Istnieje coś takiego jak tajemnica lirycznego dzieła Gałczyńskiego, czy po prostu: tajemnica Gałczyńskiego. Ma ona, jak mniemam, trzy wymiary. Najpierw: wymiar biograficzny.
Jak wiadomo, sam Gałczyński pozostawał pisarzem uwikłanym w polityczne wybory strasznego wieku XX, jego południowej godziny zawieszonej między dramatycznym momentem przedwojnia a tragiczną chwilą powojnia. Obie te chwile zakończone były przez polityczną totalność: ideologie nacjonalizmu i komunizmu. Pisarz lawirował między Scyllą jednej skrajności a Charybdą drugiej. Próbowano go na różny sposób łączyć z politycznym wymiarem, zazwyczaj gorzko oceniając jego wybory ideowe.
Najłagodniej rzecz ujmując, nazywano go, i wciąż tak się go nazywa, człowiekiem słabym, który nie miał dość siły, by się totalnościom i ideologicznym naciskom przeciwstawić. W wersji skrajnej sam bywał nazywany totalistą.
I tu właśnie odsłania się zjawisko prawdziwie tajemnicze: o Gałczyńskim mówi się przez całą drugą połowę XX wieku aż po dziś dzień, że niezależnie od biografii był po prostu wielkim poetą. Stwierdzenie to padnie zarówno z ust przedstawicieli lewicowych elit, jak i reprezentantów opcji narodowej, konserwatywnej, prawicowej. Do takiej opinii przychyli się Polak z kraju i polski emigrant z Paryża, Londynu czy Nowego Jorku. Jakkolwiek z negatywnych opinii o drogach życiowych i politycznych Gałczyńskiego można ułożyć niemałą antologię, to zawsze – podkreślę zawsze – opinie te prowadzą do zaprzeczającego im wniosku: „Ale cóż to był za poeta, ach, co za liryk, jaki kpiarz, talent nad talenty!”.
Chyba najpiękniej dokumentuje tę – jak ją nazwać? – dwójjednię myślenia o Gałczyńskim opinia Czesława Miłosza, który z jednej strony wpisał poetę jako Deltę w panoramę umysłów skolonizowanych przez ideologię w Zniewolonym umyśle (1953), ale z drugiej powtarzał odważnie i jakby na przekór sobie: „O ile upodobanie do wszystkiego, co plebejskie, pchnęło go przedtem w kierunku prawicy, o tyle teraz z równą gorliwością i szelmowskim grymasem grzmiał przeciwko mieszczaństwu i reakcji. A masowe audytorium, jakie sobie zyskał, było dużo większe niż to, jakiego się mógł spodziewać przy poprzednim zaangażowaniu po stronie prawicy. Codzienny język ze wszystkimi swymi ironicznymi skrótami, który tak pociągał niektórych poetów Skamandra, w Gałczyńskim znalazł idealnego interpretatora. I cały ten ton polskiej poezji ostatnich dziesięcioleci, ta mieszanina powagi i makabrycznego humoru byłaby nie do pomyślenia bez niego. Modląc się do Apollina i Matki Boskiej, Gałczyński nie tylko był błaznem; sam sobie przypisywał rolę średniowiecznego kuglarza Najświętszej Panny, człowieka słabego, pijaczyny, wagabundy rzuconego w świat obcy prawdziwym pragnieniom jego serca, ale usiłującego przeżyć i dać ludziom trochę piękna. Z racji tej groteskowej mieszaniny poetyckich kostiumów wziętych z różnych epok oraz upodobania do mitologii klasycznej, można by powiedzieć, że Gałczyński na nowo ożywił polską poezję barokową”.
To pisał Miłosz, którego – pamiętajmy – Gałczyński uczcił czy uraczył Poematem dla zdrajcy. U kresu długiego życia, rozliczając ten bolesny dla siebie epizod, autor Kronik znów zauważył z wewnętrznym rozdwojeniem: „Odtworzenie aury pewnych okresów historii jest bardzo trudne. Być może zależy to od układu planet, w którym to wypadku astrologia miałaby wielką przyszłość. W każdym razie rok 1968, kiedy prawie równocześnie na dwóch kontynentach zaczęły się dziwne rewolty, wskazywałby, że może i u szczytu zimnej wojny, w 1951 roku, planety działały podobnie, tylko na odwrót. Myślę jednak, że niezależnie od niebieskich mocy Gałczyński, do którego poezji mam wiele sentymentu, trochę się wygłupił. Dlaczego napisał Poemat dla zdrajcy? Moim zdaniem, spełniał społeczne zamówienie na rodzaj egzorcyzmu, ściślej – zamówienie środowiska literackiego”.
A zatem tonacja ta rozbrzmiewa wszędzie, gdzie czytamy o Gałczyńskim, że co najmniej dziwne były jego wybory życiowe i polityczne, ale… ale cóż to za poeta, jak nie mieć dlań „sentymentu”? Pytanie retoryczne. Łagodne usprawiedliwienie liryka rozbrzmiewa od międzywojnia aż po rok 2025.
31 marca 1953 roku Stanisław Baliński, pisarz niezłomny wobec pokus komunistycznej dyktatury, pisze do Jana Lechonia o sytuacji literatury krajowej: „Ani Dąbrowska, ani Nałkowska tak się nie pohańbiły, jak Gałczyński, Iwaszkiewicz i Tuwim”.
Jest i drugi wymiar tajemnicy Gałczyńskiego. Choć kultura polska dopracowała się całkiem sporej liczby znakomitych gałczyńskologów, to istota jego liryczno-ironicznego talentu pozostaje nierozwikłana. Piszę to bez smutku, a ze słodko-gorzko-zabawną satysfakcją, bo wiem, że od czasów Trembeckiego, Malczewskiego i wieszczów znaczy to, iż mamy do czynienia z absolutnym klasykiem, genialnym twórcą, talentem Bożym. Ironicznie wezwawszy do wzmożenia poszukiwań tajemnicy orfejskiego geniuszu poety z Leśniczówki, dorzucę, iż pewien jestem, że zwycięstwo nauki nad tą tajemnicą pozostanie i tak odległe. To po prostu ludzki i nieludzki talent.
Oczywistą kwestią jest w takim razie istnienie kulturowego wymiaru tajemnicy Gałczyńskiego: to, że się ona wciela we wciąż nowe formy życia kultury polskiej, czy rozumieć ją jako narodową, czy jako obywatelsko-wspólnotową. Nadal wypada mówić Gałczyńskim. Tak, na przykład, jak w 2016 roku Olga Lipińska: „Jednak Gałczyński był oczywiście najwspanialszym, był wielkim poetą o niesłychanej anarchicznej, nieokiełznanej wyobraźni. I po latach, kiedy już przestałam robić kabarety w telewizji, postanowiłam powrócić właśnie do Gałczyńskiego”. Co roku też przynajmniej kilka tomów poezji nowej, najnowszej dialoguje z Gałczyńskim (by już tylko wspomnieć o robiącym „karierę” na własną rękę poemacie Ba! Wojciecha Kassa).
W kulturowym pamiętaniu Gałczyńskiego bez przerwy wiele się dzieje. Przede wszystkim okrzepło – po dwudziestu pięciu latach heroicznej („po gałczyńskiemu”) działalności Jagienki i Wojciecha Kassów – jego Muzeum w Praniu. To już potężna, ogólnopolska placówka – świetnie rozgrywająca walkę o Gałczyńskiego z pomocą innych niż on, współczesnych twórców, których do siebie zaprasza, a z drugiej strony uwodząca gości nie tylko „mitem” mazurskim Gałczyńskiego, ale nową, czarującą ekspozycją.
Wraz ze śmiercią Kiry Gałczyńskiej (1936–2022) rozpoczął się inny etap dialogu z poetą i jego dziełem. Tak dzieje się zawsze, gdy odchodzą strażnicy, powiernicy, opiekunowie Życia i Dzieła. I Życie i Dzieło uwalniają się wtedy i otwierają na nowe świadectwa biografii i interpretacje spuścizny. Zapytajmy również: czy nie warto jest pomyśleć o dziełach wszystkich Gałczyńskiego, najosobliwiej wszystkich – i do tego krytycznych, naukowych? Jakkolwiek ta uczona idea kłóci się z burszowsko-dandysowskim charakterem dokonań tego Lirycznego Anarchisty.
JAROSŁAW ŁAWSKI
Fragment wstępu do tomu „Konstanty Ildefons Gałczyński. Biografia i wyobraźnia. Studia”. Red.: Wojciech Kass, Jarosław Ławski. Białystok, Prymat, 2025.