Zanim w 1818 roku jej kolekcja trafiła do Muzeum Brytyjskiego, długo zajmowała sześć pomieszczeń w trzypiętrowej rezydencji przy 32 Soho Square. Przez czterdzieści lat Sarah Sophia Banks gromadziła tam książki, monety i przede wszystkim – druki ulotne. Wizytówki, reklamy, ulotki i zaproszenia, stworzyły wyjątkowe archiwum codzienności georgiańskiej Anglii. Ale ten zbiór to nie tylko cenne źródło do badań historii społecznej, to również świadectwo aktywnego życia, na przekór ograniczeniom. Kolekcja, przez lata marginalizowana, ostatnio odkrywana jest na nowo. Dzięki digitalizacji można ją niemal w całości podziwiać na stronie internetowej muzeum.
Druki akcydensowe, nazywane także ulotnymi, a po angielsku ephemera, to każdy produkt poligraficzny, który nie jest książką lub czasopismem. Przypadający na XVIII wiek intensywny rozwój technik drukarskich, uczynił akcydensy przedmiotami wartymi uważnego zainteresowania. Możliwość łatwego łączenia tekstu z obrazem sprawiła, że bilety i ulotki zaczęły przyciągać wzrok, nabrały estetycznego wyrafinowania i nie służyły już tylko jako proste przekaźniki informacji. Sarah Sophia Banks była bardzo zaangażowaną kolekcjonerką tych okolicznościowych druków, zebrała ich prawie dwadzieścia tysięcy.
Wielką przyjemnością jest oglądanie tych małych dzieł grafiki użytkowej z przełomu XVIII i XIX wieku. Szczególnie ciekawe są dla mnie karty handlowe. To druki zwykle większe od wizytówek, służące jako reklama przedsiębiorstwa. W swojej podstawowej formie zawierały nazwę, adres i element graficzny. Często jednak opatrywano je rozbudowanymi ilustracjami i opisami działalności, a nawet szczegółowym przedstawieniem oferty. Przeglądanie tych kart jest jak wehikuł czasu, pozwala spojrzeć na londyńską ulicę sprzed ponad dwustu lat.
Skromny kotlarz umieścił na swojej małej karcie prosty rysunek imbryka. Gibbs i Lewis, wytwórcy nożyc i brzytew z Bond Street, zdecydowali się na szczegółową rycinę przedstawiającą ich wyroby. Jakie to ułatwienie dla klienta, móc zobaczyć produkt przed przyjściem do sklepu. Niektóre karty przypominają, że wydrukowano je w szczycie Oświecenia. Obok prostych rzemieślników, reklamują się specjaliści wytwarzający przyrządy matematyczne, termometry, lunety. Coraz więcej osób odrzuca religijne dogmaty, chcą poznać materię świata, dociec, jak jest zbudowana, wszystko samemu zmierzyć i zbadać. Pomagają w tym tacy ludzie jak pan Trouville, który według karty, może nas odwiedzić w domu, żeby nauczać łaciny, geografii i astronomii.
Epoka georgiańska, która przyjęła nazwę od panowania czterech kolejnych monarchów o imieniu Jerzy, to czas bogacenia się Anglii. Rewolucja przemysłowa, rosnące zyski z kolonii i dominacja w światowym handlu morskim, sprawiły, że ludzie zamożni pozwalali sobie na coraz większą konsumpcję. Pokazują to karty handlowe importerów tytoniu i herbaty, cukierników wypiekających owocowe torty, jubilerów, perfumiarzy i wszystkich innych dostawców dóbr uprzyjemniających życie. Oglądając, warto jednak zwrócić uwagę na to, czego tam nie ma. Na handlarzy, którzy nie mieli swoich kart i ich klientów ledwie wiążących koniec z końcem. Na nędzę farmerów dostarczających jedzenie na pańskie stoły i gorzki płacz wyzyskiwanych kolonii.
Chociaż produkcja druków akcydensowych była wówczas coraz łatwiejsza, to nie była tania. Kupcy i rzemieślnicy zamawiali niewielkie nakłady swoich kart, a potem rozdawali je klientom raczej oszczędnie, czasami dopiero po dokonanym zakupie. Nie była to masowo rozprowadzana makulatura, karty krążyły przekazywane między sobą wśród znajomych. Ich jakość była najczęściej bardzo wysoka. Karty były uznawane za nośnik prestiżu przedsiębiorstwa. Do ich wykonania zatrudniano często doskonałych artystów-rytowników, a układ elementów na karcie był starannie zaprojektowany. Dzięki temu ich estetyka do dzisiaj cieszy oko, szczególnie u odbiorców, którzy znają szkaradztwa współczesnej reklamy.
Zbiór ponad trzech tysięcy kart handlowych z kolekcji Sarah Sophii Banks, ukazuje również rozmaite podejścia do rodzącej się dziedziny marketingu. Niektórzy próbowali przekonać klienta słowem, szczelnie pokrywając kartę tekstem zachwalającym produkt i przekonującym o jego prymacie względem konkurencji. Inni zaczęli rozumieć, że w reklamie wygrywa się przyciągającym wzrok obrazem. Doskonałym przykładem jest tutaj karta pana Varneya, grawera pieczęci. Lakoniczny tekst zajmuje funkcję podrzędną wobec pięknej ryciny kota trzymającego w łapie wygrawerowany naszyjnik. Takie bogato ilustrowane akcydensy musiały być bardzo cenione przez kolekcjonerów. Zwłaszcza przez kobietę, która świetnie zdawała sobie sprawę ze znaczenia tych druków dla zachowania historii epoki.
Sarah Sophia Banks urodziła się w 1744 roku jako córka jednego z najbogatszych posiadaczy ziemskich w Anglii. Zaczęła zbierać różne przedmioty już jako nastolatka, być może zainspirowana swoim ojcem, członkiem towarzystwa antykwarycznego. Czytała ogromną liczbę książek o rozmaitej tematyce, zdaniem niektórych, czyniąc wbrew kobiecej naturze. Naśmiewano się czasem, że Sarah nie przywiązuje uwagi do swojego wyglądu. W pojemnych kieszeniach staromodnych sukni nosiła po kilka książek naraz, żeby zawsze mieć pod ręką coś do czytania. Jej księgozbiór obejmował zakres od poezji i romansów, po prace na temat religioznawstwa i historii starożytnej. Nie ulega wątpliwości, że była bardzo inteligentna i marzyła o karierze naukowej. Niestety dopiero pół wieku po jej śmierci uniwersytety zaczęły przyjmować pierwsze studentki. Pasjonowały ją obce kraje i kultury, ale nigdy nie miała okazji wyjechać poza Anglię. Chociaż była bogata, to ograniczona duchem czasu, nie mogła korzystać z możliwości, jakie były dostępne na przykład dla jej ukochanego brata.
Joseph Banks, rok starszy od Sarah, był jednym z najwybitniejszych przyrodników swojego czasu. Studiował na Oksfordzie i chociaż nie uzyskał dyplomu, posiadł dużą wiedzę na temat świata roślin i zwierząt. Jako dwudziestopięciolatek wykupił dla siebie miejsce na pokładzie okrętu Endeavour, który pod dowództwem Jamesa Cooka wyruszył w podróż dookoła świata. Banks był głównym botanikiem przełomowej wyprawy. Odkrycie setek nowych gatunków na Tahiti i w Australii zaszokowało świat nauki. Joseph, dobry naukowiec, ale jeszcze lepszy mówca i popularyzator, wyrósł na prawdziwą gwiazdę. Wziął udział w kilku mniejszych wyprawach, ale wkrótce na stałe wrócił do Londynu. Niemal przez pół wieku był przewodniczącym Towarzystwa Królewskiego, a jako dyrektor ogrodu botanicznego w Kew, upowszechnił uprawę wielu egzotycznych roślin. Swoim entuzjazmem, wpływami i majątkiem wspierał naukowców w całej Europie.
Kiedy Joseph gromadził okazy roślin z odległych krain, Sarah Sophia skupiona była na dziełach człowieka. Zajęła się numizmatyką, na przekór panującej opinii, że to męska dziedzina. Zbudowała imponujący i, co ważne, nowatorski zbiór. O ile większość kolekcjonerów pasjonowała się monetami sprzed wieków, Sarah ciekawiły głównie te współczesne, pochodzące z różnych krajów. Katalogowała je więc geograficznie, a nie chronologicznie. Żywo śledziła wydarzenia polityczne i ekonomiczne, które mogły skutkować pojawieniem się nowych monet. Dzięki temu bardzo szybko zdobyła na przykład pierwsze dolary wybite w zbuntowanych amerykańskich koloniach. Przez lata zgromadziła prawie dziesięć tysięcy numizmatów z całego świata, łącznie z tymi najbardziej niezwykłymi, jak białe muszle ślimacze stosowane jako waluta w Afryce.
Pomimo miłości do monet, najwięcej uwagi poświęcała temu co wyszło spod drukarskiej prasy. Tu również najbardziej interesowało ją to, co jej współczesne. Miała przy tym wrodzony zmysł kuratorski. Jej kolekcja wyróżnia się spośród innych tym właśnie specyficznym podejściem, w niektórych aspektach wyprzedzającym epokę. Sarah Sophia była świadoma, że zbiera źródła dla przyszłych historyków. Akcydensy drobiazgowo segregowała, często wklejając je do folderów, według jasno określonych wytycznych, ich układ przypominał wystawę muzealną. Notowała daty i okoliczności pozyskania druków. Dzięki folderom tematycznym chciała przechować pamięć o zjawiskach istotnych dla ówczesnego społeczeństwa. To na przykład bilety i reklamy dotyczące lotów balonem, wielkiej sensacji końca XVIII wieku, czy album wycinków prasowych na temat morskich zwycięstw admirała Nelsona. Banks sama zaplanowała, że po jej śmierci kolekcja ma trafić do muzeum. Traktowała ją jako dzieło życia, swój wkład w naukę, z którego była dumna.
W 1777 roku świeżo ożeniony Joseph kupił ogromną posiadłość na prestiżowym Soho Square. Wkrótce zaprosił do siebie siostrę, na co Sarah z radością przystała. Nigdy nie wyszła za mąż, pozostając do końca panną Banks. Joseph i jego żona Dorothea, nie mieli dzieci. Ich trójka była nierozłączna, chodzili razem na wszystkie przyjęcia, spotkania i spektakle. Ze względu na swój status majątkowy i wielką sławę Josepha, Banksowie obracali się w najwyższych kręgach angielskiej socjety.
Od momentu wspólnego zamieszkania, kolekcja Sarah zaczęła rosnąć w błyskawicznym tempie. Kontakty, które nawiązywała dzięki bratu, umożliwiły jej pozyskiwanie wielu interesujących druków. Przyjaciele Josepha pamiętali o jej pasji i w czasie swoich zagranicznych podróży zbierali dla niej bilety wizytowe. Nawet córka króla, księżniczka Elżbieta, przesyłała jej egzemplarze do kolekcji. Dzięki temu Sarah mogła wyklejać foldery z wizytówkami, które są kolejnym znakiem rozpoznawczym jej zbioru. Osobne albumy dla rodziny królewskiej, arystokratów i zwykłych obywateli. Foldery dla Francuzów, Niemców i Włochów. Czyste bilety wizytowe do ręcznego wypisania segregowała według kształtu, lub tematu ilustracji. Wizytówki w albumach układała w odpowiedniej kolejności, tworząc z nich swego rodzaju mapy społecznych powiązań.
Panna Banks nawiązywała bardzo szerokie kontakty z innymi kolekcjonerami. Korespondowała z mnóstwem osób i regularnie wymieniała się swoimi zbiorami. Była przy tym bardzo wybredna, interesowały ją tylko najciekawsze obiekty. Czasem z oferowanej jej setki druków, wybierała tylko jeden. Poszukiwania były stałym elementem jej dnia. W towarzystwie służących codziennie wyruszała na długie przechadzki po Londynie. Odwiedzała antykwariaty, księgarnie, kupców, rzemieślników i uliczne handlarki, od których czasami kupowała tanie arkusze papieru z tekstami ludowych piosenek i wierszy.
Rezydencja Banksów była czymś w rodzaju prywatnego muzeum, zatrudniano nawet kustosza i bibliotekarza. Joseph prezentował wszystkim zainteresowanym potężny zbiór roślin i owadów. Naukowcy spotykali się tam niemal codziennie, dyskutując i czytając. Nie wszyscy jednak przychodzili, żeby podziwiać zielnik. Adres 32 Soho Square odwiedzano również, żeby zobaczyć niesamowitą kolekcję panny Banks. Sarah prowadziła wtedy gości po kilku pokojach, otwierała szafy pełne monet i druków, wyciągała foldery chwaląc się nowościami. Odniosła sukces, na tyle, na ile to było dla niej możliwe. Była doceniana i szanowana, nie licząc złośliwości i komentarzy padających czasem ze strony mizoginów. Wspólnie z bratem, który bardzo cenił jej zdolności i wielokrotnie zwracał się do niej po rady, stworzyli dwie uzupełniające się kolekcje, próbujące ująć sumę świata. Kultura i natura przenikała się w domu Banksów, realizując oświeceniowe ideały.
Od razu po śmierci Sarah Sophii, jej bratowa zaangażowała się w przekazanie całej kolekcji do Muzeum Brytyjskiego. Rodzina wiedziała jakie to ważne. Przez lata zbiór traktowano z różną troską, czasem wprowadzano niepotrzebne ingerencje, zmieniano autorski układ elementów. Niektórzy kustosze przykrywali kolekcję warstwą uprzedzeń. Za Banks zaczęła ciągnąć się opinia dziwaczki, bezrefleksyjnie zbierającej wszystkie kawałki papieru, jakie wpadły jej w ręce. Jak to bywa w tych sytuacjach, dopiero ostatnie lata i zainteresowanie badaczek kobiecej historii, pozwala odkłamywać niesprawiedliwe osądy. W minionej dekadzie powstało kilka prac naukowych wysoko oceniających działalność Banks. Docenia się jej erudycję i świadomość metody naukowej przy tworzeniu kolekcji. Zwraca się uwagę na cenny zasób drukowanych teatraliów, czy materiałów dotyczących łucznictwa, które było jej wielką pasją. Dzięki digitalizacji każdy może docenić wspaniały wkład Sarah Sophii Banks w zachowanie części historii, oby przysłużyło się to też pamięci o niej samej.
ARTUR URBAN