Mój przyjaciel K. B. mawia, że Owidiusz to najinteligentniejszy poeta starożytności. Coś musi być na rzeczy, skoro sąd taki głosi nie latynista, ale „hellenista spoglądający na Rzym przynajmniej nieufnie”.
Szczytem błyskotliwej perwersji jest sam finał Metamorfoz, w którym poeta deifikuje i przemienia w gwiazdę Juliusza Cezara i tego samego (ma się rozumieć: po długim i pomyślnym panowaniu) życzy Augustowi. Można by, oczywiście, obrazy te uznać za przejaw czołobitności, gdyby nie jedno jedyne słowo, które pada w wersie 875 ostatniej, piętnastej księgi – super, co znaczy po prostu: „ponad”. Samo w sobie jest ono zupełnie niewinne, ale Owidiusz zrobił z niego taki przecież użytek: „Ponad gwiazdy się wzbije cząstka mnie, ta lepsza, / A mojego imienia nie da się wymazać”. Może i cezarowie – ci władcy świata, panowie życia i śmierci – są ponad wszystkimi, ale ja – poeta – jestem… ponad nimi!
Osobiście byłbym nawet skłonny użycie tego słowa uznać za ów tajemniczy, i jakże fatalny (także w pierwotnym, etymologicznym znaczeniu tego słowa), błąd – error, który wespół z carmen spowodować miał wygnanie Owidiusza.
I czy nie miał racji? Upadają miasta, reżimy, państwa i cywilizacje, ale dobra poezja zawsze się obroni.
Jestem w Kalamazoo (mniej więcej w połowie drogi między Chicago a Detroit), gdzie na Western Michigan University odbywa się sześćdziesiąty, więc jubileuszowy kongres mediewistów. Na kilka dni zjechali się tu badacze średniowiecza z różnych zakątków świata, a jako że semestr dobiegł końca, to cały ogromny kampus WMU opanowali średniowiecznicy. Dziennie odbywa się tu dobrze ponad sto imprez: wykłady, seminaria i grupy robocze, a towarzyszą kongresowi targi książki średniowiecznej (od Princeton i Columbii po nieznane szerzej niszowe oficyny), warsztaty rękodzieła i pokazy mody. Uczonych z plecakami i torbami na laptopy witają siedzący na parapetach wikingowie, a dworzanie i dwórki mijają się w korytarzach z słuchaczami, pędzącymi na interesujące ich panele tematyczne. Język angielski miesza się tu ze staroangielskim, a łacina z włoskim i hiszpańskim.
Dante – choć króluje tu jednak „ojciec literatury angielskiej” Geoffrey Chaucer – jest wszechobecny. Jako poeta, filozof, teolog. I także, w jakimś sensie, jako sponsor, bo kilka paneli, w których brałem udział, zorganizowały wspólnie Dante Society of America i Societas Ovidiana.
Dante był prawdopodobnie samoukiem. Lekturę autorów łacińskich zacząć miał późno (po dwudziestym piątym roku życia), studia jego nie miały więc przebiegu – nomem omen – klasycznego. Czytał kogo i jak chciał.
Lektura Owidiusza w czasach Dantego, i w ogóle w średniowieczu, była czymś – właśnie – perwersyjnym. Trudno bowiem wyobrazić sobie rzecz dalszą od chrześcijańskiej moralności i filozofii w ogóle niż Sztuka kochania czy Metamorfozy. O ile jednak tę pierwszą można było strywializować i postawić na półce z innymi obscenami, których przecież nigdy nie brakowało, a już na pewno nie w średniowieczu, o tyle te ostatnie – kiedy akurat nie czytano ich pokrętnie i symbolicznie w duchu chrześcijańskim – zyskały sobie przecież status pogańskiej „księgi ksiąg”. Czegoś takiego nie da się ot tak odrzucić, obśmiać, zbagatelizować, wymazać. Ovidius maior to ktoś, z kim poeta chrześcijańskiej Europy musi się po prostu zmierzyć. Zwyciężyć nie zwycięży, ale z tego pojedynku zrodzi się coś wielkiego.
Co prawda w młodzieńczych Rime Dante nie zdradza swoich fascynacji poetami starożytnego Rzymu, ale już w Vita Nuova i Convivio Owidiusz – obok innych dawnych mistrzów – pojawia się, choć w roli dość konwencjonalnej. Rzymski poeta dla Dantego sprzed Boskiej Komedii jest ważnym autorytetem w dziedzinie poezji, dostarczającym mu przydatnych cytatów, ale trudno mówić na tym etapie o jakimś współzawodnictwie czy sporze.
Zmienia się to z czasem.
Nie ma wątpliwości, że Owidiusz, nade wszystko ze swoimi Metamorfozami, w Boskiej Komedii pełni już rolę nie mniej doniosłą (choć z pewnością i świadomie mniej eksponowaną) niż Wergiliusz. Na tym etapie życia – osiągnąwszy, jak pamiętamy, półmetek – Dante czuje się wreszcie na siłach, by stanąć do wyrównanego pojedynku z Owidiuszem.
W pewnym momencie mówi tak: „Niech o Kadmosie i o Aretuzie milczy Owidiusz, / bo jeśli tego w węża, a tamtą w źródło / zamienia poezją, ja mu nie zazdroszczę; / bo nigdy dwóch natur z sobą zestawionych / nie zmienił tak, by oba kształty / były gotowe na zmianę swej materii” (Inf. XXV 97-102, tłum. J. Mikołajewski).
Motyw przemiany jest jednym z najważniejszych w arcydziele Dantego. Podlega jej Dante-pielgrzym, ale i czytelnik-chrześcijanin; podlega jej ciało – niczym w Metamorfozach, ale i dusza – tu idzie poeta za tradycją średniowiecznych komentarzy do Owidiusza (mutatio moralis). I tak dokonuje się synteza tradycji grecko-rzymskiej z chrześcijańską. Owidiusz, dogłębnie przestudiowany, wyzwany na pojedynek, a wreszcie odrzucony, jest jednym z immanentnych składników Boskiej Komedii. Autor Metamorfoz, jak Wergiliusz, jest przewodnikiem Dantego, ale działa w przebraniu, w dyskrecji, w ukryciu – niczym Atena w Odysei.
Jesteśmy teraz w limbo. To tutaj trafiają ci, którym nie było dane przyjąć chrztu – jak na przykład pogańscy poeci. Nie cierpią oni mąk piekielnych (tak daleko Dante nie był się w stanie posunąć), ale – oddzieleni od chrześcijańskiego Boga – żyć mają w wiecznym smutku.
Dante spotyka tam Homera, Horacego, Owidiusza i Lukana („cztery wielkie cienie”). Wraz z Wergiliuszem stanowią oni piątkę podziwianych przez Florentczyka poetów antycznych. Autor Eneidy mówi: „Popatrz na tego z mieczem w dłoni, / który idzie przed trzema tak jak władca: / to jest Homer, poeta monarcha; / ten drugi, co nadchodzi, to satyryk Horacy; / Owidiusz jest trzeci, a ostatni Lukan” (Inf. IV 86-90). Chwilę porozmawiali między sobą – mówi nam Dante-pielgrzym – po czym zwrócili się do niego i zaprosili go do swego grona: „byłem szósty wśród takiej mądrości”.
Owidiusz – schrystianizowany; Dante – zaliczony (przez siebie samego) do grona wielkich pogan. Oto jest moc poezji!
Nie o wszystkim mógł mówić wprost. A to, co przemilczał, miało nieraz wielkie znaczenie. Lektura Boskiej Komedii to zstępowanie także w głąb duszy poety, a u samego kresu tej akurat podróży objawia się Dantego największa perwersja – miłość do Owidiusza i jego pogańskiej Biblii.
Wystarczy. W drogę!
JACEK HAJDUK