Klara wyglądała na dziwaczkę i chodziła na ogół nieuczesana. Uwielbiała konną jazdę, a jej życie obracało się wokół dwu przepięknych karych rumaków, które dzięki zabiegom surowego, jednookiego stajennego imieniem Antal były zawsze idealnie wyszczotkowane – „w przeciwieństwie do mnie”, jak sama prawdomównie stwierdziła, wskakując na siodło. Była lekka jak dżokej, świetnie jeździła i skakała przez najtrudniejsze przeszkody. Jaś zarzucił konną jazdę – „z braku czasu” – toteż o wieczornym chłodzie odbywałem dalekie przejażdżki tylko z nią. W skwarze południowych godzin do ciemnozłotego wina dolewano zmrożoną wodę sodową. Brzmi to jak bluźnierstwo, lecz smakowało wybornie [...] Jaś lubił po kolacji przesiadywać długie godziny spędzane na chaotycznie prowadzonych do pierwszego brzasku rozmowach na najróżniejsze tematy. Kiedy gospodarz ostrzegawczym gestem podnosił wskazujący palec, wszyscy milkli, by posłuchać śpiewu słowika.
Z nazwiskiem Bánffy zetknąłem się po raz pierwszy, kiedy byłem w samym sercu Siedmiogrodu, w dawnej stolicy księstwa, noszącej podówczas nazwę Koloszwar (obecnie Kluż-Napoka). Nie mogło być inaczej. Pałac rodu Bánffych należał do najświetniejszych budowli miasta i, podobnie jak przynosząca krajowi chlubę Bonchida, był arcydziełem architektury baroku. Przez tysiąc lat, od przyjścia Madziarów, ród Bánffych zajmował poczesne miejsce wśród panujących na Węgrzech i w Siedmiogrodzie wielkich rodów magnackich, a portrety jego przedstawicieli — w zarzuconych na ramię dolmanach i haftowanych złotem kubrakach, z ozdobnymi bułatami u boku i w futrzanych kołpakach z unoszącymi się niczym obłok pary piórami — wisiały na wielu ścianach.
Do poprawnego działania naszej strony niezbędne są niektóre pliki cookies. Zachęcamy również do wyrażenia zgody na użycie plików cookie narzędzi analitycznych. Więcej informacji znajdą państwo w polityce prywatności.