Maria Niemojowska, eseistka i pisarka, autorka książek: Zapisy zmierzchu (1976), Pochwała utopii (1987), Ostatni Stuartowie (1992), Słownik snów (1992) urodziła się 12 lutego 1925 roku w Łowiczu jako córka Józefa Szarpio i Marii Szulmaniewicz. Nazwisko panieńskie matki występuje też w wersji: Sulmaniewicz, Sulima, Sulima-Sulmaniewicz. Dane te pochodzą z pożegnania opublikowanego w „Gazecie Wyborczej”, 20 lutego 2001 roku. Pani Mysza niechętnie mówiła o przeszłości. Bo przeszłość była pełna niedopowiedzeń. Przytoczę jako przykład, jak wyglądało to w praktyce.
W 1977 roku w szpitalu w Gdańsku leżeli po wypadku samochodowym moi rodzice. Pani Mysza chciała przyjechać i pożegnać się z mamą. Przy okazji pragnęła odwiedzić znajomego, z czasów tużpowojennych, gdy oboje byli w Wojsku Polskim na Zachodzie. Podała mi nazwisko i informację, że pan ów jest profesorem na Politechnice. Odnalazłam pana profesora, przedstawiłam się jako siostrzenica docenta Kazimierza Iwanowskiego i powiedziałam, że pani Maria Niemojowska, znajoma z wojska, chciałaby go odwiedzić. Zdumienie.
– Ale ja jej nie znam.
Na to ja:
– Jej mąż zmienił nazwisko po wojnie, przedtem nazywał się Kłosowski.
– Nic mi to nie mówi.
Łapię się ostatniej deski ratunku.
– Jej brat nazywa się Szarpio. Pani Niemojowska jest z domu Szarpio.
Profesor nadal nie wiedział, o kogo chodzi, ale podał swój numer telefonu. Gdy pani Mysza przyjechała do Gdańska i poszłyśmy na spotkanie z profesorem, on rozpromieniony zawołał:
– Trzeba było od razu mówić, że chodzi o Myszkę Białą.
Skąd miałam to wiedzieć.
Pani Mysza w czasie wojny zmieniała nazwisko i ostała się przy nazwisku Sulimirska. Jej matka zmarła wcześnie, ojciec późnej. Pani Mysza miała smutne, sieroce dzieciństwo głównie w Głębokiem na Wileńszczyźnie. W czasie wojny znalazła się w Warszawie. Była w AK, a w czasie powstania walczyła jako łączniczka w Śródmieściu. W listach do mojej matki mowa jest o jakiejś kwaterze przy Wilczej. Tomik wierszy Jerzego Niemojowskiego, jej późniejszego męża, Najkosztowniejszy poemat(wydany w 1946 roku przez Wydawnictwo Polskiego Związku Wychodźstwa Przymusowego w Hanowerze) zawiera wiersz Rapsod w sprawie Dźwiny przypisany MYSZCE, łączniczce Komendy Głównej u Bartosza, Szefa Sanitarnego Obwodu. W wierszu tym jest mowa między innymi o „sulimirskich dzieżach”, a zatem na pewno dotyczy pani Myszy. Po powstaniu pani Mysza trafiła do obozu jenieckiego. Po wyzwoleniu jeździła jako kurier do Polski. W czasie pobytu w wojsku poznała Jerzego Niemojowskiego, poetę, kilka lat starszego od siebie, za którego wyszła za mąż. W 1947 roku państwo Niemojowscy wyjechali do Anglii. Od 1948 roku mieszkali w Londynie.
Wykształcenie pani Myszy jest kolejną, trudną do wyjaśnienia sprawą. Chodziła do jakichś szkół w Polsce, ale była to edukacja wojenna i dziurawa. W latach siedemdziesiątych po powrocie z przedstawienia Dziadów opowiadała, że tam w środku jest bardzo ładny wiersz. Chodziło o Wielką Improwizację. Matematykę odbierała jako naukę o trójkątach i dziwiła się, że ktokolwiek rozsądny może się tym zajmować. Studiowała psychologię na uniwersytecie londyńskim. Czy i kiedy ją skończyła – nie wiem. Studia wyraźnie odbiły się na jej życiu i twórczości. Bardzo wnikliwie patrzyła na ludzi, a psychologii poświęcony jest jej Słownik snów. W Londynie pracowała zawodowo jako asystentka-researcherka. W czasach, gdy z trudem z mężem wiązali koniec z końcem dorabiała, łapiąc oczka w pończochach. Była z tego wyjątkowo dumna.
– Ato – mówiła do mnie – każdy powinien umieć zarabiać na chleb rękami.
Pan Jurek skończył ekonomię i pracował jako urzędnik na kolei, a w chwilach wolnych pisał i tłumaczył wiersze. Praca na kolei była ciężka, na zmiany, także nocne, ale dawała zniżkę na przejazdy pociągiem. Dzięki temu podróżowali po Europie, a potem często przyjeżdżali do Polski. Dzięki odszkodowaniu za pobyt pana Jurka w obozach koncentracyjnych kupili dom w Londynie, w dzielnicy West Hampstead (64 Sumatra Road, London NW6). Sami mieszkali w dwóch pokojach z kuchnią na pierwszym piętrze, parter i poddasze wynajmowali. Później coraz częściej w tych wynajmowanych pokojach mieszkali goście z Polski. Korzystali obficie z życia kulturalnego Londynu. Teatr, koncerty, wystawy, muzea, biblioteki. Gdy w czasie mego pierwszego pobytu w Anglii chciałam pojechać do Walii, to pani Mysza odradzała mi to tłumacząc, że Londyn jest znacznie ciekawszy. Mimo to pojechałam do Walii, na co pani Mysza narzekała w listach do mojej mamy.
I tak doszliśmy do roku 1965. W maju tego roku mój ojciec miał wystawę Obrazów pustych w Galerii Krzywego Koła. Galeria mieściła się w obecnym Staromiejskim Domu Kultury przy Rynku Starego Miasta. Państwo Niemojowscy przy okazji zwiedzania Warszawy zaszli na wystawę. Tam, oglądając prace artysty, głośno ze sobą dyskutowali. Tak jak to robili w Londynie, czyli po polsku. W Londynie nikt ich nie rozumiał. W Polsce stale ich dziwiło, że tu wszyscy rozumieją, co mówią. Obrazy im się podobały, mój tata, który był wtedy w Galerii, podszedł do nich zadowolony i się przedstawił. Okazało się, że pan Jurek poznał w PIW-ie mamę, gdy był tam w sprawach wydawniczych. Tata zaprosił państwa Niemojowskich do domu i tak zaczęła się trwająca do końca ich życia bliska, serdeczna przyjaźń.
Od 1966 roku datują się publikacje pani Myszy w prasie krajowej. Należy podkreślić, że państwo Niemojowscy należeli do tej części emigracji londyńskiej, która publikowała także w kraju i bywała w Polsce, co jak wiadomo nie było wówczas regułą. Pamiętam, że gdy będąc w Londynie, zapraszałam do Polski jedną z moich ciotek, ona odpowiadała z oburzeniem:
– Jak to! Do komunistów!
Pan Jurek publikował w Polsce od 1957 roku. Pierwszy artykuł pani Myszy W Anglii dawniej i dziś. [Rozwój teatru] został opublikowany w „Dialogu” w 1966 roku (nr 2, s. 108–118). Trzeba wziąć pod uwagę, że wtedy długo czekało się na druk, artykuł mógł więc być napisany wcześniej. I potem już poszło. Tłumaczenia, korespondencje z Londynu. „Twórczość”, „Poezja”, „Polityka”, później „Literatura”. Jeszcze później, już w latach dziewięćdziesiątych „Dekada Literacka”. Oczywiście, pani Mysza nie tylko pisała do prasy krajowej, ale czytała ją zachłannie. Na początku lat dziewięćdziesiątych zostałam wysłana do redakcji „Polityki” z pieniędzmi dla klepiącego biedę intelektualisty gdzieś w krajach poradzieckich, o którym pani Mysza przeczytała właśnie w „Polityce”. I tak pisywała coraz poważniejsze teksty. W 1972 roku ukazał się tom szkiców Eliota w jej tłumaczeniu i wyborze, opatrzony jej wstępem (T. S. Eliot, Szkice krytyczne, Warszawa, PIW). W 1976 roku ogłoszona została w Czytelniku jej pierwsza oryginalna książka: Zapisy zmierzchu.
Zapisy zmierzchu to panorama poezji angielskiej od romantyków do imaginistów, uzupełniona o sylwetki malarzy, rysowników i teoretyków, którzy zajmowali się wtedy nową sztuką. Jak pisała pani Mysza: „O wyborze okresu, którym chcę się zająć, zadecydowały różne względy. Jednym z nich jest moja osobista do niego słabość, zamiłowanie do momentów przejściowych, wolnych od zbytniej pewności siebie, a także świadomość, że ta niewątpliwie ciekawa faza literatury angielskiej jest w Polsce prawie zupełnie nieznana”.
Książka zawiera ogrom informacji, przeplatanych sądem osobistym i dygresjami. W zakończeniu pani Mysza pisała: „Wydawało mi się, że obraz zmagań romantyków angielskich, ich osobiste poszukiwania, błędy i klęski, a zarazem zwycięstwo ich sztuki, może nas natchnąć odrobiną pokory, a przynajmniej skłonić nas do ostrożności w sądzeniu zjawisk, które odbiegają od naszych przyzwyczajeń, a także nauczyć nas nieufności do sztuki potwierdzającej tylko to, co już wiemy. I wreszcie miałam nadzieję, że nawet fragmentaryczny obraz XIX-wiecznej Anglii, kraju tak w gruncie rzeczy różnego od całej Europy, a już najzupełniej odmiennego od naszego – i umieszczona na jego tle historia walk poetyckich i osobistych zmagań niewielkiej grupy poetów, którym i nasi «młodopolanie» coś niecoś zawdzięczali, zainteresuje i zabawi czytelnika”.
Ciekawiło mnie, skąd brała się wiedza pani Myszy, obszerna i gruntowna. Nie miała przecież formalnego wykształcenia. Była samoukiem, od dziecka jednak namiętnie czytała. A Anglia w owych czasach miała wspaniale rozwinięty system biblioteczny. Biblioteki dzielnicowe, gminne, wielkie uniwersyteckie czy British Museum stały otworem. W większości z wolnym dostępem do półek, możliwością wypożyczania wielu egzemplarzy, czytania na miejscu starych woluminów. Gdy na początku lat siedemdziesiątych razem z moimi pracodawcami spędzałam wakacje na zabitym deskami wschodnim wybrzeżu Anglii, to w objazdowej filii miejscowej biblioteki mogłam wypożyczyć podręczniki uniwersyteckie. Pani Mysza na końcu Zapisów zmierzchu dziękuje Bibliotece Hampsteadzkiej i Bibliotece Muzeum Brytyjskiego. Zamieszczona w książce bibliografia liczy osiem stron.
Po pierwszym pobycie w kraju Jurek i pani Mysza często przyjeżdżali do Polski. Pan Jurek rzadziej, musiał się dostosować do terminów urlopów na kolei, pani Mysza częściej. Czasem razem, czasem osobno. Interesowali ich przede wszystkim ludzie. Inteligentni, lepiej lub gorzej humanistycznie wykształceni, ciekawi świata. Mieszkali głównie u brata pani Myszy, a potem coraz częściej u nas i u państwa Matuszewskich. Wszyscy witaliśmy ich najpierw na Dworcu Gdańskim, a potem na lotnisku. Ich wizyty to było święto. Rozmowy zawsze ciekawe i poszerzające horyzonty. Uwagi dotyczące naszej rzeczywistości – celne i zabawne. Za swoje publikacje mieli do odebrania w Polsce (i tylko do wydania w Polsce) honoraria. Pani Mysza nie mogła się nadziwić, że w Londynie na każdym rogu jest bank, a w Warszawie stoi tylko jeden. I spędzało się w nim w kolejce pół dnia. A gdy już dotarła do okienka, to kasjerka pytała, na co chce przeznaczyć pieniądze.
– Na rozpustę – mówiła pani Mysza, oburzona, że jakaś urzędniczka pyta ją o planowane wydatki jej własnych pieniędzy.
Niemojowscy zaczęli też zapraszać do Anglii gości z Polski. Dawali lokum, karmili, pokazywali Londyn, Oksford, Cambridge. Opowiadali przede wszystkim o historii i kulturze angielskiej, ale tak naprawdę światowej. Pojechałam do nich w 1971 roku i był to mój pierwszy wyjazd za granicę. Pracowałam jako au pair girl w angielskiej rodzinie, a początek i koniec pobytu spędziłam u nich na Sumatrze. Przeczytałam całą emigracyjną literaturę, uzupełnioną opowieściami pana Jurka o pisarzach i celnymi uwagami pani Myszy. Pani Mysza zaprowadziła mnie do National Gallery i British Museum. Przekonana, słusznie zresztą, że umiem patrzeć tylko na sztukę nowoczesną, uczyła mnie spojrzenia na klasyków. Pokazała Portret małżonków Arnolfinich van Eycka, którego zieleń oczarowała mnie na zawsze. Byłam z nimi na Szekspirze. Pan Jurek opowiadał, gęsto ilustrując przykładami, o Eliocie i Poundzie, których był znawcą. Mieli duży zbiór płyt z muzyką poważną i sporo z nich wysłuchałam. Pamiętam płytę z niesamowitym, prawie współcześnie brzmiącym koncertem skrzypcowym Sibeliusa, którą pan Jurek po wielu trudach (nie było wtedy Amazona) sprowadził aż z Japonii. Siedzieliśmy głównie w kuchni. Było to prostokątne pomieszczenie, w którym przy wejściu stały półki z książkami (oczywiście), dalej stół jadalny, a jeszcze dalej kuchenka, szafki i zlew. Pani Mysza gotowała, głównie według przepisów kuchni śródziemnomorskiej. Teoretycznie dla pana Jurka i gości, ale – jak sama doszła do wniosku – głównie dla siebie.
– Godzinę przygotowuję skomplikowaną potrawę z jajek i pomidorów, a Jurek mógłby zjeść po prostu jajka sadzone – mówiła.
Potrawa była świetna, choć skomplikowana, przepis mam w swoim zeszycie. W dużym pokoju stał duży stół do pracy z dwiema maszynami do pisania, płyty, adapter, oczywiście książki. Polskie, angielskie. Sporo poloników. Były też obrazy mojego ojca. Zwierzęta. Najpierw Pimpa, czarny prawie labrador, urocza pieszczocha. A potem Żaba, wielorasowiec, trochę jakby doberman, też czarny, z usposobienia fighter. Pani Mysza była bardzo do nich przywiązana i zabierała je na długie spacery. Była też chodząca własnymi ścieżkami bura kotka Kitawa.
Niemojowscy, gdy przyjeżdżali do Polski, to przywozili prezenty, a gdy ich nie było, słali paczki. Rozmiar paczek zależał od opłat pocztowych. Raz było kilka małych do dostarczenia pod wskazane adresy, innym razem jedna duża do rozparcelowania. Wtedy moja mama otrzymywała listę z wyszczególnieniem, co jest dla kogo. Dla rodziny, przyjaciół, a czasem zupełnie obcych ludzi. Na jednej z list wymieniona jest sprzedawczyni ze sklepu z zabawkami, której bardzo się podobały rajstopy pani Myszy (a był to wtedy produkt deficytowy) i takie rajstopy pani Mysza chciała jej podarować. Odzież, też produkt deficytowy, pochodziła głównie z Oxfamu. Oxfam to instytucja dobroczynna, prowadząca sklepy z używanym ubraniem, a zysk ze sprzedaży przeznaczająca na działalność charytatywną.
– Inteligencja angielska ubiera się w Oxfamie – mawiała pani Mysza.
Sama też przez jakiś czas była wolontariuszką w jednym z Oxfamów. Większość mojej garderoby w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych pochodziła z tych paczek. Dostałam także zupełnie nowe nakolanniki, eleganckie, cienkie, beżowe ze złotą nitką po tym, gdy pani Mysza zobaczyła, jak zakładam grube, wykonane na drutach z resztek wełny nakolanniki, aby się chronić przed zimnem. Ale w paczkach była nie tylko odzież. Była również kawa, cytrusy, leki. Wielokrotnie z okazji licznych chorób mego ojca proponowali pomoc finansową.
W czasie pierwszej „Solidarności” pani Mysza bywała często w Polsce. Pamiętam dzień przed strajkiem bydgoskim, gdy zaaferowana szykowałam na wszelki wypadek apteczkę, a pani Mysza mówiła:
– Tak, Ato, niech pani idzie do powstania.
A potem, gdy odwołano strajk generalny, spotkałyśmy się na wernisażu wystawy mojego ojca, gdzie pokazał obrazy zwane trochę ze względu na technikę wykonania, a trochę ze względu na panujące obawy Interwencjami.
Pani Mysza brała udział w Kongresie Kultury Polskiej, który został przerwany przez wprowadzenie stanu wojennego. W niedzielę, 13 grudnia, późnym rankiem, zaspana po imprezie u Leców otworzyłam drzwi pani Myszy.
– Ato, pani nic nie wie? Jest stan wojenny, Kongres zawieszony.
W ten sposób dowiedziałam się o stanie wojennym. Pani Mysza poszła dalej sprawdzać, kogo wzięli, a ja ubrawszy się ciepło pobiegłam pod swoje adresy. Był problem z tym, jak pani Mysza ma wydostać się z Polski. W końcu się udało. Pamiętam ciemny, zimny grudniowy dzień, pusty peron na Dworcu Gdańskim, pusty pociąg i panią Myszę żegnającą się z nami, nie wiadomo na jak długo.
– Szczęść Boże, Ato – usłyszałam.
Wiozła ze sobą dane dla Amnesty International, zakamuflowane, bo było prawie pewne, że będzie rewidowana.
I tak dochodzimy do lata 1983 roku. Państwo Niemojowscy przyjechali wtedy do Polski na wakacje. Matuszewscy zaprosili ich wtedy do pensjonatu w Gawrych Rudzie na Suwalszczyźnie, gdzie od lat spędzali urlopy. Propozycja była tym atrakcyjniejsza, że w tym pensjonacie było wówczas sporo ciekawych intelektualnie wczasowiczów. Opisał to Jarosław Marek Rymkiewicz w książce Rozmowy polskie latem roku 1983, gdzie pani Mysza była pierwowzorem pani Żabki. Oczywiście pisarz skonstruował rozmowę tak, aby uwypuklić różne podejścia do polskości, ale prawdą jest, że pani Mysza na polskość patrzyła z perspektywy europejskiej i „wielkość ducha polskiego” nie była tym, przez co chciała ją definiować. W książce dyskusja toczy się wokół wielkości Słowackiego i Mickiewicza, o których wbrew porte parole autora pani Żabka twierdzi, że byli średnimi poetami uwikłanymi w lokalną problematykę. Autor trochę przerysował, a pani Mysza lubiła prowokować. Ja pamiętam inną wypowiedź pani Myszy o naszych wieszczach.
– Słowacki – mówiła pani Mysza – był bardzo dobrym poetą. Ale miał pecha. Bo Mickiewicz był genialny.
Rymkiewicz później zasłynął alternatywną wizją historii, gdzie Polska miała ocaleć przed rozbiorami poprzez lincz na królu Stanisławie Auguście. Pani Mysza, też później, miała inną alternatywną wersję historii. Tak pisała o Karolu Edwardzie Stuarcie, tzw. Młodszym pretendencie, synu Jakuba III i Klementyny Sobieskiej (Ostatni Stuartowie, 1992): „Kto wie, czy nie szkoda, że zmarnował życie na bezowocne ściganie mrzonki o angielskiej koronie; sądzę, iż w tamtym momencie szanse uratowania Polski były dość poważne – i nie jest wykluczone, że gdyby zajął się tym ten energiczny, zręczny, wytrwały i bezwzględny człowiek, zarówno jego los byłby szczęśliwszy, jak i nasza historia inna. […] W takim państwie jak ówczesna Polska mógłby być niezmiernie pożyteczny. Szczególna kombinacja jego cech dziedzicznych, jego specyficzne – polsko-szkockie usposobienie byłoby jak najbardziej w naszej ówczesnej sytuacji pomocne. Jego nieroztropny optymizm, wesołość, lekkomyślność pozwoliłyby mu zjednać sobie Polaków, a szkocka wytrwałość i upór mogłyby skłonić nasz naród, by zdobył się na wolę walki o własne istnienie”.
Króla Stanisława Augusta pani Mysza ceniła, między innymi za szerokie horyzonty kulturalne.
W 1987 roku w Czytelniku ukazuje się druga książka pani Myszy Pochwała utopii. Jest to cykl szkiców poświęconych kilku wybitnym reprezentantom różnych myśli reformatorskich w dziejach Anglii. Są to Thomas More, Philip Sidney, Samuel Hartlib, George Savile – markiz Halifaxu i Samuel Johnson, politycy, myśliciele i poeci. Obraz epoki nakreślony jest żywo, a całość obfituje w dygresje. Podam kilka. Stanowią literacką wersję opinii wygłaszanych przez panią Myszę.
O Henryku VIII i Erazmie z Rotterdamu w szkicu o Thomasie More: „Nie po raz pierwszy w dziejach, i nie ostatni, decyzje o losach świata znalazły się w rękach ludzi, których światopogląd i aspiracje ukształtowała miniona epoka. I nie po raz pierwszy nie brakło takich, którzy widząc dokładnie, jakie będą skutki tego przestarzałego sposobu myślenia, jakie rezultaty przyniesie działanie zupełnie nieliczące się z aktualnymi potrzebami, mężnie o tym pisali, gromko przemawiali, błagali i zaklinali – i nie po raz pierwszy, ani też ostatni wysiłki ich poszły na marne”.
Dalej o Erazmie: „Na tym właśnie polegał błąd Erazma: podrywając ustalony od wieków system wierzeń i obyczajów, sądził, że przygotowuje grunt dla prawdziwej ludzkiej doskonałości. Nie przypuszczał, że z miejsca znajdą się tacy, którzy z tej nowej swobody zrobią zupełnie inny użytek; nie podejrzewał, że będzie można posłużyć się nią do całkowicie irracjonalnych lub egoistycznych celów, którym dotychczas stawały w poprzek konwencja i strach”.
Kończyła szkic następująco: „Wygląda więc na to, że Sir Thomas More – jak wszyscy jemu podobni – przegrał swoją sprawę. Obudziła wprawdzie w Europie «wielkie oburzenie», lecz jak wszystkie takie «oburzenia» – nie wywołało ono żadnych praktycznych skutków. Jednak tajemniczość ludzkiego losu polega między innymi i na tym, że nigdy nie będziemy mogli sprawdzić, jakby wyglądał ten los, gdyby nie podobne, pozornie bezskuteczne i próżne protesty. Nie jest bowiem wykluczone, że właśnie bez nich miara zła byłaby nieporównanie większa i życie dużo potworniejsze niż jest w rzeczywistości. Tylko w naukach ścisłych możemy dowolnie dodawać i odejmować jakiś element i dokładnie ustalić, jaki wpływ na jakość całości wywiera jego brak lub obecność. W życiu możemy co najwyżej stwierdzić, że świat nasz osiąga lub utrzymuje taki właśnie kształt moralny, w jakim aktualnie istnieje, jeżeli jednym z jego czynników są ofiary podobne ofierze Sir Thomasa More’a. Nie możemy natomiast z całą pewnością powiedzieć, jaki byłby ten świat, gdyby brakło mu cnót heroicznych”.
Jednocześnie w szkicu o Sidneyu, poecie i dyplomacie, pisała: „Anglia ma dostatecznie dużo różnego rodzaju szlachetnych męczenników, aby jej historia nie wyglądała wyłącznie na ciąg niekończących się podłostek; nigdy na szczęście nie zabrakło jej i tego typu ludzi, którzy z chłodnym rozsądkiem ważyli każdą sprawę i przekładali interesy kraju nad przejściowe falowanie nastrojów. (Biada narodom, które swą wielkość mierzą wyłącznie liczbą męczenników)”.
A także: „Dworskie i polityczne niepowodzenia Sidneya potwierdzają oczywiście starą, uniwersalną prawdę, że artyści nie nadają się do praktycznego działania. […] Myślę, że wynika to stąd, iż artyści są po prostu zbyt poważnymi ludźmi. Prawda, sama esencja prawdy jest zasadniczo polem ich działania i tutaj ma swoje źródło ich niejednokrotnie katastrofalna dosłowność. Nie widzą oni normalnego w życiu rozdwojenia między słowem a czynem tak oczywistego dla «zwyczajnych» ludzi. Od Platona do Mickiewicza, od Dantego do Pounda potwierdza historia ten prawie że aksjomat”.
W szkicu o Hartlibie, myślicielu i reformatorze społecznym pisała: „Historię piszą przeważnie mężczyźni i oni to na całym świecie wypełnili nieskończoną mnogość opasłych tomów dokładnymi sprawozdaniami, kto, w czasie jakiej bitwy na jakim stał pagórku i w jaki sposób lewe skrzydło jednej armii pokonało prawe tej drugiej”.
I dalej: „Ciągłość historyczna nie wyraża się w przekazywaniu z pokolenia na pokolenie tych samych postaw i nastrojów; przeciwnie, one pierwsze zostają odrzucone. Ale w społeczeństwie obdarzonym instynktem samozachowawczym odrzucenie klimatu emocjonalnego nie łączy się z odtrąceniem osiągnięć poprzednich generacji – tak czynią tylko te społeczeństwa, które największą swą chwałę upatrują w romantycznym samozniszczeniu”.
Halifax (Sir George Savile), polityk i pisarz, cieszył się specjalnymi względami pani Myszy. Oprócz poświęconego mu szkicu przetłumaczyła także jego Maksymy, odnajdując w nich prawdy aktualne także dzisiaj. Cytuje Drydena, który tak pisał o Halifaxie polityku: „Twój wielki rozsadek – pisze – tak umiejętnie dozowany, tak zręcznie użyty stał się narzędziem, które uchroniło nas od wojny domowej. On to zgasił zarzewie, co pełzało wśród nas i w każdej chwili mogło wszystko ogarnąć płomieniem”.
Anglia owych czasów to ciągłe napięcia polityczne, spiski i zagrożenie wojną. Halifaxowi dane było dwa razy uchronić kraj od wojny domowej. Maksymy, pisane na własny użytek, ogłoszone dopiero po jego śmierci, zaciekawiły panią Myszę postacią autora i doprowadziły do napisania szkicu o nim.
Ostatni esej jest o Johnsonie. Johnson, poeta i moralista, jest do tej pory źródłem wielu sentencji czy aforyzmów. Autorka cytuje: „Jedynym celem działalności pisarskiej jest pomóc człowiekowi, aby bardziej cieszył się życiem lub lepiej umiał je znosić”. „Nienajgorsze to motto dla pisarzy” – komentuje autorka.
31 marca 1989 roku umarł nagle pan Jurek. Dla niego to szczęście, że nie musiał raz jeszcze, po tylu obozowych przejściach, oczekiwać śmierci. Dla pani Myszy było to trudne. Byli małżeństwem dopasowanym i emocjonalnie, i intelektualnie.
Ostateczny kształt przyjmują dwie, opublikowane w 2002 roku książki: Ostatni Stuartowie (PIW) i Słownik snów (Wydawnictwo Literackie).
Pierwsza wersja tej ostatniej książki powstała nieco wcześniej. Sprawdzałam jakieś sny w tym słowniku i było to sporo przed 1992 rokiem. Słownik oparty jest na wiedzy psychologicznej. Opisy snów poprzedzone są prawie stustronicowym esejem o śnie i śnieniu. Opisy snów różnią się od tych w innych słownikach, zawierających wyjaśnienia, co te sny wróżą. W Słowniku jest zawarta psychologiczna interpretacja snów, a także opis, jakie lęki i pragnienia symbolizują nasze sny. Przytoczę poniżej jeden z opisów, często pojawiającego się snu: „ZĘBY, wypadanie zębów. Ten względnie częsty sen w popularnych wierzeniach jest od wieków otoczony aurą grozy. Ma zapowiadać wszelakie nieszczęścia, łącznie ze śmiercią. Psychologia, jak to się często zdarza, przyjmuje w jakimś stopniu tę interpretację. Sen ten najczęściej symbolizuje lęk przed starością, utratą wigoru, urody, potencji seksualnej, jak również obawę przed upadkiem intelektualnym, zdolności, wydajności w pracy. W niektórych tylko wypadkach – i to głównie w snach kobiet – może on oznaczać strach przed ciążą lub poronieniem”.
Przywołałam ten sen, bo swego czasu, posługując się Słownikiem pani Myszy usiłowałam wytłumaczyć znajomej, że to, iż śniły się jej zęby nie oznacza przyszłego nieszczęścia tylko, że się ona się czegoś boi. W tym konkretnym wypadku, co pokazała przyszłość, niechcianej ciąży.
W 1992 roku ukazuje się też ostatnia książka pani Myszy Ostatni Stuartowie. Opisuje ona życie ostatnich Stuartów (Jakuba II, Jakuba Franciszka, jego żony Klementyny Sobieskiej, Karola Edwarda i jego córki Charlotte) po tym jak utracili oni tron angielski. Starania o odzyskanie tronu, o finanse, a wreszcie powstania. Ostatni Stuart na tronie Anglii, Jakub II, panował krótko, w latach 1685-1688, zaś od 1689 do 1745 roku wydarzyło się sześć powstań szkockich, zwanych także jakobickimi. Ich romantyczna sceneria znana jest w Polsce z powieści Waltera Scotta. W książce, zgodnie z tytułem, narracja skupiona jest na Stuartach. Tak jak w poprzednich tomach, żywa, barwna opowieść poprzerywana jest dygresjami, zawierającymi sądy pani Myszy związane z omawianym tematem. Niektóre już cytowałam. Teraz przywołam kilka następnych.
O tym, dlaczego historia ostatnich Stuartów jest tak ciekawa i czym w ogóle jest historia: „Przeszłość, czyli to, co upływ czasu pozostawia nam w spadku jako historię, jest jedynie szkieletem faktów i wydarzeń, którym wyłącznie przypadek pozwolił się zrealizować i utrwalić wśród olbrzymiej, żywej magmy innych rozwiązań. Z tych rozmaitych możliwości, jakie w danym momencie istnieją, prawie każda ma podobne szanse przeważenia jak ta, która wreszcie się realizuje, staje się rzeczywistością i w swych następstwach przekształca w historię, odsuwając zarazem w niepamięć inne alternatywne rozwiązania. Z tych właśnie względów dzieje zmagań Stuartów o odzyskanie tronu od dawna przyciągają uwagę historyków, szczególnie tych, którzy powątpiewają w prawdziwość tezy «o nieuniknioności dziejów» i «niezmienności praw historii», gdyż właśnie przebieg owych zmagań dobitnie ilustruje jej fałsz. Na przykładzie losu Stuartów łatwo jest śledzić bieg historii «alternatywnej» i ustalić punkty, w których dzieje przechyliły się na tę właśnie, a nie inną stronę, tak że to, co było potencjalnie tylko jednym z możliwych rozwiązań, zastygło w fakt dokonany i potwierdziło «historyczne prawa»”.
O tym jak „sprawę Stuartów” widziała pani Mysza: „Sprowadzenie całej «sprawy Stuartów» do frustracji kół opozycyjnych równałoby się przydaniu każdemu ludzkiemu postępowaniu motywów czysto racjonalnych, które de facto odgrywają niewielką tylko rolę. Człowiek jest bytem irracjonalnym i tutaj, jak wszędzie w podobnych sytuacjach, powodowały jakobitami skomplikowane i niełatwe do wytłumaczenia racje. Nieokreślona (i w tym wypadku niezbyt uzasadniona) nadzieja na jakąś lepszą i sprawiedliwszą formę egzystencji, rycerskie marzenia i ów niewytłumaczalny – zdawać by się mogło – swoisty romantyczny oportunizm, który pcha ludzi do ślepego rzucania w niebezpieczeństwa, pozornie po to, aby coś na tym zyskać, a w istocie tylko dlatego, by jakimś jednym bodaj gestem zaprotestować przeciwko krzywdom i zniewagom całego życia, by raz jeden wykrzyknąć coś we własnym imieniu”.
W Ostatnich Stuartach znalazło się też zdanie pani Myszy o roli jednostki w historii. W trochę innych słowach często mówiła: „Paweł Jasienica w Dziejach agonii snuje rozważania, jak to niektóre narody mają «fart», a inne go nie mają, przyjmując tu nieco orientalny, fatalistyczny punkt widzenia, ponieważ za «fart» uważa szczęśliwy zbieg okoliczności, który uwalnia dany naród od opresji lub nieoczekiwanie usuwa grożące mu niebezpieczeństwo. Jest trochę prawdy w tej koncepcji, ale wydaje mi się, że prawdziwy «fart» polega na czymś innym. Według mnie sprowadza się do tego, że w momentach krytycznych w danym społeczeństwie pojawiają się jednostki o takim typie zdolności, jakie są właśnie potrzebne, by w tej konkretnej sytuacji zręcznie i zdecydowanie wyprowadzić naród z grożącego mu niebezpieczeństwa. Nie jest to połączone z jakimiś wyjątkowymi cnotami, szlachetnością czy chociażby patriotyzmami. Przeciwnie, są to często ludzie mierni, egoistyczni, zachłanni, nawet podli. Po prostu ich szczególny rodzaj talentów jest w danym momencie konieczny, by przeprowadzić cało kraj przez okres wyjątkowego zagrożenia”.
Podsumowując zmagania ostatnich Stuartów z losem pisała: „Tragedia polega jednak i na tym, że chociaż kończą się różne sprawy i zmieniają problemy i dążenia – nie kończy się z nimi życie ludzi w nie zaangażowanych. Los często wyrzuca na bok wraki, które już nie mogą niczemu służyć, lecz żyją jeszcze życiem odartym z sensu i celu. Im szybszy rytm historii, im gwałtowniejsze zmiany, im większe polityczne i społeczne przeobrażenia – tym bardziej mnoży się liczba rozbitków, którzy stracili – powiedziałabym – dotychczasową rację bytu i nie umieją znaleźć innej. Zatrzymani zwykle jakąś zaporą, tuż przed samym, jak sądzą zwycięstwem, z oburzeniem, wstrętem i bezsilną grozą patrzą na świat toczący się w innym niż ten, który uważali za słuszny i w którym, co gorsza, często toczył się aż do momentu ich klęski; zostają więc zupełnie osamotnieni, chociaż był okres w ich życiu, kiedy wszyscy dążyli do tych samych co oni celów”.
Po śmierci pana Jurka pani Mysza bardzo dbała o pamięć o nim. Wizyty na cmentarzu, kwiatki, testament przekazujący dom na fundację im. Jurka dla humanistów. W drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych, wydaje mi się, że 1996 lub 1997 roku, pani Mysza doznała udaru mózgu. Odwiedziłam ją w 1997 roku, po udarze. Wyglądało na to, że udar nie pozostawił daleko idących konsekwencji. Okazało się jednak inaczej. Pani Mysza wynajęła pokój w swoim domu niejakiemu Brianowi, Irlandczykowi, cwaniakowi i alkoholikowi. Ten ją uwiódł i tak omotał, że wyszła za niego za mąż. Wzięli nawet ślub kościelny. To ostatnie było zupełnie do pani Myszy nie podobne i wskazywało, że nie myślała jasno. Alkohol, brak troski o zdrowie i w konsekwencji następny udar, tym razem ze skutkiem śmiertelnym. Zmarła 9 stycznia 2001 roku. Fundacja nie powstała, dom odziedziczył Brian, który zresztą szybko potem też zmarł. Księgozbiór, polonika, wszystko przepadło. Tak los zadrwił z tej mądrej, rozsądnej i przenikliwej kobiety.
HONORATA SOSNOWSKA