Aby mówić o Jerzym Kłoczowskim, jak należy, trzeba przestać bać się wielkich słów. Gdy o nim mowa, nie podobna bowiem uniknąć słowa „bohater”, myśląc nie tylko o jego żołnierskim udziale w Powstaniu Warszawskim, ale również o jakże trudnych latach tużpowojennych, gdy młody kombatant, pomimo amputacji prawej ręki, odbył studia i zrobił doktorat, nim podjął pracę w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Nie podobna też uniknąć określenia „wielki uczony”, gdy ma się na uwadze jego imponujący, często pionierski wkład do polskiej i nie tylko polskiej nauki historycznej. Wymienię tu tylko cztery pozycje z bardzo długiej listy książek i artykułów: Wspólnoty chrześcijańskie (1964), Europa słowiańska w XIV–XV wieku (1984), Dzieje chrześcijaństwa polskiego (2000) i Histoire de l’Europe du Centre-Est (2004) w wysoce prestiżowej serii „Nouvelle Clio”. To ostatnie dzieło, którego był współautorem, ale przede wszystkim inicjatorem i koordynatorem, odsyła do jego działalności organizacyjnej z jej zwieńczeniem, Instytutem Europy Środkowo-Wschodniej w Lublinie, odradzającym się obecnie po latach niszczenia go przez aparatczyków z PiS. I odsyła do szczególnie bliskiego związku z Francją, który nie sprowadzał się bynajmniej do zajęć na Sorbonie i w Collège de France oraz uczestnictwa w niezliczonych konferencjach naukowych.
Przed rokiem 1989 bowiem Jerzy był nieformalnym ambasadorem środowiska „Znaku” i „Tygodnika Powszechnego” akredytowanym niejako przy kręgu francuskich intelektualistów katolickich skupionych wokół René Rémonda, historyka i politologa, członka Akademii Francuskiej i przewodniczącego m.in. Francuskiej Fundacji Nauk Politycznych. Z tytułu mojej z nim przyjaźni sięgającej 1968 roku asystowałem kilkakrotnie przy spotkaniach Jerzego z tym gronem, a mogłem stwierdzić i przy innych okazjach, jak wysoko ceniono go w świecie historyków jako uczonego i jako człowieka. Bo też był on postacią niezwykłą, obdarzoną szczególnym magnetyzmem, który przyciągał wielu, skądinąd różnych ludzi – a zarazem wyposażoną w niewyczerpany, jak się zdawało, zasób energii i w zdolność przekonywania do lansowanych przez siebie inicjatyw.
Wszystko to mogło zaowocować w całej pełni dopiero po implozji PRLu, w warunkach liberalnej demokracji, gdy Jerzy, zajmując się skądinąd reprezentowaniem Polski w UNESCO, pisaniem i nauczaniem, mógł skupić się na tym, co i przedtem stanowiło, acz dyskretnie, linię przewodnią jego działalności publicznej: na budowaniu nowych stosunków Polski z Ukrainą, Litwą i Białorusią, realizując program Giedroycia i Mieroszewskiego w tej szczególnie wrażliwej i trudnej dziedzinie, jaką jest przeszłość, której obraz trzeba oczyścić z nawarstwionych przez wieki uprzedzeń, przesądów, pretensji i oskarżeń, by przestała dzielić i mogła stać się wspólnym dziedzictwem naszych krajów. Ta intencja przyświecała konferencjom, publikacjom i całej właściwie polityce Instytutu Europy Środkowo-Wschodniej i dlatego był on w tej formie nie do zniesienia dla spadkobierców endecji.
Stulecie urodzin Jerzego Kłoczowskiego jest znakomitą okazją do przypomnienia nie tylko jego osoby, ale całej formacji, do której należał i jej trwałego wkładu do kultury polskiej i integracji europejskiej.
KRZYSZTOF POMIAN