Tak się zdarzyło, że Piotr Mitzner był pierwszym polskim poetą, którego miałem szczęście poznać osobiście. Latem 2001 roku po raz pierwszy wpadłem do redakcji czasopisma „Nowaja Polsza”, nie wiedząc jeszcze, że dziesięć lat później rozpocznę stałą współpracę z tym pismem w charakterze tłumacza literatury polskiej. Przywitał mnie energiczny, wesoły, uroczy, brodaty poeta z wysokim czołem i fajką w zębach, który okazał się zastępcą redaktora naczelnego.
Przyznam, że nie pamiętam o czym wówczas rozmawialiśmy, ale na pożegnanie Piotr podarował mi tomik swoich wierszy w rosyjskim przekładzie. Wróciwszy do domu, do Królewca, otworzyłem książkę na chybił trafił i już pierwszy wiersz wprawił mnie w zachwyt:
Zjedliśmy.
Okruchy rzuciliśmy bogom.
Pociemniało.
Przyszli bogowie.
Zjedli nas.
No proszę, pomyślałem wtedy, ten polski poeta nie jest taki prosty, jak się wydaje. Chodziło oczywiście nie o prostotę, ale o zadziwijącą otwartość i demokratyczność kontaktu, którymi Mitzner na wejściu pozyskuję rozmówcę. To oczywiście zupełnie nie wyklucza tych metafizycznych głębi, które kryją się w jego wrażliwej duszy. Póżniej, kiedy dzięki Nataszy Gorbaniewskiej bliżej poznałem Mitznera i „Nową Polszę”, przekonałem się, że Piotr jako poeta jest na przyjacielskiej stopie z metafizyką.
Kiedy w 2013 roku, zgodnie z zasadą Goethego „Jeżeli chcesz zrozumieć poetę, jedź do jego kraju”, przeprowadziłem się do Polski, aby lepiej rozumieć i tłumaczyć polskich poetów (od Mickiewicza po Mitznera) – wtedy po raz pierwszy przekroczyłem próg wypchanego książkami mieszkania Piotra przy Małej 14. Pamiętam, że bardzo mi zaimponowało, że Mitzner jest prawdziwym mieszkańcem warszawskiej Pragi i że pije wódkę nie z kieliszków, ale z literatek. Właśnie od Mitznera dowiedziałem się, że literatka to nie tylko kobieta pióra, ale też szklaneczka do picia mocnych trunków.
Od tej pory regularnie odwiedzałem mieszkanie przy Małej. Mitzner był i nadal jest moim Wergiliuszem, przewodnikiem po ulicach, alejach i zakamarkach polskiej poezji. Bardzo lubię siedzieć w jego malutkiej kuchni i słuchać, jak Piotr, spowity kłębami tytoniowego dymu, recytuje wiersze ulubionych poetów. Mitzner – teraz mogę się do tego przyznać – był pomysłodawcem wielu moich tekstów o polskiej literaturze, które publikowałem na łamach Culture.pl, mogę więc nawet go moim współautorem.
Fot. kopoczynski.pl
Ale wróćmy do poezji.
Zawsze podobali mi się poeci, których nie można odnieść do jakieś konkretnej grupy lub kierunku. Właśnie taki jest Mitzner, on pozostaje osobny. Jest zbyt młody, by zaliczyć go do „Nowej Fali” i zbyt mądry dla „Brulionu”. Wydawać by się mogło, że trzyma się z daleka od salonów poetyckich, nie przeszkodziło mu to jednak w otrzymaniu prestiżowych nagród literackich – Nagrody „Orfeusza” im. Gałczyńskiego i nagrody KOS im. Kazimierza Hoffmana. Mitzner jest oryginalnym lirykiem, który potrafi pisać tak, „by słowom było ciasno, a myślom przestronnie”. To prawda, że poeta zarówno w wierszach, jak i w życiu jest ironiczny, ale jego ironia emanuje ciepłem. A jednak, mimo ironii, Mitzner często mówi o rzeczach wyjątkowo poważnych. Na przykład jeden z pierwszych wierszy Mitznera, który przetłumaczyłem, był – o dziwo – o polskim patriotyzmie. Wiersz pochodzi z tomu Myszoser, wydanego dwadzieścia pięć lat temu, ale wciąż brzmi aktualnie, szczególnie teraz:
Było tabu
ale nie jest
Nie ma jak polskie wędliny
nie ma jak polskie dziewczęta
zrywane wprost z gałęzi
jak łany wódki
Polsko
moje serce bije na zewnątrz
Polsko
Przypal mi
Polsko wystukam fajkę o twój pomnik
usiądę na drodze pochodów
Mam patriotyzm
w apteczce pierwszej pomocy
Leszek Szaruga słusznie nazwał wiersze Mitznera „poetyckim komentarzem do Boskiego aktu stworzenia”. Niekiedy wydaje mi się, że Mitznerowi udało się nie tylko stworzyć nową mitologię, lecz także na nowo wynaleźć ten świat, wymyślić nowe prawa fizyki i grawitacji, a w trakcie gry słów i znaczeń tak je ze sobą skonfrontować, że rozbłyskują nowymi znaczeniami. Używając Norwidowskiej formuły, można powiedzieć, że Mitzner „odpowiednie dał rzeczy słowo”.
Zresztą Piotr Mitzner, jak przystało na barwną osobowość, jest nie tylko poetą. Jest „więcej niż poetą”, jak mawiają u nas na Wschodzie. Jest wspaniałym redaktorem, literaturoznawcą, chodzącą encyklopedią literatury polskiej, pisze o historii emigracji rosyjskiej w Polsce, a także o życiu i twórczości Jarosława Iwaszkiewicza, przygotowuje już drugą antologię polskiej poezji wojennej. Jakby tego było mało, jest redaktorem mojej ulubionej serii – Biblioteka Zapomnianych Poetów – czyli przywraca imiona zapomnianych polskich poetów. Jest to prawdziwe Przywracanie Imion – nie przypadkowo używam tego odniesienia do słynnej akcji Stowarzyszenia Memoriał, bo Mitzner zawsze podkreślał, że należał w swoim życiu tylko do dwóch organizacji: polskiego PEN Clubu i Memoriału.
Pisarz Jurij Olesza żartował, że po siedemdziesiątce otworzy sklep z metaforami. Mam nadzieję, że Mitzner otworzy restaurację pełną anegdot literackich, intrygujących wspomnień, dobrych wierszy i porad dla młodych autorów. Ale też mam nadzieję, że w menu tej restauracji znajdzie się sałatka jarzynowa i kotlety ziemniaczane, które Piotr tak wspaniale potrafi przygotować.
IGOR BIEŁOW
Tekst wygłoszony podczas jubileuszu Piotra Mitznera w PEN Clubie, 9 czerwca 2025.