…że ani chwili się nie wydaje, jak byśmy stawali się lepsi. Jak tylko ubrać trochę, odkarmić te kobiety z dalekich zesłań – jak tylko ci mężczyźni wynędzniali w fufajkach z Kołymy czy Workuty nałożą mundury, podjedzą, wyłazi ta sama stara polska tandeta. Flirty, wódka – brak myśli, inteligencji, zarozumiałość i bezmyślność bezgraniczna. Zaraz takie kobiety jak Rymkiewiczowa patetyczna i wzniośle czuła, jak się napije – w robocie zarozumiała, zależna od humorów i nastrojów, albo jak ten Nowicki rtm. z Tocka, który był w Workucie, który był wieziony tymi strasznymi barkami po Peczorze, a który teraz jest blagierowatym, zresztą dobrodusznym, snobem, szlachciurem kresowym i który urżnąwszy się na wigilię, wypowiada mowę, jak będziemy zarzynali dzieci i kobiety niemieckie – i woli ordynarne antysemickie aluzje w odpowiedzi na mowę trzeźwą i szlachetną […].
To adiut. generała Sikorskiego przywiózł tę anegdotkę „sposobem naturalnym”. Spytali wielkiego rabina, czy Anglicy zwyciężą – „na pewno – odpowiedział rabin – jak? Albo sposobem naturalnym, tzn. jeżeli Aniołowie z nieba zlecą i z karabinów maszynowych wytłuką wszystkich Niemców, albo sposobem cudownym – jeżeli… własnymi siłami”.
Jeżeli nie wrócimy do kraju, jeżeli wróci w najlepszym razie jakaś dziesiąta część, to przecie to może oddziałać na najlepsze w Polsce jednostki. Śmierć każdego z nas więcej mówi, niż powrót człowieka z tymi samymi niewypalonymi cierpieniami, wielkimi czy drobnymi wadami postarzałego i umniejszonego. A przecie większość z nas tak wróci i jeszcze będzie chciała nadrobić czas stracony, więc jeszcze poużywać sobie pospiesznie przed śmiercią. A śmierć to nie jest oszukaństwo i cierpienie wielkie tej śmierci w oderwaniu, to też jest prawda i wzniosła prawda, której żadna ironia się nie ima, bo najmizerniejszy z nas – w chwili cierpienia, rozdarcia i samotnej śmierci w tajdze czy w stepie – może być wielki i mieć naprawdę wagę i być dla tych, co żyją, wiecznym przypomnieniem, podnietą, kolcem w sercu.
(zapis z marca 1942)
[W szpitalu] Jakże pisać o przeszłości, kiedy pozwolono mi iść na leżak do ogrodu, w cieniu pod wielkim drzewem liściastym, liście piękne jak bukiet drzew, rozłożony dywan, leżaki i naokoło te najbardziej duże dzieciaki i ja z nimi. […] Dzieci na ogół są smutne i jakby przedwcześnie stare, nic radości, grymaszą, niektóre inne jedzą jak z łaski, najlepszy dowód, że chore i wynędzniałe ostatecznie. Przede mną siedzi jeden malec z kokluszem po zapaleniu płuc; co za powaga i naburmuszenie. Obok drugi z nogami jak u trupka, cały w czerwonych plamach z jakiejś maści na głowie, ani razu się nie uśmiechnęli, ani jeden, ani drugi – a ci najmłodsi muszą mieć 3, 4 lata. […]
Po południu zupełnie sam pisałem w ogrodzie i spędziła mnie tylko świeżość zachodu słońca – drzewa i kwiaty – młode wysokie topole – i dziwne drzewo o srebrnych pod spodem liściach, sosny, klony, tylko wiele mniejsze i bardziej zębate – astry, krzaki róż – jedne niepachnące czerwone róże, kwiaty tabaki, słoneczniki, wiele naszych kwiatów – mało nieznanych, trawnik – z gęstą trawą i drobną koniczynką – i dwa miłe psy – jeden seter niemożliwie tłusty i bardzo przyjacielski – Peggy – drugi biały i mały z grubym, gęstym włosem zakrywającym mu oczy. Potem zachód, dziwny różowy – z okien sypialni, mury z gliny szare, rudawe, domy i domy płaskie z gliny, to pole nadwiślańskie i płaszczyzna – z tarasu, piękny łańcuch gór, a tu pod samym oknem i w prawo gęsta zieleń szpitalnego ogrodu.
(zapis z września 1942)
Gdybym [w obozie] w Griazowcu dostał pomarańczę, to byłoby prawie szczęście – kubek herbaty z trochę większym niż zwykle kwadracikiem cukru zaoszczędzonym na końcu miesiąca i pół porcji dnia chleba pod drzewem wieczorem o zachodzie słońca było najwyższą dla mnie – nie tylko gastronomiczną, prawie duchową – rozkoszą. Potem zwykle sam, żeby rozmowa nie przeszkadzała mi w dozowanym ssaniu kawałka cukru, a teraz Hryniewicz z Workuty urąga, że znowu ma jajecznicę z wątróbką. Jak szybko przychodzi przyzwyczajenie i obojętność. Tak samo w dziedzinie, o którą mnie chodzi – może szczęśliwy ten, który pije szklankę herbaty z drobnym kawałeczkiem cukru i naraz otrzymuje „niezapomnianą” pomarańczę, może szczęśliwy ten, kto zna parę kwadransów szczęścia naprawdę niezapomnianego.
(zapis z 23 VIII 1943)
W malarstwie, praca codzienna niezależnie od tego, czy mi się chce, czy mi się nie chce, czy maluję jak szewc, czy maluję genialnie. Źle jest myśleć o malarstwie bez palety w ręku. […]
Obraz się zaczepia tylko tam, gdzie człowiek odda mu całego siebie, na szczycie swego skupienia, o milimetr niżej już obraz jest kiczem, jest bez wizji – jakąś powtórką innych czy siebie.
(zapis z 25 III 1942)
Po wielu, wielu dniach zajęcia, upału, gadania, ludzi, ludzi poszedłem do kąpiących się. Zostałem chwilę na pustej plaży, migotanie, jak migocą niebieskozielonkawe, brązowe wody – ozłocone suchymi krzakami zamarłe wzgórze i o niebie niebieskim, z lekkimi chmurami różowawymi, i chwila odkrywania zapomnianego zupełnie stanu samotności. […] Ale to dziś, siedząc nad wodą, odczułem, że uczucie moje się skończyło, jego magiczność, ból i nieobiektywny, namiętny entuzjazm dla każdego gestu, skurcz serca, troska bolesna. Dziś nagle wszystko to wydało mi się dalekie, właśnie tam, gdzie może z tamtej strony być cień bliskości.
(zapis z 15 VII 1942)
Samotność jest źródłem, może być źródłem, siły twórczej – nie samotność umyślna – ale samotność właśnie tragiczna. Proust dlatego taki krytyczny miał stosunek do przyjaźni, że zaciera to uczucie samotności, a tak pozytywny do miłości erotycznej, bo to poczucie potęguje.
(zapis 23 VII 1943)
Dlaczego umiem kochać i umiem także przeżywać ten désespoir quotidien [codzienną rozpacz], a nie umiem nigdy wyrazić w słowach tego skurczu serca – znaleźć metaforę, oddać ciężar, „kolor” przeżycia. Dlatego tak się czepiam książek, cytatów, w tym znajduję słowa dla moich uczuć. Jak każda miejska służąca czy aptekarzowa widzi siebie à la Greta czy à la Pola Negri – ja też w książkach szukam siebie, słów dla swoich przeżyć.
(zapis z 25 IX 1943)
Dopiero nie wypowiedziane, ale zapisane, w słowach skrystalizowane, nabiera formy konkretnej i dopiero wtedy można się z niego tak czy inaczej wyzwalać. Już samo uświadomienie jest nieraz prawie wyzwoleniem.
(zapis z 25 IX 1943)
Coś jest znowu we mnie z Prousta i przez Prousta dochodzę do świadomości swoich możliwości. Takie tylko zestawienie, porównanie jednego przeżycia z czymś innym daje mi poczucie rozkoszy estetycznej – odkrycia czy wprost wyrazu siebie. Tylko że jeżeli u Prousta to jest transponowanie swoich wspomnień, do których on dochodzi przez brioche – u mnie drobny szok – uwaga wobec przeżycia.
(zapis z 26 X 1943)
Wczoraj prasa żydowska w Jerozolimie zaprosiła prasę wojskową, tzn. nas […]. Przypomniało mi się wiele rzeczy. Po pierwsze moje duże, namiętne przeżywanie sprawy żydowskiej. jeszcze w ’20 roku, zaraz po ’20 roku – pamiętam, jak już byłem w Akademii, lato w Mordach, szedłem naprzeciw bramy po tym drewnianym chodniku miasteczka i aż mnie rozpierało, aż bolało, tak chciałem pisać, bronić, zrobić wybór o Żydach z Mickiewicza, jakoś się wyrazić przeciw polskiemu i ówczesnemu endeckiemu nacjonalizmowi, antysemityzmowi – i teraz po więcej niż dwudziestu latach z zebranymi dziennikarzami w Jerozolimie mówię do Żydów o Żydach, kiedy Armia Polska jest tu, kiedy antysemityzm chyba nie słabszy tkwi najbardziej „demokratycznie” wśród nas.
(zapis z 21 XII 1943)
Jak przemijanie przeraża. Co za nicość, nikłość wszystkiego, więc po co kochać, jeżeli się wie, że to jest jeszcze jedno złudzenie, a nie rewelacja wiecznej miłości, której nawet grób nie zniszczy – jak mi się kiedyś, kiedyś zdawało. Przecie J.[asia] T.[arnowskiego] kochałem miłością tak gwałtowną, bolesną, ileż lat zdobywane te szranki i jakie upokorzenia. I to przeszło, pewnie przeze mnie. Zdziwienie, kiedy widzę na stacji te oczy, które na mnie działały jak elektryczny choc, a zobaczyłem nagle oczy jak wiele innych. Żadnego wstrząsu. To samo w Paryżu, kiedy z Pragi przychodził pociąg, po 3-miesięcznym niewidzeniu się tak kochana twarz S.[iergieja Nabokova] i nic, nic, stokrotnie bardziej nic niż z J. T. Tam została bardzo mocna i ważna przyjaźń – tu nic.
(zapis z 23 III 1944)
JÓZEF CZAPSKI
Fragmenty „Dziennika wojennego” Józefa Czapskiego w opracowaniu Mikołaja Nowaka-Rogozińskiego, Warszawa, Próby, 2022, s. 648 + il. Aby zamówić kliknij – tutaj.