Warto rozważać żywoty tych, z którymi się przyjaźnimy, chociaż dawno pomarli.
Stanisław Stempowski etranżerem? Czy można nazwać obcym kogoś tak wielkodusznego w przyjaźni, hojnego w miłości, zainteresowanego bliźnim?
„Ktokolwiek się z nim zetknął przynajmniej raz w życiu – wspominała autorka Ludzi stamtąd – miał mu zawsze coś do zawdzięczenia, choćby tylko chwilę zachwytu dla ujmującego promiennego człowieka”.
Nie ma powodu o tym wątpić, a jednak życie nasze urabiane przez tyle relacji z bliźnimi, uwikłane w tyle zbiegów okoliczności, wieloma płynie niezależnymi od siebie nurtami. A zresztą poczucie, że tu, gdzie stoimy, jesteśmy obcy, rodzi się w nas nieustannie. Być może życie i obcość są ze sobą nierozłączne.
Stempowski urodził się w Hucie Czernielewieckiej na Podolu w roku 1870. Jego pradziad Kazimierz Stempowski przybył na Podole z województwa łęczyckiego w randze pułkownika pod hetmanem Franciszkiem Ksawerym Branickim. Spodobało się koroniarzowi na Ukrainie. Podolski less i czarnoziem uprawiane przez pańszczyźnianych niewolników dawały fantastyczne plony i zyski. Konsumowaniu bogactwa nic nie przeszkadzało. Rosyjskie zwycięstwa położyły kres ekspansji Turków otomańskich. Podbój tatarskiego Krymu i pacyfikacja buntu hajdamaków przez carycę Katarzynę zapewniły szlachcie polskiej na prawobrzeżnej Ukrainie bezpieczeństwo i warunki do bogacenia się. Pułkownik Stempowski nabył w roku 1789 od Stanisława Szczęsnego Potockiego, wojewody ruskiego, klucz strugski w województwie podolskim.
W lityńskim powiecie, gdzie rozrodzili się Stempowscy, Polacy nie byli zbyt liczni. Stanowili około 15% ludności. Żydów było z dziesięć procent, Rosjan znacznie mniej. Wszyscy żyli wśród żywiołu ukraińskiego. Dwór i wieś mówiły innymi językami, w innych świątyniach się modliły, ich dążenia społeczne były zasadniczo odmienne. Dwór wpisany był w porządek feudalny Cesarstwa, dopóki w Sankt-Petersburgu na tronie zasiadał car, szlachta mogła być pewna swoich folwarków i fortun. Carski rubel wydawał się najpewniejszą walutą świata, Cerkiew głosiła chwałę samodzierżawia, które miało trwać wiecznie. Ci, co zgłaszali zastrzeżenia, podróżowali na Syberię lub, jak Lew Tołstoj, byli ekskomunikowani. Aż do wieku XX Ochrana skutecznie tłumiła tlący się bunt. Wieś ukraińska milczała. Dla szlachcica polskiego był to dowód pogodzenia się z losem, dla urzędnika rosyjskiego przyzwolenie na rusyfikację.
Stempowski żył wśród Polaków, Ukraińców, Żydów, Niemców i Rosjan. Znał miasta, których gwar był wielojęzyczny. Mieszkał w Kamieńcu Podolskim, w Dorpacie, w Kijowie, w Warszawie. Był poddanym imperatora wszech Rosji, potem obywatelem Rzeczypospolitej Polskiej, przeżył okupację niemiecką i powstanie warszawskie, umarł w roku 1952 w Polsce pod rządami komunistów. Cenił silne więzi, szukał przyjaciół i znajdował ich. W kamienieckim gimnazjum zgromadził wokół siebie krytycznie myślących rówieśników, jako student należał do konspiracji socjalistycznej, co zaprowadziło go do więzienia. W Warszawie wydawał intelektualne pismo lewicowe „Ogniwo”, któremu kres położyła cenzura i policja. Organizował na Podolu wybory do samorządu gubernialnego i Dumy, choć wynik był przesądzony, bo ordynacja wyborcza gwarantowała zwycięstwo rosyjskim reakcjonistom. Walczył wówczas na dwa fronty: z carską biurokracją i z polskimi nacjonalistami, którzy patetycznymi deklamacjami maskowali swój konformizm i lojalizm wobec władz zaborczych. Nie mógł współpracować z ludźmi, z którymi nie rozumiałby się w pół słowa. Nigdy nie należał do żadnej partii ani organizacji: „Zawsze chodziłem luzem – pisał – i współżyłem tylko z ludźmi, których sobie sam dobierałem – i to dopóty, dopóki łączyły mnie z nimi węzły sympatii i jednomyślności w sprawach zasadniczych. Toteż niestety często musiałem zrywać stosunki z ludźmi”.
Pamiętniki spisywał podczas okupacji niemieckiej, którą przeżył wraz z Marią Dąbrowską przy Polnej 40 w Warszawie. Imaginacyjny powrót do ludzi i miejsc, ujęcie tego, co zapamiętane w opowieść sprawiały, że wrogie oblicze świata na chwilę ustępowało. „Ach, żeby zapomnieć, zapomnieć dnia dzisiejszego!” – pisał w jednej z dygresji.
Poza Pamiętnikami pozostawił Stempowski obfitą korespondencję: z Marią Stempowską, z synami, z Marią Dąbrowską. Jego drugi autoportret wyłania się z listów. Te do autorki Nocy i dni wydała ostatnio Ewa Głębicka. Trzeci wizerunek Stempowskiego zawdzięczamy Dąbrowskiej. O ich wspólnym życiu przy Polnej opowiedziała Grażyna Borkowska w książce Maria Dąbrowska i Stanisław Stempowski.
Pamiętniki (1870-1914) ukazały się nakładem Ossolineum we Wrocławiu w roku 1953. Liczyły 36 arkuszy, wydrukowano cztery tysiące egzemplarzy. Wydanie takiej książki w stalinowskim państwie totalitarnym zakrawa na cud. Jego sprawczynią była Maria Dąbrowska, która mogła liczyć na sukurs niektórych intelektualistów komunistycznych (choćby Jana Kotta). O zabiegach wokół wydania dzieła Stempowskiego pisarka opowiedziała w swoich Dziennikach. Dąbrowska przygotowała Pamiętniki do druku, ingerując w tekst tam, gdzie skreślenie cenzorskie wydawało się nieuniknione. Usunęła trzy ostatnie rozdziały liczące 13 arkuszy: Wojna. Pogrom; Winnica; Ukraina (1919-1920), które były wówczas całkowicie niecenzuralne i ich ujawnienie mogło pogrzebać przedsięwzięcie. Ukazały się w „Zeszytach Historycznych” Jerzego Giedroycia (1972, z. 21; 1973, z. 23 i 24). Nowe pełne wydanie Pamiętników przez trzydzieści lat Polski niepodległej nie doszło do skutku. Dzieło Stempowskiego w postaci integralnej ukaże się niebawem staraniem Instytutu Dokumentacji i Studiów nad Literaturą Polską w opracowaniu edytorskim dr. Łukasza Mikołajewskiego. Równocześnie przygotowywane jest w Kijowie wydanie ukraińskie. W niniejszym eseju cytuję Pamiętniki według ustalonego przez edytora tekstu.
W zamożniejszych domach ziemiańskich nauka języków obcych, zwykle dwóch: francuskiego i niemieckiego, wyprzedzała edukację szkolną. Zatrudniano Francuzki czy Szwajcarki, które uczyły dzieci od wczesnych lat. Małego Stanisława oddano pod komendę mademoiselle Catherine Callamand, przezwanej Tila. Zaczęła się męczarnia, nie wolno było odezwać się po polsku. Potem przyszła Grammaire du Noël et Chapsal – gramatyka, którą musiał wkuwać na pamięć, chociaż nie znał jeszcze gramatyki polskiej. Lekcje geografii, katechizmu i mitologii były również po francusku. Ucząc się dopływów rzeki le Danube, Stanisław nie wiedział, że to jest ten sam Dunaj, o którym śpiewały ukraińskie dziewczęta:
Na Dunaju hlibokim roste teren wysokij,
A z pid toho terena wyjszła wdowa mołoda.
Wszystko to zniechęciłoby ucznia do francuskiego na zawsze, gdyby nie Antoine Cambarot z Bordeaux. W Hucie Czernielewieckiej znajdowała się huta szkła dzierżawiona przez żydowskich przedsiębiorców z Kijowa, którzy zatrudniali wykwalifikowanych hutników z Europy Zachodniej. Był wśród nich ów Cambarot, republikanin, członek syndykatów robotniczych, weteran wojny krymskiej i wojny francusko-pruskiej. Pracodawcy zagubili jego paszport, bez którego nie mógł opuścić Rosji. Zanim w odeskim konsulacie wystawiono mu nowy, stracił ochotę do powrotu. Ożenił się z miejscową panną, dostał od Stempowskich szmat ziemi i osiadł w Hucie. Z nim zaprzyjaźnił się Stanisław i rozmawiał na każdy temat. Od Cambarota nauczył się Marsylianki i Carmagnoli. A były to piosenki z biografią, szlachcicowi ich melodia i słowa nie przeszłyby przez gardło. O ile w ogóle nie były przez policję zakazane.
Nauczycielka nie tolerowała Cambarota, prowadziła z nim wojnę, przekonana, że ma monopol na nauczanie języka francuskiego. To Cambarot – wspominał Stempowski po kilkudziesięciu latach – „nauczył mnie ten język miłować i kochać Francję, którą dzięki niemu uważałem za swą drugą ojczyznę”. O Cambarocie napisał u schyłku życia: „Nie potrzebujesz jak inne mary narzucać się mej pamięci, wypatrywać szczeliny przypadkowych skojarzeń, by się do mej pamięci wcisnąć. Przebywasz we mnie. Płyniesz podspodnim nurtem moich wstrętów i upodobań”.
Dopiero w Dorpacie rozpoczął systematyczną pracę nad swoją polszczyzną. Sformułowanie dłuższej wypowiedzi pisemnej nastręczało Stempowskiemu niemałe trudności. Myślał bowiem naraz po francusku, po polsku i po ukraińsku, po rosyjsku i po niemiecku, stosownie do nasuwających się pojęć, które nabył w danym języku. Potoczne rzeczy miały nazwy polskie lub ukraińskie, duch i składnia były francuskie, pojęcia nabyte w gimnazjum, zwłaszcza matematyka, były rosyjskie, leksyka z takich dziedzin jak biologia czy chemia – niemiecka. Pisząc, starał się utrwalić bieg swych myśli, spisując je in crudo w jakimś pstrokatym volapüku. Następnie, uzbrojony w słownik Lindego, badał każde zdanie ze względu na prawidła frazeologii i składni polskiej i tłumaczył je na język polski.
Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XIX wieku Stempowski studiował w Instytucie Weterynaryjnym w Dorpacie. Uniwersytet był przed nim zamknięty, bo jako osobnik zdradzający pociąg do niezależnego myślenia nie został dopuszczony do matury. Władze szkolne w Kamieńcu Podolskim musiały przeczuwać, że mają do czynienia z duszą kontestującą. Niesłusznie skłonność do kontestacji utożsamiały z bzikiem apokaliptycznym, upodobaniem do destrukcji. Kamieniecki kurator oświaty nie mógł Stempowskiego zesłać na Sybir, ale niedopuszczenie do matury też utrudniało życie. Lata dorpackie były najważniejszym doświadczeniem młodego Stempowskiego. W Pamiętnikach znajdujemy malowniczy opis początków studiów: „Rozejrzawszy się w stosunkach dorpackich i po zapisaniu się do Instytutu postanowiłem przenieść się z obiadami do ogólnostudenckiej kuchni, gdzie ani korporantów, ani eleganckich paniczyków nie było na lekarstwo, a za to, w brudzie i szczęku naczyń, usługując sama sobie, huczała młoda międzynarodówka bez różnicy ras, stanów, wyznań, narodowości, z przewagą oczywiście Rosjan kudłatych, żujących głośno, w koszulach kosoworotkach przepasanych sznurkiem, w długich butach. Tam było taniej, nikt mnie nie indagował i nie oglądał z góry na dół. Nazywała się ta kuchnia Concordia”.
Salę zapełniali ludzie z natury dzicy, a z wychowania niekulturalni, ciamkali jedząc i czkali. Załatwiano tu wszelkie sprawy, porachunków osobistych nie wyłączając. Widok tej menażerii ludzkiej był odrażający, a jednak ciekawszy niż przedstawienie, jakie dawali wysztafirowani paniczykowie, prowadzący „towarzyskie” rozmówki w duchu układnych ciotek, doprawiając je tylko pornografią i witzami studenckimi. „Toteż wsiąkłem w Concordię – pisze Stempowski – gdyż była dla mnie na razie pożyteczna, spotykałem tam moich kolegów z Instytutu, od których dowiadywałem się różnych informacji o kursach, podręcznikach, robotach praktycznych itp. Czułem się jednak osamotniony. Do Polaków mnie nie ciągnęło – odpychała mnie w nich pycha, szablon szlachecki i głupota. Do hordy międzynarodowej – byli Kaukazczycy, Żydzi, Moskale, Sybiracy, Ukraińcy, Polacy, Białorusini, Estończycy, nawet «nieudani» Niemcy – też serce nie lgnęło, najwyżej lubowałem się ich malowniczością i wiecznym niepokojem”.
Szkoły wyższe w Cesarstwie były ośrodkami nielegalnej działalności wywrotowej zdominowanej przez nurty lewicowe. Różnica między środowiskiem studentów Polaków a kręgiem radykalnych Rosjan była uderzająca. Zdarzyło się, że student Kosmenko znieważył czynnie studenta Wyrzykowskiego. Zatarg ten sięgał w jakieś zadawnione animozje pomiędzy dwiema grupami studentów Rosjan, a mianowicie między radykalną i krzykliwą Concordią, a stowarzyszeniem Societas, składającym się przeważnie ze studentów weterynarii. W stołówce Concordii urządzono publiczny sąd nad Kosmenką, coś w rodzaju trybunału ludowego. Ciągnął się on kilka dni i każdy z obecnych mógł zabrać głos.
„Tak świetnych mów jeszcze nie słyszałem – pisze Stempowski. – Przyglądałem się tym porywającym postaciom trybunów. Sprawa Kosmenki odeszła właściwie w cień, mówiono o rzeczach ważniejszych – o rewolucji, o typach ludzkich, o strasznej nocy tołstojowskiej reakcji [hrabia Dymitr Tołstoj, minister oświaty chciał ze szkolnictwa zrobić narzędzie reakcyjnej indoktrynacji], o rozruchach studenckich, o konieczności walki itp. To było dla mnie nowe i porywające! Jakże bladziutko wyglądało kółko polskich ludowców, jak śmieszne były sprawy «honorowe» burszów polskich wobec tego trybunału płomiennych mówców, stawiających nikłą sprawę na szerokim podłożu walki o wolność i sprawiedliwość społeczną!”.
Cytuję Stempowskiego całymi akapitami również po to, aby dać próbki jego mistrzostwa narracyjnego. Zbliżając się do kresu, zaczynamy gubić się w domysłach, co właściwie nasze życie oznacza. Wreszcie godzimy się na jakąś zdawkową formułę, zależnie od przekonań mówimy o przygodzie życia, o zasłudze w niebie, o schedzie, jaką uszczęśliwiamy spadkobierców. Niektórzy nie chcą na tym poprzestać i spisują pamiętniki w nadziei, że z opowieści wyłoni się upragniony sens. Nie wyłania się, ale jego uporczywy brak wynagradza nam uroda opowieści. Sens życia pozostaje nieuchwytny, ale sama opowieść o nim zyskała autonomiczną wartość, którą docenią czytelnicy.
ANDRZEJ STANISŁAW KOWALCZYK
Fragment książki „Etranżer. Stanisław Stempowski w świetle swoich «Pamiętników»”, która ukaże się nakładem wydawnictwa Austeria.