fbpx
HOME
Ewa Górniak Morgan

Wenecja, miasto przyszłości

„Wenecja ma misję świadczenia człowiekowi, że jest fantastyczna sfera życia,” napisał Cyprian Kamil Norwid w noweli Tajemnica lorda Singelworth z 1883 roku, której akcja rozgrywa się w Wenecji połowy XIX wieku.

Tytułowy bohater, lord Singelworth podróżuje po Europie i pewnego wiosennego dnia przybywa do Wenecji wraz ze swoim „major-domo” i balonem. Balon obsługiwany jest przez inżyniera aeronautyki tak, aby lord w dowolnej chwili mógł wzlecieć w niebo na kolejnych przystankach obranego szlaku. Od Paryża po Istambuł za ekscentrycznym podróżnikiem snują się plotki co do źródeł tego niepospolitego przedsięwzięcia. Gubernator Odessy wysyła balon wojskowy, by śledzić poczynania lorda nad dachami miasta, ale, choć załoga wyposażona jest w lornetkę największej dokładności, raport nie przynosi nic ciekawego. Ostatecznie przeważają dwie wersje, pierwsza autorstwa profesora z Heidelbergu, druga – paryskiego felietonisty. Według nich lord Singelworth albo prowadzi wyjątkowe badania meteorologiczne, albo też powodem jego lotów są potrzeby higieny osobistej, co – w interpretacji Włochów – miałoby oznaczać dbałość o trawienie.

Grupa dobrze poinformowanych Wenecjan, w skład której wchodzą: miejscowy arystokrata, lekarz, komik uliczny oraz sam narrator, rozważa przypadek ekscentrycznego podróżnika. Po długiej dyspucie formuje się delegacja, mająca na celu zbadanie przyczyn i poznanie prawdy. I choć bardzo zależy im na odpowiedzi, lord gotów jest przyjąć ich dopiero następnego dnia rano.

„Jak spędziło się resztę dnia owego?” pyta narrator w tym punkcie swojej opowieści i zaraz wyjaśnia: „Na to administracyjnie odpowiedzieć można bez trudności w każdym innym mieście, które swojej wyłącznej misji nie ma. Lecz Wenecja ma misję świadczenia człowiekowi, że jest fantastyczna sfera życia […]”.

Słowo „fantazja” pochodzi od starogreckiego phantós, oznaczającego „to, co widzialne”. W jaki sposób „widzialne” stało się „fantastyczne”? Rozwiązanie tej zagadki doprowadzić może do obłędu. Będzie to długa i zawiła historia, jeśli pozostaniemy przy oficjalnych archiwach dziejów ludzkości i ich interpretacji albo rzecz zaskakująco krótka, jeśli zgodzimy się, że odpowiedź zawarta jest w samym pytaniu i, w ślad za Norwidem, uznamy Wenecję za przykład par excellence.

Czy zauważyliście kiedyś, jak reagują ludzie, a może wy sami, gdy ktoś, a może właśnie wy, powie: „Jadę do Wenecji”? Choćby to była tylko godzinna podróż samolotem, słuchacze szerzej otwierają oczy i spoglądają na was z niedowierzaniem i uśmiechem, jakbyście wybierali się na Księżyc.

Wenecja to najczęściej fotografowane, malowane i opisywane miasto na świecie. Dlaczego Wenecja? Bo: Wenecja. Wenecja to nie tylko wizerunek miasta o tej nazwie, Wenecja to fenomen. Wenecja ucieleśnia uniwersalne dążenie do piękna. Świadomi tego, że słowo fenomen wywodzi się z greckiego phainomenon – “to, co się ukazuje i jest widzialne” – powracamy do pierwotnego pytania, jedynie z pozoru odnoszącego się do etymologii, oraz do wyjątkowej misji Wenecji. Gdy pojawia się w naszym życiu sfera fantastyczna, pojawia się w nim i nadzieja. Napędza ją niestrudzona siła twórcza wynikająca z ciągłego napięcia i nieustannej wymiany pomiędzy tym, co widzialne, a tym, co widzimy, mając oczy otwarte albo – zamknięte.

W czasach pandemii i przymusowej kwarantanny przyzwyczailiśmy się do widoku dziennikarzy, komentatorów, ekspertów z najróżniejszych dziedzin w zaciszu ich domów, skąd łączą się zdalnie, aby wziąć udział w programach telewizyjnych i nagraniach internetowych. Nie jestem w stanie podać szczegółowych statystyk, ale daję głowę, że – o ile był w tych domowych scenografiach jakiś powtarzający się motyw, jeden szczegół, jeden obraz, wątek, który z większą lub mniejszą regularnością i siłą dawał o sobie znać gdzieś z drugiego planu – to była to Wenecja, w takiej czy innej postaci.

Odnotowałam niejeden taki przypadek. U profesora słynnej uczelni, wypowiadającego się na temat wprowadzanej szczepionki, i u ekonomisty, wyjaśniającego dramatyczne konsekwencje wirusa dla światowych rynków, na półce wypełnionej po brzegi biblioteczki stała nieśmiało oparta o stos książek pocztówka z mostem Rialto. Na stoliku w salonie emerytowanego dyplomaty triumfował opasły katalog wystawy sztuki weneckiej, a w kuchni komentatora najnowszych trendów wyborczych (pewnie akurat tam miał najlepszy zasięg internetu) obok lodówki wisiał kalendarz z widokiem Canal Grande. Nie wspomnę o obrazie czy grafice z niemożliwą do pomylenia z niczym innym – rzecz typowa dla całej weneckiej ikonografii – sylwetką gondoli w prywatnym gabinecie lekarskim czy zdjęciu grupy w karnawałowych kostiumach w kancelarii adwokata. Zdarzyła się też wenecka maska na kominku u pary celebrytów, a książka z Wenecją w tytule na biurku znanej pisarki nie zdziwiłaby zapewne nikogo. Koronnym dowodem na wsparcie mojej tezy były dwie sztalugi z przypuszczalnie oryginalnymi wedutami Canaletta, które przewijały się przez kolejne odcinki nowego sezonu jednego z najpopularniejszych serialów na Netflixie: jedna tuż obok monarchini, a druga przy sofie, gdzie „na dywaniku” zasiadali jej goście.

Fenomenalna i fantastyczna Wenecja nie mieści się nam w głowie, wychodzi poza obszar marzeń, przekracza granicę strachu i katapultuje nas w przyszłość, która – choć należy do intymnej przestrzeni naszych serc – zawsze czeka na to, by pokazać się światu. Gdy w 2014 roku rozmawiałam z nieżyjącym już dzisiaj sir Jeffrey’em Tate’m przy okazji jednego z jego licznych powrotów do Gran Teatro La Fenice w roli dyrygenta, zwierzył mi się: „Kocham Wenecję. Takie powinno być miasto przyszłości: poruszamy się na łódkach, nie ma samochodów, słychać tylko ludzkie głosy, rytm kroków albo spadającą kroplę wody lub odgłos otwieranych okiennic. O ile istnieć może takie miejsce, to nie jest jeszcze tak źle z naszym gatunkiem”.

A lord Singelworth? Na umówionym spotkaniu dostarcza rozwlekłych i niezbyt jasnych wyjaśnień dotyczących współczesnego świata i jego rozwoju w oparciu o teorię czystości, która zmusza go do latania, co pozostawia wenecką delegację pogrążoną w jeszcze większej wątpliwości. Wkrótce przypada dzień świętego Marka i wielkie regaty. Na Canale Grande „małe maskaradowe okręta, wyzłacane nawy z różnych epok, galery pstre herbami, czarne gondole i rozmaite statki spotykały się tak nieraz żebrami boków swoich, iż suchą nogą mogłeś przejść przez całą kanału szerokość, tam i na powrót”. Wenecjanie są tak bardzo zajęci, że tylko jedna grupa gondolierów przez chwilę unosząc wiosła ku niebu, wskazuje na „maleńki i mdły punkcik, znikający w przestworzach”, najpewniej, wraz z tajemnicą.

Wenecja to miasto przyszłości. Reprezentuje to, co należy do fantastycznej sfery życia. Jest fantastyczna sfera życia. Dziękuję, Wenecjo. Grazie.

EWA GÓRNIAK MORGAN

 

Warto również przeczytać...