpowiedzieć na to, że z takich dróg nigdy nie zawracano, bo nie ma do czego, ale takie objaśnienie grzeszy zbytnim psychologizmem. Logika tego rodzaju nie obowiązuje nazich w ogóle, a podczas wojny mniej niż w innych okolicznościach. Zjawisko to zdaje się posiadać bardziej rzeczowe uzasadnienie. Wiadomości o Greueltaten w Polsce obiegły cały świat i Niemcy, niezmiernie wrażliwi na to, co świat o nich mówi, musieli pilnie czytać wszystko, co o tym pisano. Jakkolwiek to wyda się dziwne, przypuszczam, że reakcja, jaką Greueltaten wywołały na świecie, musiała napełnić Himmlera [8] i Heydricha [9] największym optymizmem. Są oni na pewno przekonani, że mogą najspokojniej zdwajać dawki terroru w Polsce, nie obciążając wcale swego konta na sądzie ostatecznym.
Aby zrozumieć wyrachowanie tych ludzi, a zwłaszcza samego Führera, należy wziąć pod uwagę historię pewnej angielskiej idei, niezmiernie doniosłej dla całego biegu wypadków w Europie od czasów Ludwika XIV. Idea ta ma za ojca samego bodaj Wilhelma Orańskiego i znajduje się sformułowana w książce lorda Bolingbroke’a [10] (Historia Europy od pokoju pirenejskiego do śmierci Ludwika XIV), której lektura przez dwa stulecia należała do klasycznego wykształcenia wszystkich tzw. statystów i polityków. Książka ta była mało znana w Europie Wschodniej, jakkolwiek tam właśnie powinna być najpilniej czytana. Cytuję ją z pamięci.
Koalicje przeciw Ludwikowi XIV, opisane przez Bolingbroke’a, składały się z dwu grup państw o odmiennej strukturze i tradycjach: z grupy austriacko-hiszpańskiej i angielsko-holenderskiej. Ta ostatnia stawiała sobie oficjalnie za cel obronę wszystkich ówczesnych państw małych, zagrożonych przez ambicje i armie francuskie. Dla powodzenia tej akcji niezbędne było współdziałanie katolickiej Austrii, mającej skądinąd odmienne interesy (jakie analogie!). W tej sytuacji na dworze Wilhelma Orańskiego powstało pytanie: czy Austria, zajęta wówczas podbijaniem Węgier, może być użytecznym członkiem koalicji, powstałej dla obrony suwerenności państw małych? Doradcy Wilhelma Orańskiego wypowiadali różne mniemania, przeważyła jednak wreszcie opinia, że sprawy węgierskie koalicji takiej nie szkodzą. Bolingbroke, stojący blisko tych spraw, formułuje z tej okazji zasadę ogólną, ważną dla wszystkich podobnych wypadków. Zagadnienia polityczne, pisze, posiadają różną wagę, zależnie od tego, czy dotyczą zachodniej czy wschodniej Europy. Tak zwany system polityczny europejski odnosi się tylko do Zachodu i nie obejmuje wcale Europy Wschodniej. Dlatego wojny zaborcze Francji zagrażają systemowi, natomiast takie same tendencje Austrii są całkowicie obojętne i nawet zupełna eksterminacja narodu węgierskiego nie może mieć dla systemu tego znaczenia, co negowanie przez Francję niektórych prerogatyw księcia Dwóch Mostów [11].
Jako pilny czytelnik Machiavellego, Bolingbroke przedstawia tę zasadę jako pewnego rodzaju prawo natury, działające bez względu na to, co my o nim myślimy. Już sama rola grana przez książkę Bolingbroke’a w wykształceniu statystów sprawiła, że w ciągu dwu stuleci większość polityków Zachodu była przekonana o istnieniu takiego prawa natury. W naszych czasach mało kto wiedział już, kto sformułował to prawo — nazwijmy je prawem Bolingbroke’a — ale cytowano je nieustannie we wszystkich środowiskach jako rozstrzygający argument polityczny. W 1930 np. słyszałem na własne uszy takie rozumowanie Leona Jouhaux [12] (o którym Ramsay Macdonald [13] mówił zawsze My friend Djuho): Gdyby Piłsudski wykonywał władzę gdzieś na Zachodzie, sprawa byłaby bardzo poważna, ze względu jednak, że to się dzieje w Polsce, Zachód patrzący na Polskę jako na alianta wojskowego, może się jeszcze jako tako z tym pogodzić. Zresztą myśl tę zasugerował mu zapewne Alexis Léger [14].
Ludy Europy Wschodniej reagowały rozmaicie na to distinguo [15]. Polacy nie dopuszczali go w ogóle do swej świadomości i uważali się — nie wiadomo właściwie dlaczego — za należących do „systemu” i do Zachodu, mimo że Zachód nigdy tego nie uznawał. Wyborcy francuscy uważali, że żadną miarą nie mogą bić się o Gdańsk lub Sudety i tegoż zdania byli wyborcy Neville’a Chamberlaina [16]. O ile pamiętam, żaden historyk polski, od szkoły krakowskiej do Askenazego, nie wzmiankuje prawa Bolingbroke’a i nie szuka w nim objaśnienia historii Polski w XVIII i XIX w. Omyłka Polaków jest tym bardziej uderzająca, że urok i oryginalność cywilizacji polskiej stanowiły te jej części składowe, których Zachód nie posiadał.
Inaczej reagowali Rosjanie. I oni przeszli szkołę zachodnią, mówili i nawet pisali po francusku jak Czaadajew [17]. Zwłaszcza jednak od wojny krymskiej stosunek Rosjan do Zachodu zatruwała myśl, że Zachód ceni Rosję tylko jako siłę wojskową. Kto i jak rządzi krajem jest dla Zachodu sprawą obojętną, bo nie dotyczy „systemu”. Wszystkie pisma polityczne Dostojewskiego, z ich teologiczną nienawiścią i pogardą Zachodu, powstały z upokorzenia i świadomości, że nawet całkowite wytępienie Rosjan nie posiada dla Zachodu tej wagi, co sprawy księstwa Dwóch Mostów. Dostojewski sądził, że stanowisko Zachodu jest zasadniczo niechrześcijańskie. Rozważania te przewijają się w pismach tzw. słowianofilów, przeciwstawiających się tzw. zapadnikom (stronnikom Zachodu) i stanowią sam trzon postawy rosyjskiej wobec Europy. Wojna 1914–1918 przyprowadziła to zagadnienie do paroksyzmu i oderwała wreszcie Rosję całkowicie od Zachodu. Stosunek doń bolszewików jest w całości odziedziczony przez nich po Dostojewskim i słowianofilach. Wypadki ostatniego roku nie wniosły żadnych elementów, mogących zmienić sytuację i Anglicy łudzą się bardzo, myśląc, że potrafią oswoić Rosjan.
Największą jednak rolę odróżnienie wagi gatunkowej Wschodu i Zachodu odegrało w Niemczech, gdzie w ciągu ostatnich dwudziestu lat cała polityka zewnętrzna Niemiec oparta była o prawo Bolingbroke’a. Mężowie Republiki Weimarskiej wyszli z administracji samorządowej, mało zapewne o nim słyszeli, ale zostali wtajemniczeni przez innego lorda, mianowicie przez D’Abernona [18], długoletniego posła brytyjskiego i doradcę politycznego rządu niemieckiego.
Z okazji niedawnej śmierci D’Abernona ukazało się o nim kilka wspomnień. Uderzyły mnie zwłaszcza wspomnienia Harolda Nicolsona [19], drukowane w „Spectatorze”. Nicolson znał blisko D’Abernona i ten ostatni sam zapewne mówił mu, że większość not niemieckich do rządów francuskich pisana była jego ręką. Tamże znajduje się anegdota, którą swego czasu słyszałem w Berlinie o tym, jak po odwołaniu D’Abernona rada ministrów niemiecka debatowała długo i bezowocnie, aż Stresemann [20] z szyderskim uśmiechem powiedział: Widzę, moi panowie, że od wyjazdu lorda D’Abernon czujemy się wszyscy bardzo ubodzy w pomysły (ideenarm).
W braku podstawy parlamentarnej główną przesłanką wewnętrzną rządów Stresemanna było obudzenie przezeń nadziei obalenia traktatu wersalskiego. Marzenie to Stresemann eksploatował jak dojną krowę i podsycał dla utrzymania się u władzy. W jego też czasach skrystalizował się w umysłach niemieckich realizowany dziś przez Hitlera program polityki polskiej z Land ohne Menschen [21] itd. Wtedy pierwszy raz o tym w Berlinie słyszałem. D’Abernon wytłumaczył mu, że w myśl prawa Bolingbroke’a traktat wersalski musi być obalony naprzód na Wschodzie, bo o to Zachód nie będzie się upominał, potem dopiero będzie można myśleć o rewizji traktatu w jego części odnoszącej się do Zachodu. Widując wtedy co tydzień Stresemanna na jego wieczorach propagandowych w A.A .[22] i znając dużo jego przeciwników i adherentów, byłem niemal świadkiem krystalizowania się tego programu. Stresemann uwierzył od razu w prawo Bolingbroke’a, ale miał dużo trudu, zanim przekonał zarząd swej partii (Volkspartei [23]), że takie prawo natury rzeczywiście istnieje.
Uderzającym potwierdzeniem tego prawa były pakty lokarneńskie, utrwalające granice na Zachodzie i odmawiające ich utwierdzenia na Wschodzie [24]. Odtąd stało się jasne, że państwa Wschodu nie należą do systemu i że po zamęcie wywołanym przez Wilsona [25], Europa wraca do swych pojęć tradycyjnych. Cała propaganda niemiecka oparta została odtąd o ideę Bolingbroke’a.
Hitler odziedziczył tę myśl już gotową i był nią tak zaślepiony, że podporządkował jej całą kolejność swych posunięć, wbrew swym interesom, bo wojnę mógł z nierównie większym pożytkiem zacząć w 1939 od Francji i Anglii. Zresztą już w Monachium okazało się, że całe Czechy nie były warte guzika od portek księcia Dwóch Mostów. Zaślepieni różnicą gatunkową Wschodu i Zachodu, Francuzi i Anglicy nie chcieli widzieć, że zajęcie przez Niemcy czeskiego arsenału przesądza z góry wynik kampanii francuskiej. Ale Francuzi najwidoczniej woleli nawet przegrać wojnę i utracić niepodległość niż znaleźć się w konflikcie z tak oczywistym prawem natury jak zasada Bolingbroke’a. Widząc Zachód w tych dyspozycjach, Hitler musiał mieć nadzieję, że wojna z Polską pozostanie bez echa na Zachodzie i niewiele się omylił. Mocarstwa wydały mu wojnę, ale jej nie prowadziły, bo do tego brak było podstaw w opinii publicznej.
Państwa Europy Wschodniej nie otrzymały żadnego sukursu i żadne z nich nie przeżyło aliansu z Anglią. W przekonaniu Hitlera, a zapewne i Stalina, Rosja też nie otrzymała pomocy Zachodu. Po tych doświadczeniach jest dla Hitlera i jego Gauleiterów oczywistym, że prawo Bolingbroke’a działa z tak samo matematyczną dokładnością jak prawo regulujące obroty gwiazd. Sądzą oni, że nawet mieszkańcy krajów okupowanych robią nadal te same różnice między Wschodem i Zachodem i że nawet dla dzisiejszych Francuzów i Holendrów Europa Wschodnia pozostaje zawsze strefą, w której nic ważnego nie może mieć miejsca. Na tej przesłance opiera się dziś cała propaganda kontynentalna partii. Propagandyści Goebbelsa we Francji, Holandii, Danii itd. mówią dzień i noc to samo: zdobyliśmy wreszcie dla Europy Polskę i Rosję, z których nikt przedtem nie miał pożytku i ofiarowujemy wam wspólną eksploatację tych krajów; ludność ich rozpatrzymy: kto się nadaje na robotnika, zostanie, kto nie, tego wygnamy za Ural, a miejsce po nim zajmą wasi robotnicy, wasi inżynierowie, wasi byli bezrobotni. Goebbels jest pewien, że argumenty te są całkowicie przekonywające dla wszystkich Europejczyków zachodnich. Trzeba przyznać, że istotnie znalazły pewien oddźwięk i że Polska jest dziś pełna Holendrów, Francuzów, Włochów etc. oglądających tam swój domniemany teren ekspansji pod niemieckim kierownictwem.
Biorąc pod uwagę ten tryb myślenia hitlerowców i ich niezachwianą wiarę w prawa natury, łatwo odgadnąć, jak tłumaczą sobie reakcje Zachodu na ich Greueltaten w Polsce, jak czytają i rozumieją to, co na ten temat pisze reszta świata.
W najżyczliwszych dla Polski komentarzach angielskich góruje myśl, że Polska, jak Bóg przykazał, dała się zjeść żywcem dla ocalenia Zachodu. Fakt ten jest przyjmowany do wiadomości z żywą satysfakcją, ponieważ oczywiście, ze względu na nierówność wagi gatunkowej, Polska nie miała do spełnienia piękniejszej roli jak poświęcić się dla ocalenia krajów o większej wadze. W tej samoofiarności rywalizujemy teraz z Rosją, która według źródeł niemieckich utraciła dziesięć milionów zabitych. Do takich cyfr już wszyscy przywykli. Nie robią żadnego wrażenia, bo wszystko to odbywa się na szczęście nie w Księstwie Dwóch Mostów, ale w Europie Wschodniej lub w Chinach. Zresztą ludzie dobrze wychowani nie mogą mówić o żadnych Greueltaten. Na ogół więc, zgodnie z przewidywaniami Hitlera opartymi na znajomości praw natury, polska Greuelpropaganda nie wywołała żadnego echa i tym zapewne trzeba tłumaczyć, że dotąd nie zrobiono dosłownie nic dla ulżenia losowi Polski okupowanej. Kiedy rządy emigracyjne w Londynie próbowały gróźb na wspólnej konferencji, opinia anglosaska odniosła się do tej inicjatywy z największą rezerwą, jak do gróźb Mołotowa. Późniejszą deklarację Stalina na ten temat przyjęto życzliwiej jako bardziej odpowiadającą wadze gatunkowej Rosji. Cały więc charakter reakcji wywołanej na Zachodzie przez Greueltaten niemieckie w Polsce utwierdza jedynie trzech panów H. w poczuciu bezkarności, płynącej z samych praw natury.
Nawet w artykule F.A. Voigta [26], przedrukowanym w „Wiadomościach” z 15 marca, czytam dosłownie: „Jeżeli wojna potrwa jeszcze kilka lat, wątpić należy, czy z narodu polskiego pozostanie coś więcej niż drobna mniejszość”. Nie wiem, jakie wrażenie przewidywania te robią na czytelników polskich w Londynie, ale widzę dokładnie, co myśli o nich Heydrich i dr h.c. Frank. Śmiejąc się, mówią: co mamy sobie żałować, kiedy Anglicy już to naprzód zapisali na nasz rachunek i uważają za załatwione?
Rozumiem dobrze, jak i dlaczego demokracjom brak środków do rozgrywki z Himmlerem i Heydrichem. W Ameryce np. jest koło miliona mniej lub więcej partyjnych nazich, na których dziś bardzo liczą w Niemczech. Tutejszy propagandysta, wracając z głównej kwatery Führera, opowiadał, że postanowiono tam po wojnie ściągnąć z Ameryki wszystkich Niemców i, jako element bardziej kolonizatorski, osadzić w Ostraumie i powierzyć im jego zagospodarowanie. Oni, powiada, będą się umieli obchodzić z niższymi rasami. Amerykańscy nazi upatrzeni są zatem na naszych panów i władców. Himmler w takich okolicznościach nie wahałby się traktować ich jako zakładników i codziennymi groźbami i egzekucjami szarpać nerwy przeciwnika. Demokracje tego robić nie mogą i w rozgrywce z nimi Himmler będzie zawsze silniejszy, jak to sam F.A. Voigt zdaje się słusznie przewidywać. Tam jednak, gdzie nikt nie umie pomóc i gdzie nikt nie znajduje nic inteligentnego do powiedzenia, lepiej może jest zachować milczenie niż obnażać przed przeciwnikiem swą słabość i bezmyślność. Oczywiście nie wiem wszystkiego, bo pisma angielskie i amerykańskie tu mało dochodzą, ale głosy na tematy polskie, jakie tu przypadkiem słyszałem, i sam typ tych reakcyj psychicznych może tylko przekonać Hitlera i dra h.c. Franka o ich całkowitej, z tego tytułu przynajmniej, bezkarności. Anglicy i Amerykanie, mówię sobie, za to nam płacić nie każą, bo to nie leży w ich pojęciach i obyczajach. Pretensje o to mogą zgłosić tylko Polacy, a tych, jak sam F.A. Voigt przewiduje, będzie bardzo niewielu.
Do Nowego Roku kilkanaście tysięcy osób w Polsce utrzymywało się przy życiu z imiennych paczek żywnościowych, przysyłanych z Portugalii. Z korespondencji niemieckich wiemy, jaką ważną rolę grały te paczki w życiu adresatów. Teraz niczego prawie nie można wysyłać, mimo że paczki te dość dobrze dochodziły do adresatów i Niemcy nie mieli z nich żadnych korzyści. Nie wiem dlaczego Czerwony Krzyż zaniechał tej działalności. Dr h.c. Frank musiał też wysunąć stąd wniosek, że świat zewnętrzny już się oswoił z przewidywaniami F.A. Voigta i że na utrzymywaniu przy życiu Polaków już mu nie zależy. Dodać wypada, że paczki te otrzymywali znajomi emigrantów, tj. członkowie tej samej grupy inteligencji, przeciw której zwraca się w pierwszej linii terror niemiecki. W Gestapo pracuje tylu drów filozofii, że i z tego musieli wysnuć jakieś komentarze.
Polacy w kraju muszą teraz cuire dans leur jus i świat zewnętrzny niczym nie może ułatwić im jedynego zadania, jakie im jeszcze zostało, mianowicie utrzymania się przy życiu. Co gorsza, nikt nie zdobył się na dobre słowo, które im można by powiedzieć. Bo proszę sobie wyobrazić, że z Londynu czytają im przez radio cały artykuł Voigta. Lepiej takich rzeczy nie próbować. Zresztą Polska nie jest więcej tak izolowana jak w 1940–41. Kraj jest teraz pełen obieżyświatów z całego kontynentu, przynoszących różne nowiny. Z korespondencji widzę, że tam teraz są świetnie poinformowani i że im od tego nie jest wesoło. Radio londyńskie nie ma już tam monopolu na wiadomości. Emisje jego są słabe, ale nie widzę, jak by temu zaradzić. Emigracja polska też z pustego nie naleje. Jest ona też więźniem sytuacji ogólnej, powstałej z zaślepienia i ciemnoty ludów. Gdyby nasi emigranci byli inteligentniejsi niż są, byłoby im tylko bardziej smutno.
W zamian za tak miły telegram posyłam Pani taki niedobry list, ale postaram się poprawić następnym razem. W tej chwili nie ma przy mnie moich przyjaciół muzyków [27] i w samotności przychodzą mi same złe myśli, ale to się może odmieni. Proszę o mnie nie zapominać. Wszystkie listy z Londynu są dla mnie źródłem radości. Widzę z nich, że tam udaje się jakoś nie myśleć o tym, o czym i ja chciałbym umieć nie myśleć, i to dodaje mi odwagi.
Najserdeczniejsze pozdrowienia przesyła zawsze szczerze oddany
Jerzy Stempowski
KRYSTYNA MAREK DO JERZEGO STEMPOWSKIEGO
472, Chelsea Cloisters,
Sloane Avenue,
London, S.W.3.
17 VI 1942
Drogi i Kochany Panie Jerzy,
nie chcę już nawet pisać o wyrzutach sumienia, z jakimi zabieram się do tego listu – tym więcej, że będzie to właściwie li tylko wstęp do długiego, długiego listu, który mam zamiar napisać w najbliższym już czasie ze Szkocji. Z końcem czerwca wyjeżdżam na pierwszy mój angielski urlop, przez Edynburg nad jakieś zgubione, samotne jezioro, które z fotografii wygląda zgoła romantycznie, a nad którym nic nie ma poza hotelem i ruinami zamku. W sumie entourage [28] robi wrażenie takie, jakiego właśnie poszukuję. Potrzebne mi jest jakieś lucidum intervallum [29], jak powietrze, muszę odnaleźć siebie samą, uporządkować myśli, odzyskać dystans i perspektywę, zrewidować sądy i znowu zacząć patrzyć na sprawy w ich właściwych wymiarach.
Proszę z powyższego nie wyciągać żadnych daleko idących wniosków na temat stanu moich nerwów i głowy. Far from that [30]. Po prostu te różne sprawy i sprawki są w stanie człowieka zmordować na przestrzeni półtora roku i wtedy, w myśl prawa nieopłacających się wkładów, trzeba przestać pracować czy w ogóle zajmować się czymkolwiek, a za to naoliwić maszynkę.
Toteż moc różnych istotnych i miłych spraw zostawiam sobie na ten szkocki zamek. I trochę książek, które czyta się naprawdę tylko dla własnej przyjemności, a nie dla bezpośredniego celu „dziennikarsko-propagandowo-polemicznego” (jedyna rzecz, którą ostatnio czytałam w tym charakterze, to był Marek Aureliusz, który w dodatku ma ten jeszcze plus, że w żaden sposób się nie wiąże z naszymi granicami wschodnimi) – i stosy listów, które mam zamiar pisać bez zegarka w ręku i może nawet trochę staroświeckich pasjansów, co, jeśli się uda, będzie dowodem znakomitej równowagi nerwowej.
W międzyczasie myślę o Panu częściej, niż Pan przypuszcza, i w wielkim moim egoizmie nie mogę przeboleć, że Pana tu nie ma. Coraz więcej narasta spraw i tematów, coraz trudniej wtłoczyć je w list (nawet „szkocki”), coraz częściej przychodzi rewidować pojęcia, i to rewidować możliwie konstruktywnie. Il paraît que ça me depasse [31]. Pozostaje egzystencja „po wierzchu”, adaptacja do dnia codziennego, zresztą grzesznie dobrego i wygodnego, niewgłębianie się w rzeczy i sprawy, które przerastają, niezdobywanie się na sądy i niepobieranie decyzyj. Ale nawet i to nie jest bez reszty wygodne.
Powyższe wywody są niewątpliwie wynikiem i chwilowego zmęczenia, i nieistotnego zdegustowania. Proszę tedy nie brać ich à la lettre [32], ja zaś zobowiązuję się napisać ze Szkocji list pozytywniejszy i słoneczniejszy, przede wszystkim zaś, w miarę nędznych możliwości, rzeczowszy, jakkolwiek to ostatnie zostało nam utrudnione przeszkodami mechanicznymi.
W międzyczasie wspominam Pana coraz częściej z Pana tutejszymi przyjaciółmi. Od czasu do czasu odwiedza nas w biurze p. Antoni[33], który ma zupełnie gotowy wellsowski schemat zbawienia świata, tylko nieoświeceni ludzie dotąd jeszcze nie posłuchali ani jego, ani Wellsa [34]. Skądinąd sprawa byłaby całkiem prosta. Od niedawna zaś nawiązałam bardzo miły kontakt z Tennenbaumem [35], który rozczula się przy każdym wspomnieniu Pana, jest przemiły i w sposób, o którym już wiem na pewno, że jest inteligentny, a nie wiem jeszcze tylko, czy jest słuszny, psychologizuje zagadnienia ekonomiczne. Zważywszy, że robi to właśnie ekonomista, sprawia mi to perwersyjną przyjemność.
Jak zapatruje się Pan na ostatnie zarządzenia w sprawie korespondencji doktora honoris causa? Ja postanowiłam odczekać. Na zakończenie zgryźliwo-melancholijnego listu proponuję Panu zakład na temat, czy wrócimy na Boże Narodzenie? Ja twierdzę, że tak. To ostatnie w zestawieniu z całością listu i nastroju wygląda na świadectwo zupełnego już i jakże londyńskiego chaosu w głowie, przed którym to zarzutem postaram się obronić w następnej epistole.
Na razie więc przesyłam moc serdecznych myśli, proszę napisać więcej o sobie.
Krystyna M.
PS Adres zawsze ten sam.
Listy przepisali i przypisami opatrzyli Agnieszka Papieska i Andrzej Stanisław Kowalczyk
[1] Ludwik Sztyrmer (1809–1886), polski prozaik, powieściopisarz i poeta, krytyk literacki; żołnierz armii polskiej w powstaniu listopadowym, w służbie rosyjskiej dosłużył się stopnia generał-lejtnanta. Prekursor polskiej prozy psychologicznej.
[2] Charles Nodier (1780–1844), francuski powieściopisarz i krytyk literacki, w latach 1824–1844 bibliotekarz w Bibliothèque de l’Arsenal; jeden z prekursorów romantyzmu.
[3] Środki represyjne i odwetowe (niem.).
[4] Okrucieństwa, potworności (niem.).
[5] Niemiecka Narodowa Partia Ludowa (niem. Deutschnationale Volkspartei), skrajnie prawicowa partia narodowo-konserwatywna działająca w Niemczech w okresie Republiki Weimarskiej. Partia ta była wrogo ustosunkowana wobec konstytucji weimarskiej. Wchłonięta została przez NSDAP.
[6] Naczelnik okręgu partii hitlerowskiej lub gubernator prowincji w Niemczech hitlerowskich (niem.).
[7] Narodowo-socjalistyczna, czyli hitlerowska NSDAP.
[8] Heinrich Himmler (1900–1945), jeden z głównych przywódców III Rzeszy, zbrodniarz wojenny; szef: SS (od 1929), Gestapo (od 1934), niemieckiej policji (od 1936) oraz przewodniczący Rady Ministrów III Rzeszy, minister spraw wewnętrznych (od 1943). Według wersji oficjalnej popełnił samobójstwo przez połknięcie cyjanku potasu w czasie próby przesłuchania przez Anglików w maju 1945.
[9] Reinhard Heydrich (1904–1942), szef Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy w latach 1939–1942, protektor Czech i Moraw w latach 1941–1942. Organizator konferencji w Wannsee, na której zapadła decyzja o ostatecznej eksterminacji europejskich Żydów. Zabity w zamachu przygotowanym przez czeski ruch oporu.
[10] Henry St John Bolingbroke (1678–1751), brytyjski dyplomata, historyk, pisarz, konserwatywny myśliciel polityczny, polityk; intelektualny przywódca torysów; jeden z głównych myślicieli wczesnego okresu angielskiego oświecenia.
[11] Palatynat Zweibrücken (niem. Pfalz-Zweibrücken) – utworzone w XV wieku księstwo Świętego Cesarstwa Rzymskiego, którego stolicą było miasto Zweibrücken.
[12] Léon Jouhaux (1879–1954), francuski działacz związkowy, w latach 1909–1940 sekretarz generalny Powszechnej Konfederacji Pracy (CGT), laureat pokojowej Nagrody Nobla (1951).
[13] James Ramsay MacDonald (1866–1937), brytyjski polityk, premier Wielkiej Brytanii w latach 1924 oraz 1929–1935.
[14] Alexis Léger, pseudonim literacki: Saint-John Perse (1887–1975), francuski poeta i dyplomata, laureat literackiej Nagrody Nobla w roku 1960, w latach 1933–1940 sekretarz generalny we francuskim Ministerstwie Spraw Zagranicznych. W Polsce przebywał krótko w roku 1935 jako przedstawiciel rządu francuskiego na pogrzebie Marszałka Józefa Piłsudskiego.
[15] Rozróżnienie; dosłownie: rozróżniam (łac.).
[16] Neville (Arthur Neville) Chamberlain (1869–1940), polityk brytyjski; w latach 1937–1940 premier i przywódca Partii Konserwatywnej; wobec wzrostu agresywności Niemiec, Włoch i Japonii i braku przygotowania Wielkiej Brytanii do wojny prowadził politykę łączącą ustępstwa wobec agresorów (appeasement) z dążeniem do dozbrojenia kraju, dla której uzyskał poparcie większości społeczeństwa; we wrześniu 1938 negocjował z Adolfem Hitlerem w Berchtesgaden i Godesbergu i był głównym inicjatorem układu monachijskiego; po złamaniu jego postanowień przez Niemcy 31 III 1939 rząd Chamberlaina udzielił gwarancji niepodległości Polski, 25 VIII zawarł z nią sojusz, 3 IX wypowiedział wojnę Niemcom, ale nie podjął działań militarnych; 10 V 1940 Chamberlain ustąpił na rzecz Winstona Churchilla.
[17] Piotr Czaadajew (1794–1856), rosyjski filozof i publicysta, skrajny okcydentalista; uważał Rosję za kraj pozbawiony idei moralnej, upośledzony przez brak tradycji, co jedocześnie uznawał za jej szansę w budowaniu racjonalnej przyszłości. Autor pisanych w latach 1829–1831 w języku francuskim Listów filozoficznych, wydanych w Paryżu w 1862 roku.
[18] Edgar Vincent D’Abernon (1857–1941), brytyjski polityk, dyplomata, ambasador Anglii w Niemczech w latach 1920–1925, pisarz, powiernik dwóch galerii malarstwa: National Gallery i Tate Gallery, kolekcjoner. Deklarował swoją niewiarę w powrót niemieckiego militaryzmu. Z tego powodu był nazywany „pionierem polityki appeasementu” (lord Vansittart) i nawet „apostołem appeasementu”. Jest autorem książki o polsko-rosyjskiej wojnie 1920 roku i bitwie pod Warszawą The Eighteenth Decisive Battle of the World: Warsaw 1920 (1931), wyd. pol. Osiemnasta decydująca bitwa w dziejach świata – pod Warszawą 1920 r. (1932, właśc. 1931). W roku 1936 otrzymał Złoty Wawrzyn Akademicki Polskiej Akademii Literatury.
[19] Harold Nicolson (1886–1968), angielski polityk, dyplomata, historyk, prozaik i dziennikarz.
[20] Gustav Stresemann (1878–1929), polityk niemiecki, kanclerz i minister spraw zagranicznych Republiki Weimarskiej, laureat Pokojowej Nagrody Nobla. Nigdy nie ukrywał, że przebieg granicy polsko-niemieckiej uważa za tymczasowy.
[21] Ziemia bez ludzi (których wymordowano) (niem.).
[22] Auswärtiges Amt – Ministerstwo Spraw Zagranicznych (niem.).
[23] Volkspartei (Deutsche Volkspartei, Niemiecka Partia Ludowa) – narodowo-liberalna partia z okresu Republiki Weimarskiej. Założona w grudniu 1918 roku przez Gustava Stresemanna, reprezentowała interesy wielkiego przemysłu, bogatej burżuazji i wyższych warstw urzędniczych. Istniała w latach 1918–1933.
[24] Pakty lokarneńskie, traktaty lokarneńskie – kilka odrębnych układów parafowanych w październiku 1925 roku w szwajcarskim Locarno. Francja, Belgia, Wielka Brytania i Włochy podpisały z Niemcami pakt gwarantujący nienaruszalność granicy między Niemcami a Francją i Belgią. Wielka Brytania i Włochy miały w razie agresji ze strony Niemiec lub Francji udzielić pomocy stronie napadniętej. Równocześnie strony wyrzekały się agresji wobec siebie. Tym samym Niemcy ostatecznie akceptowały swoją zachodnią granicę wytyczoną w Wersalu. Potwierdzając nienaruszalność swych granic zachodnich, równocześnie odmówiły gwarancji w odniesieniu do granic z Polską i z Czechosłowacją. Było dla wszystkich oczywiste, że w sprzyjającej sytuacji Niemcy zechcą te granice zmienić na swoją korzyść.
[25] Thomas Woodrow Wilson (1856–1924), polityk amerykański, profesor prawa konstytucyjnego w University of New Jersey, prezydent Stanów Zjednoczonych w latach 1913–1921. „Zamęt”, o którym mówi Stempowski, polegał na tym, że w przedstawionym w roku 1918 programie pokojowym, nazwany czternastoma punktami Wilsona, postulował utworzenie po Wielkiej wojnie niepodległego państwa polskiego na terytoriach zamieszkanych przez ludność polską, z wolnym dostępem do morza, niepodległością polityczną, gospodarczą.
[26] Frederick Augustus Voigt (1892–1957), angielski dziennikarz. Od roku 1919 pracował w jednej z najważniejszych brytyjskich gazet „Manchester Guardian”. W swoich artykułach potępiał europejskich dyktatorów i stworzone przez nich ustroje totalitarne. W latach 1920–1933 był korespondentem „Manchester Guardian” w Niemczech. Pierwszy ujawnił niemiecko-sowiecką współpracę wojskową w celu podważenie klauzul traktatu wersalskiego dotyczących sił zbrojnych Republiki Weimarskiej. Voigt jeździł również do Europy Wschodniej. W swoich reportażach z Polski pisał o represjach rządu polskiego przeciw mniejszości ukraińskiej. W latach 1938–1946 redagował ceniony miesięcznik „The Nineteenth Century and After”. W roku 1940 rozpoczął pracę w rządowym Department of Propaganda in Enemy Countries zajmującym się wojną psychologiczną. Był przyjacielem Krystyny Skarbek i ułatwił jej wstąpienie do angielskiego wywiadu Secret Intelligence Service.
[27] Mowa prawdopodobnie o Dieneke i Henri Tzautach, berneńskich przyjaciołach pisarza. Oboje byli absolwentami konserwatorium w Lozannie w klasie fortepianu.
[28] Otoczenie (fr.).
[29] Jasna przerwa; w chorobie psychicznej: epizod przejaśnienia świadomości (łac.).
[30] Daleko od tego (ang.).
[31] Wydaje się, że to mnie przerasta (fr.).
[32] Dosłownie (fr.).
[33] Antoni Słonimski (1895–1976). Po wybuchu II wojny światowej opuścił Warszawę, po czym przez Rumunię i Włochy dotarł do Francji, gdzie kontynuował twórczość poetycką. Po upadku Francji w czerwcu 1940 przedostał się do Londynu i podjął pracę w polskiej sekcji BBC. W latach 1942–1946 redagował (do 1945 wspólnie z Karolem Estreicherem) miesięcznik „Nowa Polska”; publikował tu także swoje utwory. Po zakończeniu wojny pozostał początkowo w Anglii. Jesienią 1951 roku wrócił na stałe do kraju i zamieszkał w Warszawie. W grudniu 1956 objął funkcję prezesa Związku Literatów Polskich, którą sprawował do 1959 roku. W następnych latach uczestniczył w akcjach opozycji demokratycznej, m.in. w 1964 był – wraz z Janem Józefem Lipskim – organizatorem „Listu 34” pisarzy i uczonych w obronie wolności słowa.
[34] Herbert George Wells (1866–1946), rozwinął i spopularyzował powieść utopijną i fantastycznonaukową, podejmował problematykę postępu nauki i rozwoju cywilizacyjnego społeczeństwa; autor m.in. powieści Wojna światów (1898, wyd. pol. 1899) oraz zarysu Historia świata (1920, wyd. pol. 1924), do którego po doświadczeniach II wojny światowej i tragedii Hiroszimy dołączył pesymistyczny szkic Mind at the End of Its Tether (1945), w którym rozważał ideę, że ludzkość zostanie wkrótce zastąpiona przez inny, bardziej rozwinięty gatunek.
[35] Henryk Tennenbaum (1881–1946), ekonomista; od 1918 wykładał w Wyższej Szkole Handlowej (od 1933 SGH); w latach 1926–1928 był redaktorem naczelnym „Przeglądu Gospodarczego”, organu Centralnego Związku Polskiego Przemysłu, Górnictwa, Handlu i Finansów (Lewiatan); początkowo zwolennik liberalizmu gospodarczego, po wielkim kryzysie gospodarczym 1929–1935 stał się rzecznikiem nakręcania koniunktury gospodarczej przez państwo. Do jego głównych prac należą: Bilans handlowy Królestwa Polskiego (1916), Struktura gospodarstwa polskiego (t. 1–2 1932–1935), Zarys polityki gospodarczej (1946).