Kiedy jak co roku w stolicy rozbrzmiewają skomponowane przez bliskiego mi Andrzeja Panufnika Warszawskie dzieci, przypominając o kolejnej rocznicy Powstania Warszawskiego, moje myśli biegną do kompozytora, którego los ułożył się w dużym stopniu analogicznie do młodszego od niego o kilka lat poety, Krzysztofa Kamila Baczyńskiego. Roman Padlewski – bo o nim tu mowa, urodził się w 1915, a zadebiutował jako kompozytor w 1933 roku, I Kwartetem smyczkowym. Niedługo przed wybuchem wojny, w czerwcu 1939 roku, skomponował Stabat Mater. Utwór dedykował matce, cenionej pianistce i pedagog Nadziei Padlewskiej. Gest ten po latach odczytywany bywa w kategoriach tragicznego proroctwa – zapowiadającego nie tylko śmierć samego kompozytora, który zginął w Powstaniu Warszawskim, ale i bolesny los jego matki, która podczas wojny, w ciągu niespełna dwóch lat straciła obu synów i męża. Starszy brat kompozytora, Jerzy, działający w wywiadzie AK, został aresztowany i stracony przez Niemców 3 lutego 1943 w obozie w Brandenburgu, a 8 września 1943 zmarł ojciec rodziny, Leon. Młody Roman szedł zatem do powstania z pełną świadomością, że jest ostatnim z bliskich swej matki…
Zgłosił się na ochotnika do oddziału „Radosław” na Woli 6 sierpnia. W jego biogramie zamieszczonym w witrynie Muzeum Powstania Warszawskiego czytamy: „Po opuszczeniu Woli brał udział w walkach na terenie dawnego getta, czasami wchodząc w skład obsługi karabinu maszynowego. W dniach 13-14 sierpnia dowodził wydzieloną z plutonu pancernego grupą skierowaną do obrony Muranowa na wsparcie oddziałów «Czaty 49»”. I dalej: „14 sierpnia 1944 r. porucznik «Skorupka» [to powstańczy pseudonim Padlewskiego] usiłował unieszkodliwić «Goliatha», zatrzymanego przez obsługę ok. 50 metrów przed pozycjami powstańczymi w rejonie Remizy Tramwajowej na Muranowie. Ciężko ranny (postrzały nerek i kręgosłupa) został pod ostrzałem wyniesiony do Szpitala Jana Bożego. Po udzieleniu pierwszej pomocy i założeniu opatrunków został przeniesiony do szpitalika w kamienicy Tyszkiewiczów na Krzywym Kole, gdzie leżeli już wcześniej ranieni ppłk «Radosław» i dowódca plutonu por. «Wacek». W szpitaliku opiekowała się nim dr «Przemysława» z sanitariatu Kedywu KG AK oraz jego przyjaciółka Monika Żeromska”.
I to właśnie Monika Żeromska zaświadczyła później, że Padlewski zmarł tam 16 sierpnia, rany okazały się zbyt ciężkie…
Ocalały tylko nieliczne kompozycje. Potwierdzają one rangę i wyjątkowość talentu Romana Padlewskiego. Wśród nich prawdziwe arcydzieło to Stabat Mater przeznaczone na chór a capella. Utwór powstał w czerwcu 1939 roku, a więc trochę ponad dekadę po słynnym dziele Karola Szymanowskiego i zaledwie dwa lata po jego śmierci. A jednak próżno szukać w nim jakichkolwiek nawiązań do muzyki tego twórcy, co w pokoleniu kompozytorów wzrastających w cieniu, ale i wielkim umiłowaniu dla dokonań Szymanowskiego, jest niemal niespotykane. Już to samo budzi szacunek dla artystycznej niezależności Padlewskiego, który zdecydował się szukać artystycznych impulsów gdzie indziej: sięgając po tradycyjny łaciński tekst sekwencji oraz nawiązując do muzyki religijnej epoki renesansu, które to elementy połączył ze współczesną mu, dwudziestowieczną harmoniką. W rezultacie powstała kompozycja o kryształowo czystym tonie, oryginalna i nowoczesna w brzmieniu. Jest to w muzyce polskiej perła, zasługująca na trwałe miejsce w życiu koncertowym. Potwierdza to niedawne nagranie utworu w wykonaniu Zespołu Śpiewaków Miasta Katowice Camerata Silesia pod dyrekcją Anny Szostak, wydane na płycie CD, a od niedawna dostępne też na kanale zespołu na Youtube. Słuchając tej jakże skupionej w wyrazie, ascetycznie pięknej muzyki, myślę o młodym kompozytorze, który – jak wielu innych – podzielił tragiczny los warszawskich powstańców. Jak wyglądałyby jego losy po wojnie? Ile i co jeszcze by skomponował? Jak zmieniałby się jego język muzyczny? Tego oczywiście nigdy się nie dowiemy. Właściwie to i tak możemy być wdzięczni losowi, że pozostało choć tyle – nie tylko Stabat Mater, ale i II Kwartet smyczkowy, skomponowany już w czasie okupacji i w postaci mikrofilmu przesłany konspiracyjnie do Londynu. I jeszcze kilka drobiazgów, wartych zapewne bliższego rozpoznania…
Zaglądam też do znakomitego tomu Okupacyjne losy muzyków. Warszawa 1939–1945, w redakcji nieodżałowanej Elżbiety Markowskiej oraz Katarzyny Naliwajek-Mazurek (Warszawa, 2014). Znajduję tam wiele informacji na temat jawnego i tajnego życia muzycznego okupowanej stolicy, gdzie tak wielu muzyków usiłowało zarobić na życie grą w kawiarniach (z najsłynniejszym duetem fortepianowym Lutosławski-Panufnik), w których kwitła nieraz konspiracja, a pod podłogą składowano broń („Salon Sztuki” Bolesława Woytowicza przy Nowym Świecie). Czytam o koncertach w prywatnych mieszkaniach, gdzie grywał też i Roman Padlewski, jako drugi skrzypek w kwartecie Eugenii Umińskiej, a nawet uśmiecham się czytając, jak to Konstanty Regamey, ceniony orientalista, by nie tracić czasu podczas kawiarnianych fortepianowych improwizacji stawiał sobie na pulpicie teksty we wschodnich językach, by umysł zająć w czasie gry ich tłumaczeniem… Ten sam Regamey, jako obywatel szwajcarski, pomagał przerzucać ludzi za granicę i niejednokrotnie użyczał swego mieszkania uciekinierom.
We wspomnianym tomie jest także rozdział poświęcony Romanowi Padlewskiemu, możemy w nim przeczytać fragmenty jego listów i wspomnień o nim. Był ważnym członkiem okupacyjnego życia stolicy. Nie tylko uczestniczył w koncertach jako kompozytor, skrzypek i dyrygent, ale brał też udział w pracach Tajnego Związku Muzyków, przygotowującego plany odbudowy życia muzycznego po wojnie. Tego już niestety nie doczekał, 6 sierpnia 1944 roku poszedł do powstania…
BEATA BOLESŁAWSKA-LEWANDOWSKA