dla N.
1. Długo zastanawiałem się, co chcę napisać: reportaż, opowiadanie podróżne, esej? Na koniec zdecydowałem się na etnograficzny oczierk, którym Rybnikow opisywał Zaonieże.
Po pierwsze, mam wobec niego dług, i to spory: Paweł Nikołajewicz nauczył mnie patrzyć na Zaonieże wszechstronnie, nie żaląc się przy tym, że go tu zesłano. Pora więc, choćby oczierkiem, zwrócić mu część długu.
Po wtóre, ruski ocierk [1] podróżny – to mandżur bradiagi! Można doń włożyć wszystko, co potrzebne na drogę: ironię i etnografię, i poezję, i bogosłowie, byl i niebylinę… Co w duszy załka i dokąd powiedzie.
A po trzecie, lubię ocierk, słowo ciepłe i cierpkie – zarazem.
2. Paweł Rybnikow to uznany odkrywca i pierwszy wydawca ruskich bylin. Autor Zbioru pieśni rosyjskich, dostał zań złoty medal Rosyjskiego Towarzystwa Geograficznego.
Aliści mało kto przeczytał jego znakomite oczierki etnograficzne, w których opisywał Ołoniecką gubernię. Z prostej przyczyny, że do dziś pozostają rozproszone po XIX-wiecznych wiedomostiach i wiestnikach. Pisał o dawnych księgach i o lnie, o powieriach i narzeczu Zaonieżan, o szungskich jarmarkach, o rybołóstwie i o łowiectwie, zapisywał bajki i podania, słówka i powiedzonka – wszak był filologiem z wykształcenia. Etnograficzne relacje przyprawiał ironią do smaku, nieraz sarkazmem. Należał do Towarzystwa Miłośników Książki (założył w Pietrozawodsku pierwszę bibliotekę publiczną) i do Towarzystwa Archeologicznego, dla którego zbierał po siołach dawne ikony, miedziane składnie, razpiatija, stare foliały. Sam był wytrawnym kolekcjonierem! W pietrozawodskiej hierarchii dosłużył się asesora kolegialnego (przypomnę, że dotarł do Pietrozawodska pod konwojem, jako zesłaniec za wolnodumstwo pod nadzór), pełniąc różne funkcje, z których najważniejszą dla Rybnikowa, jako autora etnograficznych Oczierków po Ołonieckiej guberni, był post głównego statystyka. Mógł rozjeżdżać po całej guberni, pisać i zbierać dane, gadać z ludźmi. Z początku mu nie dowierzali, bo był rosyjskim czynownikiem, a nuż powiedzą zbyt dużo i nowy podatek wlepią, albo do armii wcielą? Lecz w końcu Rybnikow wnuszał dowierie (zyskiwał zaufanie), może dlatego, że miał pewne doświadczenie z wędrówek po Czernihowskiej gubernii, póki go nie aresztowali. A może po prostu to był taki typ… Ale na początku nie było łatwo. Szef tajnej policji w Moskwie miał go pod nadzorem, co miesiąc dostawał doniesienie o Rybnikowie i utrudniał mu swobodne poruszanie się po guberni. Paweł Nikołajewicz użalał się Konstantemu Aksakowowi, że musiał przerwać ekspedycję w Kargopolu, bo mu żandarmi nie dali dalej drogi. Dopiero po oswobodzeniu się spod policyjnego nadzoru, mógł wreszcie jechać do Daniłowa i zobaczyć, co się ostało z bogatego kiedyś raskolniczego monasteru, centrum starej wiary. Rzymu ruskiego obrzędu.
W czerwcu 1866 roku Paweł Rybnikow z grupą przyjaciół pojechał do Daniłowa i opisał ekskursję w Putiowym oczierku po powienieckomu ujezdu. Opublikowano ją w Pamiatnoj kniżkie Ołonieckiej guberni za 1867 rok. Zatem już po opuszczeniu Pietrozawodska przez Rybnikowa. Asesor kolegialny Rybnikow jechał w tym czasie do Namiestnika Berga w Warszawie po post wicegubernatora Kaliskoj guberni Priwislanskogo kraja, aby rozpocząć nowe życie na nowym pograniczu. W odróżnieniu od pogranicza słowiano-ugrofińskiego (bylinno-runowego), w kaliskiej guberni znalazł się na kresach słowiańszczyzny, po drugiej stronie była germańszczyzna pruska, co otwierało ciekawy horyzont dla filologa. W
Kaliskiej guberni Przywiślańskiego kraju Paweł Nikołajewicz Rybnikow uległ również nowej manii kolekcjonierskiej: zbierał majątki, odebrane ziemianinom za udział w Powstaniu Styczniowym.
3. Nasze drogi przecięły się w Powieńcu. „Powieniec, miru koniec…” – rozpoczął Rybnikow podróż do Daniłowa po kilku akapitach wstępu, w których wytłumaczył zamysł wyprawy do skitów dawnej Wygorecji. Za względu na jego dzisiejszą aktualność cytuję w całości: „Anglicy uważają, że nie ma zakątka w Europie, który nie byłby opisywany w przewodnikach Murraya czy Bradshawa: nihil intentatum reliqueurunt… A Rosji, jeśli jeszcze nie wykreślili z listy europejskich krajów, to pod jej nazwą rozumieją średnie i południowe szerokości, natomiast krainy północne – Pomorze i Zaonieże – znają jeno z nazwy, wiedząc o nich nie więcej, niż o wewnętrznej Mongolii. Ba, nawet na całej Świętej Rusi znajdzie się niewielu ludzi, którzy uwierzyliby, że nad Jeziorami Ładożskim i Onieżskim, Sandałem i Kienozierem, na brzegu Swiri, Suny, Wyga, Wodły i Oniegi można odnaleźć miejsca, nie ustępujące urokom brzegów Renu lub przesłodzonym odkrytkom Italii, Szwajcarii czy Tyrolu. W malowniczych ołonieckich pejzażach brakuje jednego – dziwnego ożywienia, udzielającego się przyrodzie od rozkwitu ludzkiej kultury.
Być może moje notatki z ekskursji po Powienieckim ujeździe wydadzą się niektórym głosem wołającego na pustyni i nie zachęcą ani jednego podróżnika do przyjazdu do Zaonieża, wszelkie braki opowieści leżą na mnie i jedyne, co mnie pociesza, że nie ostałem się niemy przed krasą zaonieżskiej przyrody.
Podróż, którą zamierzam opisać, odbyliśmy w lipcu 1866 roku w niewielkim towarzystwie ludzi o różnej pozycji w świecie, różnych także wiekiem i mądrością życiową. Wspólne nam było tylko to, że nikt nie wybierał się na tę ekskursję jako turysta, każdy zajmował się własnym dziełem. Oglądane uroczyska zostawiły tak mocne wrażenia, że postanowiliśmy zapisać, jak kto potrafi, swoje wspomnienia. Oto jedno z nich”.
4. W Pinduszach przed Powieńcem kupiliśmy suszki i wodę na drogę. Do rodnika w Daniłowie mieliśmy jeszcze 72 wiorsty, a słońce lało się z nieba jak z wiadra. Za groźnie grzmiącą dla filologów Miedgorą raptem robi się zabawnie: Limbusza nad rzeką Limbuszką, nieco dalej Pindusza na rzeką Pinduszką. Im bliżej końca świata, tym milej. Rybnikow jechał na tarantasie, my ładą bordo.
W Powieńcu ostatnia śluza, jeśli przechodzić od Białego Morza, jako myśmy tędy przechodzili z Wasią w 1999 roku. Akurat spławiali barkę z Apatytów… Miałem chwilę, aby wyjść nad kanał i przypomnieć sobie naszą wołokę sprzed ćwierci wieku. Ćwiara – niezły srok.
Z Powieńca pojechaliśmy na Daniłowo wedle marszruty Rybnikowa. Za jego czasów za Powieńcem drogi się rozwidlały: jedna szła na Północ do Morza Białego i dalej na Sołowki, a druga do pustyni Daniłowej nad Wygiem i na tamtą stronę – do Leksy. Czternaście wiorst od Powieńca mijamy Gabselgę (parę koślawych izb w zarośli iwan-czaju i łopuchów), szesnaście wiorst dalej Łopskoje (od wyrazu Łop, czyli Łopar’, tutejszy aborygen), skręcamy w lewo, wjeżdżając na Pielecką górę – początek wododziału między Morzem Białym a Jeziorem Onieżskim, które rzeką Swir odprowadza wody do Bałtyku. Na Pieleckiej górze Oniego ostatni raz błysnęło w zadnim lusterku. Dalej jedziemy – jak kiedyś z Karelią w Wołoce – po wododziale. Wtenczas jechaliśmy szarym audi, teraz zaś przyciężkawą ładą. Rybnikow pisze, że droga tu prowadzi przez bardzo piękne miejsca, wijąc się z jednej strony górskiego grzbietu na drugą, zbocza zapadają się w bezdennych topiach, w bocznym lusterku skroś sosny połyskają lumbuszki, a za kierownicą pojawia się ułybka Karelii. Rybnikow zanotował, że co pięć wiorst na drodze z Powieńca do Daniły stoją ośmioramienne krzyże drewniane, jedne pod daszkami, inne pokrzywiły się na boki, a jeszcze inne, murszejąc, pokłoniły się ku ziemi. Teraz drogę znaczą kopczykami z kamieni i wiechą z wielkich głazów. W prawo Daniłowo, a na lewo Kiem.
I oto z Rybnikowem wjechaliśmy w priszwinowski Kraj niepuganych ptic – zapowiednoje Zazierkale. A im dalej, tym mniej kamieni, a więcej piachu. Chciałoby się zrzucić sandały i ruszyć pieszo, przesypując ziarna piasku palcami stóp. Osady przy piaszczystej drodze za Rybnikowa były biedne, z upraw pola nie dawało się żyć, ziemia do niczego, przymrozki niszczyły urodzaj. Ludzie wyżywali z polesowanija [2] i przywozów, zimą po dwa-trzy razy jeździli do Morza Białego, przywożąc stamtąd rybę dla siebie i na sprzedaż. W pierwszej połowie zimy śledź i siomga (gatunek łososia wyłącznie na sprzedaż!), w drugiej połowie suszony dorsz. Do wiosny mógł poleżeć w ambarach Powieńca, a w maju wywozili go na statkach do Petersburga. Osady nie były skupione, lecz rozrzucone po parę zagród na wysiełkach. Mając pod ręką kłaczek ziemi ornej lub łąki śród nieprzebytych lasów, gdzie się poluje i u jeziora, gdzie się rybaczy, lżej uprawiać pole. Rybnikow jechał po raskolniczym terytorium. Lasy i jeziora, nie mówiąc o polach uprawnych, należały na tym terenie do bogatej gminy raskolników. A dzisiaj tu pusto, jeno iwan-czaj się kłania przy drodze jakby czekał na okazję.
Bodaj Paustowski rozdzielał Zanieże na bliskie i dalekie. Do bliskiego należał archipelag Kiży i półwysep Zaonieże, które teraz pretendują do wyczerpania nazwy w geograficznym, etnograficznym, kulturowym i ortodoksyjnym sensie (nie mówiąc o receptach zaonieżskiej kuchni czy o fasonach szycia łodzi), jak gdyby Zaonieża starego obrzędu nie było. Jakby Daniłowo nad świętym Wygiem nigdy nie istniało!
Wyg – nad którym Daniła Wikulin z Nowogorodu Wielkiego, uczeń igumena Dosifeja z bratem Andrzejem, kniaziem Myszeckim, to znaczy Andriejem Denisowem, autorem Pomorskich otwietow, twórcą ustawu Wygowskiej Pustyni, z diakonem Ignatim Sołowieckim i jego bratwą założyli słynną staroobrzędową obitiel– bynajmniej nie uchodzi do Oniego, a do Morza Białego… Jego wody obmywają święte Sołowki, po których wygowscy starcy płakali. Pejzaż tego Zaonieża jest nawodniony ichnią modlitwą, pracą i łzami.
Kraj nie lękających się ptaków. Kraina mokradła, lumbuszki i torfu. Opodal rozciąga się Wodłoozierski Park Narodowy, największe torfowe błota w Europie. Niby labirynt wody i wilgnej ziemi, która ugina się pod stopami, jak materac wodny, lecz nie wycieka między palcami. Pośród tej grząskiej topieli zdarzają się twardsze przesmyki lub polany nieco wyżej położone, na których skrywali się raskolnicy. Teraz tutaj pusto jak w przedziwnej bajce o końcu świata, którą starowierka znad Wyga opowiada mi w Wołoce. Stary świat jakby jeszcze się odbija w lustrze wody, ale w rzeczy samej go już nie ma.
Wjeżdżamy do Daniłowa…
Na skraju posiołka szkielet izby nas wita. Rozsypująca się pamięć o dawnym dostatku? Demencja historii na fonie przyrody z beztroskim bukietem iwan-czaja na szesnaste urodziny? Koniec pierwszej ćwiartki dwudziestego pierwszego wieku?
We wsi Daniłowo właśnie umarł ostatni z żyjących w niej na stałe mieszkańców: Sasza Sorokin, z rodu Wikulinów. Jego brat Igor, który co roku przyjeżdża do Daniłowa na wakacje z Wołgogradu, tym razem przyjechał pożegnać brata… Oprowadził nas po wymarłej wsi, pokazał celę brata Warłaama (Jermolina), zaprowadził do świętego istocznika i nad rzekę Wyg, zostawiając samych, abyśmy poszli nago się wykąpać… Dzięki Igorowi mogliśmy na miedziorycie z XVIII wieku znaleźć, skąd do Daniłowa przyjechał Rybnikow, a nawet ślady ulicy, którą wjeżdżał do Wygoreckiej Pustyni.
Rybnikow zobaczył Daniłowo latem 1866 roku i już wtedy odstawało daleko od obrazka z okresu błagodosytu Daniłowego skitu na ilustracji Istorii wygowskoj pustyni Filippowa wydanej w Saratowie w 1910 roku. Na obrazku z końca XVIII wieku Daniłowy skit przedstawiony jest jako warowna osada, składająca się z szeregu izb (kielji), otoczona zewsząd palisadą masywnych bel.
Rybnikow przyjechał od góry z Powieńca, a my oglądamy Daniłow na planie zza Wyga, od strony Leksy.
Na ilustracji jest pokazana jedynie męska część pustelni, żeńska leży poza rysunkiem. Paweł Rybnikow wjechał na teren pustelni drogą od północnego zachodu. Ulicą z lewej (na obrazku), która rozdziela stronę męską (za palisadą) od żeńskiej, niewidocznej na ilustracji. Jeno pogost u dołu się ostał. Na mogiłach postawiono nowe drewniane stele pod daszkami, rzeźbione w starym stylu. Stanęły na mogiłach jak kolumny pośmiertne na domowinach [3] raskolników. Każda innej rzeźby, każda w swoim rytmie drewnianych kręgów. Żadna się nie powtarza.
Jak nasze dusze oddzielone od ciała.
MARIUSZ WILK
[1] Ocierk – można wymawiać twardziej jako „oczierk” lub miękko: „ocierk”. Gatunek pisarski, nader rozpowszechniony w Rosji ubiegłego i pozaprzeszłego wieku. Różne rodzaje oczerków czytałem, od puszkińskich przypisów do Historii Pugaczowa do obszernych scholiów Glinki do jego Karelii, od Oczerkow priestupnogo mira Szałamowa po oczierki Maksimowa w jego Roku na Północy, od Kazakowa do Gołowanowa i tak dalej. Ale do tej pory nie wiem, na czym polega urok o c i e r k a? Czy jest to lekcja lakonicznego pisania czy łowczego wzroku, kwestia rytmu czy skąpej frazy, okojoma czy kąta patrzenia?
[2] Polesowanije – w Słowarie żiwogo pomorskogo jazyka w jego bytowom i etnograficzeskim primienienii Durowa ma trzy znaczenia. Po pierwsze – to samo, co polesniczat’, czyli zajmować się polowaniem na zwierzęta lub ptaki; po drugie – brodzić, włóczyć się, śpiąc w leśnych ostępach i po trzecie – wariować, biesić się, szaleć.
[3] Domowina – u Władimira Dala w Słowniku żywego ruskiego języka domowina to trumna tak jak łódka, wydłubana toporem z jednego pnia, a w słowniku starołużyckim domowina oznacza, po prostu, ojczyznę. „Dom mój – domowina” – pisał Aleksander Wat.
W Słowniku języka polskiego Witolda Doroszewskiego też ją można znaleźć. „Domowina” po polsku to trumna z białych, heblowanych desek. „Wraz, przelotny gościu świata legniesz w ciasnej domowinie” – pisał Syrokomla.