być może to śmierć
starczy przecinek by być
i skoczyć w morze
Janka przeżyła życie niezdawkowo, z interpunkcyjną uwagą dla drobiazgu. Okruchy życia, jak chleba, trzeba zebrać do ostatniego, nad najmniejszym się pochylić. Inaczej mamy przykarane. Tak żyła, tak uczyła, tak pisała. Do lękliwego i niefrasobliwego „być może” wstawiła przecinek, uwalniając bycie i morze – dwa żywioły, którym się oddała. W geście poetyckim uczyniła to w ostatnim tomie Listy i stacje, kończącym się cyklem wierszy Być, morze. W życiu czyniła to od lat. Powtarzała, że poezji się nie pisze, poezję się mówi, rozumiejąc przez to nie tylko słowo odzyskujące brzmienie, ale też uwiarygodnione działaniem. Jeszcze na kilka godzin przed odejściem, gdy nic już nie mówiła i spojrzenie miała martwe, w ostatnim uścisku naszych dłoni, wyczułem ten przecinek – drgnienie wiatru napinające żagiel do podróży. Jej bycie było w służbie innym i w poszukiwaniu Innego. Jej morze było zanurzeniem we wszechogarniające, gdzie człowiek maleje do ziarna pokory i wznosi się ponad siebie; zanurzeniem w las augustowski (wciąż słyszę, jak mówi: „odbierzcie mi las, a nie będzie mnie”), podaniem się nurtom Netty i Czarnej Hańczy, wskoczeniem do Sajenka albo Hołn, zrywającym do lotu uderzeniem fali Bałtyku w litewskiej wiosce Karklė, rozpamiętywaniem pamiętania, które odnajdywała w warsztacie budowniczych mostów. Morzem były jej trzy umiłowane ziemie: augustowska, sejneńska i suwalska. We wszystkim, co czyniła, brała niebo na świadka, wierna przyrzeczeniu, które złożyli sobie z Tadeuszem.
Nagła choroba rychło zabrała Tadeusza. Janka była wtedy dyrektorką szkoły społecznej w Augustowie, ich trzej synowie studiowali. Gdy spada na nas taki cios losu, człowiek może się załamać, oddać rozpaczy, a inni ludzie obejmą go współczuciem i sympatią. Ale nie odnotowano wtedy nieobecności pani dyrektor w szkole. Swoim uczniom opowiadała o dwóch myszkach, które wpadły do śmietany – jedna się poddała i utonęła, druga tak przebierała nóżkami, że ubiła masło i wydostała się z pułapki. Janka zebrała się w sobie, rodzina dała jej siłę. W końcu miłość, jak się kiedyś do tego przyznała, nie była dla niej tematem poezji, lecz życia. Odczuła wtedy osamotnienie, jak każda siłaczka, która daje radę, miast budzić litość. Oddała się pracy pedagogicznej, stając się znaną w całym kraju innowatorką kształcenia dzieci w oparciu o poczucie własnej wartości, ocenianie kształtujące i budowanie zaufania między nauczycielem i uczniem, czyli tak zwany „nacobez” – nie bójcie się, powiem wam na co będę zwracała uwagę.
Doświadczenie życiowe bardzo pomogło Jance w praktykowaniu pedagogiki dobra – uczeniu dzieci sztuki dostrzegania wokół siebie tego, co pozytywne, okruchów światła. Nabrało to szczególnego znaczenia w momencie, gdy objęła dyrekcję publicznej szkoły nr 6 w Augustowie, znajdującej się na Lipowcu, robotniczej dzielnicy, po likwidacji tartaku dotkniętej bezrobociem. Ze „szkoły na Polance” uczyniła nie tylko „szkołę z klasą”, szybko windującą się w górę wynikami nauczania, ale też promieniującą na całe sąsiedztwo, znaną z etosu zaangażowania obywatelskiego i w dużym stopniu przykładającą się do tego, że dzisiaj jest to jedna z najpiękniejszych i najbardziej atrakcyjnych do zamieszkania dzielnic miasta. Ten niezwykły, rozłożony na wiele lat i połączony z twórczą pracą literacko-artystyczną wysiłek Janki przełamał jej osamotnienie wdowy, która daje sobie radę. W pełni zasłużyła na to, że Augustów może szczycić się jej obywatelstwem. Nigdy też nie przeszła na nauczycielską emeryturę. Uczniów zastąpiły wnuczki, prawie cała klasa, siedmioro… Gdy nie umiały jeszcze chodzić i u niej w domu wspinały się na czworakach po schodach na piętro, nigdy nie słyszały od niej „nie wolno, to zbyt niebezpieczne, proszę zejść”, tylko „uważnie, nie bój się, nie oglądaj się za siebie, dasz radę, jeszcze trochę a dotrzesz na górę”. A jednocześnie z miłości do wnuczek tworzyła siebie, powracając do pięcioletniej dziewczynki, która nie słyszała nic poza głosem wyobraźni.
Inną, równie ważną jak rodzina i szkoła ostoją Janki była praca artystyczna, poezja i fotografia, połączone z szalonymi podróżami i marzeniami nabierającymi kształtu. Zwieńczeniem tych pasji jest stworzona przez nią Fundacja Słowo i Obraz, którą i miastu Augustów, i nam, ludziom kultury, pozostawia jako schedę do kontynuacji i dochowania jej wierności.
Jest dwunasty sierpnia 2023 roku.
Stoimy przy Twoim martwym ciele, Janko.
Na początku listopada 2003 Ty tak stałaś przy Tadeuszu.
Świadomość niewyrażalnego w języku
bólu rozstania przebudziła poetkę.
Guślarka, spisywałaś mowę duszy zmarłego,
a nam brzmią teraz w uszach jego słowa miłosne
o siwiźnie dodającej Ci blasku, uśmierzające chorobę.
Jak Ty wtedy, zamykamy oczy. Jesteś na wyciągnięcie ręki.
Napełniamy swoje serca spokojem, by trwać w nim
jeszcze długo po Twojej śmierci.
Na fotografii, trzymanej zawsze na piersi rodziny,
z waszej piątki pozostała trójka, lecz wchodzą w nią
synowe i wnuczki, ledwo mieszcząc się w jej ramach.
I jak Ty, wciąż tak samo nic nie rozumiemy.
Tylko zapamiętane jak modlitwę nosimy.
Tylko w stronę ciszy zwróceni, Twoim śladem
staramy się urodzić ją w sobie, nie z milczenia,
a z uporządkowania samolubnych rupieciarni;
ciszę tak szeroką, że słychać drżenie rąk
zapinających żonie guziki z tyłu sukienki.
Z każdym Twoim wierszem przeczytanym słyszymy więcej.
Staramy się tu być niezdawkowo.
Wtajemniczeni w interpunkcyjną sztukę uwagi,
stawiamy kropkę po „Jesteś martwa”.
Lecz nie pozostawiasz nas w martwym punkcie.
Coś nas zbliża. Jak wtedy u Ciebie w domu,
gdy opowieść o „pograniczu w ogniu”
przemieniała się w „pogranicze przy ogniu”.
Coś nas zbliża do sedna. Coraz szersze rozświetlenie rzeki.
Mała jest i dlatego niewyczerpana niebieska kropla.
Zasiewałaś ją nam w ogrodach oczu, serc, pamięci.
Oczy otwierają nam się do wewnątrz:
nareszcie z muzyką lasu granicę przetańczysz, niezauważalnie.
Niech most będzie z Tobą, Janko.
KRZYSZTOF CZYŻEWSKI
Mowa wygłoszona na pogrzebie Poetki 12 sierpnia 2023 roku w Augustowie.