Przeszło siedemdziesiąt lat intensywnej twórczej aktywności. Kilkaset napisanych wierszy. Dwadzieścia tomów poetyckich. Niezliczone eseje, szkice, przekłady, wykłady i odczyty. Gdy Czesław Miłosz rodził się w 1911 roku w Szetejniach na obszarze dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego, wokół trwał jeszcze wiek XIX, władzę sprawował car, bielony dwór stał w parku łagodnie opadającym w stronę rzeki, bryczki kołysały się na pylistych drogach. Swoje ostatnie teksty poeta przepisywał na komputerze Macintosh i jednym kliknięciem przesyłał z Krakowa do Kalifornii. Przez długi czas, zwłaszcza po Noblu (1980) i triumfalnym powrocie do Polski po 1989 roku, wydawało się, że jego miejsce w kulturze XX wieku jest niepodważalne. Maria Janion pisała o nim: „Miłosz przeszedł intelektualnie przez wszystkie piekła i niektóre raje XX wieku. Cały nasz świat idei i wyobrażeń jest u niego zawarty. Bez Miłosza polska doświadczona osobiście wiedza o wieku XX byłaby tak zubożona, że nie wiem, czy mogłaby się utrzymać na swych rachitycznych nóżkach” [1].
Dziś, dwadzieścia lat po śmierci, sytuacja Czesława Miłosza stała się skomplikowana. Może jest on pierwszym z wielkich, który domaga się uczciwej próby przywrócenia. Dziwna Miłosza spotkała przygoda. To jeden z najlepiej opracowanych polskich poetów, pod tym względem spokojnie może konkurować z Mickiewiczem, a w XX wieku nie ma sobie równych. Doczekał się świetnej biografii, setek naukowych rozpraw, niezliczonych edycji źródłowych, rozmów, esejów, korespondencji. Wydanie krytyczne jego dzieł zebranych liczy kilkadziesiąt tomów. A jednocześnie od kilkunastu lat jest poetą śladowo obecnym w głównych nurtach kultury, niestanowiącym żadnego punktu odniesienia we współczesnych dyskusjach. Jego istnienie ogranicza się do zamkniętych grupek wyznawców, niezmiennie odprawiających swoje krytyczno-edytorsko-czytelnicze rytuały (to nie jest sarkazm, sam do nich należę). Na zewnątrz Miłosz funkcjonuje w najlepszym wypadku pod postacią pustego znaku, kilku nic nieznaczących sloganów, które można sobie wyobrazić w ustach nauczycieli polskiego bez powołania, tych nieśmiertelnych Bladaczek powtarzających kolejnym pokoleniom uczniów: „Noblista”, „Autorytet moralny”, „Mędrzec”, „Mistrz”.
Na stawianie głębszych diagnoz nie ma tutaj miejsca, poprzestanę więc na kilku podstawowych kwestiach. Niewątpliwie mamy do czynienia ze znanym w tradycji zjawiskiem czyśćca literackiego, do którego twórca trafia po śmierci. Według dawnych zasad okres karencji trwa mniej więcej dwadzieścia lat (niegdyś jedno pokolenie), podczas których twórczość krystalizuje się, oczyszcza, a następnie powraca w odmienionej postaci lub przepada na zawsze. Miłosz w takim czyśćcu wciąż przebywa, wydaje się, że powoli zaczyna się ruszać, jednak trudno przewidywać, kiedy i w jakiej formie z niego wyjdzie. Nałożyły się na to gwałtowne przyspieszenie cywilizacyjne, medialne rewolucje i gruntowne przemiany właściwie wszystkich praktyk kulturowych. Z dzisiejszej perspektywy niełatwo wyobrazić sobie (lub przypomnieć), czym było czytanie poezji w roku 2000, nie mówiąc o latach 80. Intymne obcowanie z drukowanym tekstem, bez bodźców, linków, rozproszeń, nie tylko obecnych na ekranach, przede wszystkim uwewnętrznionych w umysłach i wzorach percepcji. Miłosz – poeta medytacji, długiej frazy i pytań fundamentalnych – nie dostarcza współczesnemu światu łatwych punktów zaczepienia.
Trzecim aspektem zjawiska jest krakowski etap życia poety (1994–2004), który był zasłużoną nagrodą za lata samotności i udręki, ale przyniósł też negatywne konsekwencje. To właśnie w ostatnich krakowskich latach umocnił się stereotypowy wizerunek nobliwego starca, strażnika hierarchii, twórcy powszechnie wielbionego, oswojonego i artystycznie przewidywalnego.
W przeddzień dwudziestej rocznicy śmierci poety, 13 sierpnia 2024 roku, w Programie II Polskiego Radia odbyła się blisko dwugodzinna debata zatytułowana „Co nam zostało z Miłosza?”. Redaktorka Katarzyna Hagmajer-Kwiatek zaprosiła do niej cenionych badaczy twórczości i życia Czesława Miłosza: Andrzeja Franaszka, Ewę Kołodziejczyk, przyjaciela i wydawcę poety Jerzego Illga oraz Natalię Malek, poetkę urodzoną pod koniec lat 80. Na szczęście debata nie zamieniła się w recytację gotowych poglądów, rozmówcy potrafili wyjść ze swoich baniek. I to właśnie Natalia Malek powiedziała w pewnym momencie coś ciekawego, mianowicie, że nie wyobraża sobie powrotu Miłosza w postaci całego spójnego dzieła. To będzie raczej powrót pojedynczych fraz, błysków, fragmentów. Pomysł ten nie spotkał się ze szczególnym entuzjazmem, ale dla mnie był na swój sposób olśniewający, może dlatego, że przyszedł spoza grona wyznawców, dla których wielkość poety nie wymaga żadnych uzasadnień.
Recepcję Miłosza w ostatnich latach utrudniał także masyw jego dzieła, ten trudny do objęcia kosmos tekstów, glos, autokomentarzy, pomnożony przez przepastną bibliotekę miłoszologiczną. Każdy, kto zaczynał przygodę z Miłoszem, musiał stanąć oko w oko z onieśmielającym bezmiarem, zmierzyć się z sytuacją, w której niemal każde słowo zostało zinterpretowane. Pisarz przygnieciony tonami papieru nie zachęca do poszukiwań na własną rękę. Należałoby go wydobyć z teoretycznych dyskursów, przywrócić niepowrotnym początkom, kiedy czyjaś wrażliwość spotyka się z kadencją słów. Więc powrót Miłosza nie jako zespołu problemów, motywów, diagnoz, kluczy interpretacyjnych, ale powrót linijek wierszy. Słów. Rytmów. Zrytmizowanych obrazów. Rozbłysków rzeczywistości. Dochodzimy w ten sposób do ważnej kwestii obecności poezji Miłosza w obiegach kultury, kwestii wznowień pojedynczych tomów oraz trudnych i ryzykownych, lecz niezwykle potrzebnych wyborów jego wierszy. Chwila na ziemi stanowi pewną propozycję. Dobrze, jeśli wkrótce pojawią się kolejne.
Z wyboru wyłania się poeta w różnych wcieleniach doświadczający ziemi, poeta we władzy Erosa i Thanatosa, pochłaniający barwy, kształty, pragnący przygwoździć rzeczywistość, dogłębnie przejęty przemijaniem, zapatrzony w powszechny ruch prowadzący ku śmierci. Na dalszy plan schodzą historyczne magle, intelektualne systemy, idee, rozważania o Bogu, filozofii, moralności, wartościach. Najważniejszym tematem jest tajemnica czasu i wszystko, co poezja potrafi zrobić z fenomenem „odsuwania się każdego «dzisiaj» we «wczoraj»”. Zawsze nieudane, ale wciąż ponawiane próby zamknięcia rzeczy w słowie. Próby nawiązania realnego kontaktu z umarłymi, odnalezienia dróg do przeszłości, która zastygła w formie i stylu swojej epoki. Zatrzymywanie chwil i przenikanie wierszem do ich wnętrza. Zapis miłosnych relacji z obecnymi i dawnymi kobietami. Wchodzenie w czyjeś ciało, w myśli i uczucia. Powroty. Utrwalone zachwyty. Pamięć przemieniająca rzeczy. Olśnienia na moment uchylające czas. Klęski. Utraty. Powtórzenia.Chwila na ziemi jest swego rodzaju dziennikiem elementarnych doznań i zdziwień związanych z uważnym byciem w czasie:
Miłości moja, gdzież są, dokąd idą
Błysk ręki, linia biegu, szelest grud –
Nie z żalu pytam, ale z zamyślenia.
(Spotkanie, 1937)
Ten sam i nie ten sam szedłem przez las dębowy
(Sroczość, 1958)
Budka kąpielowa, gdzie składałaś suknię,
Zmieniła się na zawsze w abstrakcyjny kryształ.
(Elegia dla N.N., 1962)
Wczoraj to było, a nie wiem, czy było.
(Zaśpiew, 1967)
Komu opowiadamy, co zdarzyło się nam na ziemi, dla kogo ustawiamy wszędzie lustra w nadziei, że napełnią się i tak zostanie?
(Annalena, 1967)
Ręka z grzebieniem, dwie twarze w lustrze
Są tylko raz, na zawsze. I niekoniecznie w pamięci.
(Po wygnaniu, 1981)
Stanąłem nad wodą i tak jak wtedy lekko łuszczyła się fala, niepojęta identyczność, niepojęte oddzielenie.
(Powrót, 1989)
Oczywiście u Miłosza to jest zawsze o wiele głębsze, bardziej skomplikowane, inne niż się wydaje. Tu nie obowiązują proste dychotomie, wulgarne albo – albo. Miłosz jest poetą wizji całkowitych. Jego obrazy mają piętra. W tym, co wypowiedziane, kryje się niewypowiedziane. Słowa noszą na sobie ślady sprzed wieków, odpryski symboli, resztki religijnych rytuałów. Rzeczy mają jednocześnie wymiar autobiograficzny, historyczny, metafizyczny. Wiersz Dar w swojej cudownie prostej afirmacji szczęśliwego dnia mówi też, poprzez brak, o wszystkich dniach wypełnionych bezgranicznym cierpieniem i rozpaczą. Żeby zapisać linię „Co dobre? Czosnek. Na rożnie udziec barani”, trzeba przejść przez piekła XX wieku, stracić wszystko, czytać filozofów i teologów, a gdzieś z tyłu głowy obracać wciąż pytania o istnienie Boga i naturę zła. Pozornie prosty i zmysłowy opis przebudzenia się kochanków „w królewskim łożu pod oknem mansardy” jest rozświetlony od wewnątrz problemem grzechu pierworodnego i sądu ostatecznego. Zachwyt twarzą dziewczyny spotkanej w metrze staje się impulsem do ontologicznego traktatu i refleksji o bolesnej niewystarczalności języka, który oferuje tylko odbicia.
Między innymi na tym polega wyjątkowość Miłosza. Z poezji uczynił podstawowe narzędzie poznania, myślenia i komunikacji, akt całościowy rozrywający granice papierowej literatury, przekraczający podziały na style i gatunki. Widać to wyraźnie, gdy ogląda się jego notatniki z rękopisami. Wiersze są wszystkożerne, mają niebywałą energię, wchłaniają w siebie inne zapisy, przebijają kartki, rozciągają się, wiją jak rzeki, otaczają girlandami skreśleń i wzorów, zmierzają w niejasnych kierunkach, czasem kilku naraz, jakby nie ostateczny kształt był ważny, ale sam ruch i bieg, żywioł inkantacji opętujący piszącego i obłaskawiający świat.
Jedną z ciekawszych koncepcji w badaniach nad Miłoszem jest przekonanie, że poeta w momencie debiutu był już gotowy, to znaczy nosił w sobie w formie zalążków późniejsze dzieło. Jan Błoński tak to sformułował w Przedsłowiu do reprintu Trzech zim (1936): „Czytane dzisiaj zdają się zapowiadać całą twórczość Miłosza poety. Ale jak mgliście, przewrotnie, zagadkowo… Gdyby nie późniejsze wiersze Miłosza (a także jego autokomentarze) Trzy zimy pozostałyby zapewne długo palimpsestem czy meteorytem, spadłym z nieba poetyckich przeznaczeń” [2]. Stanisław Barańczak zakończył swoją niezwykle drobiazgową analizę wiersza Świty stwierdzeniem, że „w tym młodzieńczym wierszu zawarty jest in nuce cały późniejszy Miłosz – poeta «smutnej planety», ale poeta, któremu na tej planecie «życia jednego za mało»” [3]. Podobną myśl wiele lat później skrótowo ujęła Barbara Toruńczyk: „Miłosz miał wyobraźnię proteuszową, wszystko w nim było od początku” [4].
W niniejszym zbiorze proteuszowa natura wyobraźni Miłosza jest dobrze widoczna dzięki zamieszczeniu na niespełna 100 stronach wierszy napisanych w ciągu siedemdziesięciu lat. Weźmy otwierające książkę Zakończenie, wiersz pochodzący z debiutanckiego tomu Poemat o czasie zastygłym (1933), nieprzedrukowany przez poetę, o ile się nie mylę, w żadnym wyborze. Mimo młodzieńczej formy, widocznego wielosłowia czy niespotykanych później cięć wersów znajdziemy tu wiele scen i motywów powracających w późniejszej twórczości. Są fragmentaryczne obrazy, wielozmysłowe stop-klatki: „Dzieci tupocą”, „Górzysta ulica”, „łuny obracają skrzydła”, „Ptaki górą z krzykiem przeleciały”, „Śmiech lokomotyw”. Jest młodzieńczy bohater, który mówi o sobie „byłem i nie ma mnie” i z pogardą żegna ziemię: „Nieś ziemio dalej swoje wątłe miasta. / Między tobą i mną przestrzeń powstaje burzliwa”. Jest wreszcie motyw lotu, ostatnich spojrzeń rzucanych w dół: „jadłem parują sosnowe stoły, / dzieci górzystą ulicą do szkoły / idą”. Scenerię napisanego w Wilnie w 1932 roku wiersza Świty tworzy kamienica budząca się ze snu, ale właściwym tematem – co we wspomnianym tekście z matematyczną precyzją udowodnił Barańczak – jest przyspieszający rytm, rozpędzający się czas, ruch w przestrzeni od szerokich kadrów podwórka do klaustrofobicznego pokoju, w którym samotna kobieta wstaje „ze zmiętej pościeli”, ogląda na udach „kłęby cienkich fioletowych żył” i przed czarnym lustrem „dwie łzy lekko wyciera chusteczką”, „farbą przyciemnia brew”. Z kolei w oszczędnym Spotkaniu (1937) zawiera się cała wrażliwość Miłosza na przepadanie istnień, zdarzeń, osób, jego chłodny, pozbawiony patosu i nostalgii stosunek do czasu. Przepracowując do końca życia w poezji doświadczenie przemijania, Miłosz na dobrą sprawę nie wyszedł poza tę wizję ułożoną z dziewięciu linijek, niezwykle konkretną, a zarazem nieuchwytną, jakby zamkniętą w podwójnej szklanej kuli.
Gdy zaraz potem czyta się Historie ludzkie, jeden z ostatnich wierszy Miłosza ukończony w 2003 roku, trudno się oprzeć wrażeniu, że stary poeta, który przyznaje się do porażki, bo nie potrafił opisać „koślawego” życia zwykłych ludzi, ma gdzieś głęboko w pamięci te dzieci idące do szkoły, kobietę unieruchomioną na zawsze przed lustrem, ruch ręki bezimiennego mężczyzny „dawno”, „przed świtem”, na „zamarzłych polach”. Nikt ich nie opisał i nie zbliżył się do nich tak jak on. Przegrał, bo w tej grze o najwyższą stawkę – przedłużenie świata choćby „o jedną chwilę” – na końcu zawsze się przegrywa.
Zimą 1984 roku tom Nieobjęta ziemia był właściwie gotowy. Czekały jeszcze Miłosza ostatnia selekcja utworów, praca nad układem, no i wybór tytułu. Tom, na razie w postaci maszynopisu, gromadził wiersze, komentarze, małe prozy, cytaty, fragmenty listów, przekłady, notatki pochodzące głównie z lat 1981–1983. Dla poety był to czas późnej miłości, niezliczonych podróży, długich pobytów w Paryżu, na Korsyce, w Japonii. Powrót do świata wchłanianego zmysłami, ponowne otwarcie na konkretną rzeczywistość. Teksty zapisywane w notatnikach, często na kolanie, w samolocie, hotelu tworzyły gęsty wielogatunkowy splot, a Miłosz komponował z nich tom kunsztowny, może najdoskonalszą realizację „formy bardziej pojemnej”, łączącej różne czasy, miejsca, głosy żywych i umarłych. W lutym 1984 roku poeta spędził kilkanaście dni w Nowym Jorku i Waszyngtonie, dał kilka odczytów, udzielił wywiadu, spotkał się między innymi z Janem Błońskim. W piątek 17 lutego w mieszkaniu na Manhattanie przy 87 ulicy od rana czytał wiersze Blaise’a Cendrarsa (przedstawiciel fotograficznego realizmu), a wieczorem razem z Renatą Gorczyńską poszukiwali tytułu przygotowywanej książki. Była to prawdziwa burza mózgów, na kartki notatnika trafiały w bezładzie dziesiątki pomysłów: Otwarte okna pięciu zmysłów, Pierwsze metro, Miasta o świcie, Gęstość rzeczy, Księga zdziwień, Nieobjęta ziemia, Kraina żywych, Wnętrze kwiatu, Sens niedosiężony, Księga stołu i łoża, Ponazywać rzeczy, Świat pełen rzeczy, Dzień więcej, Miłość życia, Mała ziemia, Zobaczona ziemia, Pamiętana ziemia, Śmiertelna ziemia. Na jednej z kartek widnieje niezbyt wyraźny zapis niebieskim piórem, bez żadnych podkreśleń, znaczków, więc raczej szybko odrzucony – Chwila na ziemi.
Pożyczyłem ten tytuł z notatnika Miłosza i z tamtego zimowego dnia sprzed czterdziestu lat w przekonaniu, że wyjątkowo dobrze współgra z niniejszym wyborem.
sierpień 2024
MICHAŁ SZYMAŃSKI
[1] Maria Janion, Kroński–Miłosz. Epizod z dziejów myśli i poezji [w:] tejże Do Europy – tak, ale razem z naszymi umarłymi. Warszawa, Sic!, 2000.
[2] Jan Błoński, Przedsłowie [w:] Czesław Miłosz, Trzy zimy & głosy o wierszach, pod redakcją Renaty Gorczyńskiej i Piotra Kłoczowskiego. Londyn, Aneks, 1987.
[3] Stanisław Barańczak, Świty [głos o wierszu] [w:] Czesław Miłosz, Trzy zimy & głosy o wierszach, dz. cyt.
[4] Barbara Toruńczyk, Miłosz: na marginesie biografii, „Dwutygodnik” 2011 nr 64, przedruk pt. Kilka wypowiedzi pro i contra. Na marginesie książki Andrzeja Franaszka „Miłosz. Biografia” [w:] tejże Nitka Ariadny, Warszawa, Zeszyty Literackie, 2014.
Tekst z tomu Czesław Miłosz „Chwila na ziemi”. Wybór wierszy: Michał Szymański. Wybór ilustracji: Janusz Górski. Warszawa, Biblioteka Publiczna m. st. Warszawy, Biblioteka Główna Województwa Mazowieckiego, 2025.