„Batalia” o chałupę trwała tak długo, że już powoli traciliśmy nadzieję. Obawialiśmy się, że wkrótce nie będzie czego ratować. Już w maju – gdy podjęliśmy trudną dla nas decyzję o translokacji chałupy z Warnowa, była ona w tragicznym stanie. A przez kolejne pół roku jej stan się pogorszył, bo jesienne deszcze (i okoliczni amatorzy drewna) robiły swoje. Przekazanie nastąpiło z końcem listopada, nadchodziła zima, której budynek mógł nie przetrwać, trzeba więc było działać błyskawicznie – o ile błyskawicznie można rozebrać dwustuletni zabytek w stanie ruiny?!
Poza determinacją przedsięwzięcie wymagało wiedzy, umiejętności i doświadczenia oraz dużego nakładu sił i środków finansowych. Determinację mieliśmy (o czym świadczą nasze działania). Wiedzieliśmy, że to wyjątkowo cenny zabytek, mieliśmy także doświadczenie, gorzej z pieniędzmi. Wszystkie uratowane przez nas budynki przed przeniesieniem były opuszczone i w opłakanym stanie, jednak były znacznie mniejsze i mimo wszystko wyglądały lepiej. Majster, który wcześniej ze swoją ekipą przenosił (rozbierał, a potem budował) do Kadzidłowa wszystkie budynki, po obejrzeniu w Warnowie „naszej” już chałupy, stwierdził, że… nie podejmuje się rozbiórki „takiej ruiny”. Nasi przyjaciele również mówili, że to ruina, że tym razem to naprawdę zwariowaliśmy, że to niemożliwe, że nie damy rady… Mieliśmy jednak inne zdanie i nie poddaliśmy się.
W dniu przekazania nam chałupy zleciliśmy uprawnionemu architektowi wykonanie inwentaryzacji architektonicznej, kilka dni później uzyskaliśmy zgodę konserwatora zabytków na rozbiórkę (choć chałupa nie była wpisana do rejestru zabytków, to zgoda była konieczna), a ponieważ nasz majster „poddał się”, to musieliśmy jak najszybciej skompletować czteroosobową ekipę rozbiórkową (plus ja) oraz zorganizować transport. To wszytko trwało zaledwie … cztery dni (!) i już 1 grudnia przystąpiliśmy do rozbiórki. Zaczęliśmy od ostrożnego rozebrania zawalonego dachu i zdjęcia wszystkich oderwanych elementów (wiszących, ruchomych i zagrażających). To robiła nasza nowa ekipa, a moim zadaniem było sporządzania w tym czasie dokładnej dokumentacji rozbiórkowej, numerowanie wszystkich belek, desek, każdego elementu stolarki, fotografowanie wszystkich detali, robienie szkiców, planów i opisów (na każdym elemencie należało umieścić numer i zapisać w zeszycie wraz z opisem jak i gdzie jest umieszczony). Pracy nie ułatwiała nam pogoda.
Ze względu na porę roku i opady śniegu oraz z obawy przed kradzieżą, pozyskany podczas rozbiórki cenny materiał należało na bieżąco wywozić do Kadzidłowa (to nieco ponad 20 kilometrów w jedną stronę). Największe elementy woziliśmy wynajętą ciężarówką, mniejsze, gdy spadł śnieg traktorem, a najmniejsze – takie jak drzwi, okna czy inne drobne elementy zabierałem codziennie po pracy naszym VW-busem. Po usunięciu dachu i zawalonych elementów (to na szczęście zdążyliśmy zrobić przed opadami) należało rozbierać ścianę po ścianie. Wbrew pozorom nie jest to zbyt skomplikowana czynność, trochę jak rozbieranie klocków – jak czasami żartujemy, tyle że znacznie większych i cięższych, bo niektóre belki musiały zdejmować cztery osoby.
Po trzech tygodniach ciężkiej pracy, tuż przed Bożym Narodzeniem, demontaż chałupy, a dokładniej jej drewnianej części został zakończony. Ze względu na śnieg i mróz na „placu budowy” do wiosny pozostał tylko tzw. szeroki komin, czyli tzw. „czarna kuchnia”, płytka, kamienna podmurówka oraz dwie niewielkie piwnice.
Po przerwie świątecznej, na początku 2002 roku zwiezione do Kadzidłowa elementy były porządkowane, sortowane i ułożone zgodnie z pierwotnym układem ścian oraz numeracją wykonaną podczas rozbiórki. „Nasz” majster – ten, który nie chciał rozbierać „ruiny”, teraz zgodził się ze swoją ekipą na odbudowę chaty (ekspresowo, już 18 lutego dostaliśmy tzw. warunki zabudowy, a 18 marca pozwolenie na budowę!). Nastąpił żmudny proces sprawdzania stanu belki po belce, ich czyszczenie (z resztek tynku, gwoździ etc.) oraz przygotowywanie do ponownego wykorzystania. Pomimo tragicznego stanu chałupy udało się odzyskać zaskakująco dużą ilość materiału nadającego się do ponownego użycia. A to dlatego, że dwieście lat temu do budowy takich solidnych i okazałych chałup używano doskonałej jakości, nieodżywiczonego drewna z drzew iglastych rosnących w środka lasu (przyrosty roczne są tam równe i gęste, a drewno mocniejsze), ścinanych zgodnie z tradycją tylko w zimie, i to podczas określonej fazy księżyca. W najgorszym stanie była połowa wschodniej ściany, po której lała się woda, podwaliny i dach. Ale nawet z częściowo zniszczonych elementów „odzyskiwaliśmy” dobre fragmenty, które później można było wykorzystać do uzupełnia całkowicie zniszczonych miejsc.
W tym czasie – gdy ekipa przygotowała „front robót”, ja porządkowałem dokumentację rozbiórkową. W Warnowie, niekiedy przy padającym śniegu, robiłem szkice i opisy w wersji roboczej, więc musiałem teraz wszystko usystematyzować, przepisać na czysto, uzupełniając rysunki i szkice. Oprócz tego nadal studiowaliśmy literaturę fachową, odwiedzaliśmy okoliczne skanseny i wypytywaliśmy specjalistów o konkretne rozwiązania techniczne.
KRZYSZTOF A. WOROBIEC