Od wielu miesięcy radiowa Dwójka emituje audycje poświęcone historii Konkursów Chopinowskich (od 1927 roku). Dzięki podcastom udało mi się wysłuchać wielu z nich, znakomicie przygotowanych i poprowadzonych przez członków redakcji muzycznej.
Oprócz wywiadów z uczestnikami, cytatów z recenzji, wspomnień ówczesnych obserwatorów, licznych anegdot, prowadzący audycje przedstawiają wspaniałe, nieznane lub zapomniane nagrania. Wśród pianistów znaleźli się nie tylko ci, którzy Konkursy Chopinowskie wygrali, ale również ci, którzy otrzymali dalsze nagrody, lub których droga artystyczna jest (była) związana z Chopinem.
Szczególnie utkwiły mi w pamięci fantastyczne interpretacje Władimira Aszkenazego, Rozy Tamarkiny, Iriny Zarickiej, Andrzeja Czajkowskiego, Fou Ts’onga, Arthura Moreira Limy, Marthy Argerich, Mieczysława Horszowskiego, Nelsona Freire, Stefana Askenase, Vladimira de Pachmanna, Jakowa Zaka, Róży Etkin, Grigorija Ginzburga, Aleksandra Unińskiego. Prowadzący audycje nadali nawet wspólne określenie dla gry gigantów pierwszej połowy XX wieku, tworząc dla nich specjalny kącik „kosmitów”. Co odróżnia „kosmitów” od innych? Moim zdaniem jest to bardzo szczególne poczucie czasu, niezwykła dbałość o brzmienie fortepianu, słyszenie tego co jest między zapisanymi nutami. Jednym słowem – „magia”. Tamci pianiści niczego nie robią, oni po prostu słyszą. Słuchają i słyszą inaczej i posiadają tak wspaniałe umiejętności pianistyczne, że potrafią to przekazać.
Dzięki wysłuchanym audycjom mogłam ustalić sama dla siebie kryteria jakimi chcę się posługiwać oceniając trwający właśnie konkurs.
W jury zasiadam już czwarty raz, ale te „chopinowskie igrzyska” obserwuję od 1970 roku. Wtedy wygrał Garrick Ohlsson, który teraz jest przewodniczącym Jury. Zapamiętałam z jego wykonań wspaniałą Sonatę h-moll, wydaną tuż po konkursie na płycie, którą mam do dziś, zdartą do imentu. Wspaniała była w Sonacie b-moll Mitsuko Ushida, a Eugen Indjic zachwycał muzykalnością w mazurkach i balladach. Kolejny konkurs przyniósł ogromny sukces Krystiana Zimermana, jego gra była młodzieńcza, pełna blasku, porywająca, precyzyjna, miała też w sobie konieczną u Chopina melancholię. Z kolei zdobywczyni drugiej nagrody Dina Joffe emanowała nostalgią, jakimś „rozmarzeniem przy księżycu”. Rok 1980 to „mój” konkurs. Z laureatami spotkałam się dopiero podczas wręczania nagród na estradzie Filharmonii Narodowej. Ich konkursowych wykonań słuchałam dużo później. Jednak udało się wtedy nawiązać bliskie znajomości, a nawet przyjaźnie, które trwają do dziś. Wielu z nich spotykałam potem podczas kolejnych edycji Konkursu – przyjeżdżali do Warszawy posłuchać Chopina, ale także po to, aby pobyć w tej atmosferze. Wspólnie oklaskiwaliśmy młodszych kolegów, którzy dołączali do kręgu laureatów.
Najwyżej ocenionym pianistą w 1990 roku był Kevin Kenner, niezwykle muzykalny, którego wykonanie Ballady F-dur do dziś mnie inspiruje – cóż za giętka fraza, jaka energia w szybkich fragmentach, jaka dramaturgia w finale. Niestety to, że nie przyznano mu wtedy I nagrody miało wpływ na przebieg kariery tego wspaniałego muzyka.
Fot. Bartek Barczyk
Często gościłam w swoim warszawskim domu młodych pianistów, udostępniając im swoją pracownię i swój fortepian, aby mogli spokojnie ćwiczyć. Szczególny był czas w roku 1995, kiedy na prośbę Marthy Argerich wraz z mężem przyjęliśmy pod nasz dach Nelsona Goernera, pochodzącego podobnie jak ona z Argentyny. Najpierw przychodził na kilka godzin dziennie, żeby poćwiczyć, potem się do nas przeprowadził, po kilku dniach dołączyła narzeczona, a w końcu wieloletnia nauczycielka, która przyleciała wprost z Argentyny. Nelson grał świetnie, jednak nie wszedł do finału… Cóż to były za emocje… Żeby je jakoś tonować gotowałam polskie zupy.
Z roku 2000 szczególnie zapamiętałam Aleksandra Kobrina, który zdobył wówczas III nagrodę. Jego interpretacja Fantazji f-moll miała w sobie niezwykłą moc, a w wolnych fragmentach pełna była filozoficznego skupienia. Niedawno właśnie do niego do USA wysłałam na studia swoją bardzo utalentowaną uczennicę, Chinkę. Jest podobno bardzo wymagającym profesorem, imponuje wiedzą, doświadczeniem estradowym no i kontynuuje tradycje dawnej świetnej szkoły rosyjskiej.
Pierwszy raz zaproszono mnie do jury w 2005 roku. Miałam już doświadczenie z kilku międzynarodowych konkursów, ale i tak trema była wielka. To był czas Rafała Blechacza, który zachwycił między innymi Preludium A-dur op. 28 nr 7 rozpoczynając tym utworem swój występ w drugim etapie. A wykonał je bardzo poetycko, śpiewnym dźwiękiem. Prostota tego wykonania była wręcz przejmująca, sala słuchała jak zaczarowana. Bardzo młody wówczas pianista otrzymał wszystkie nagrody dodatkowe – za wykonanie Poloneza, Mazurków, Koncertu. Zwycięstwo otworzyło przed nim wielkie sale koncertowe całego świata.
Jesień 2010 i zimę 2011, a więc cały zimowy semestr spędziłam w Tokio, gdzie uczyłam na Uniwersytecie Geidai. Właśnie w Tokio miałam okazje usłyszeć laureatów kolejnego konkursu. Wspaniała Julianna Awdiejewa – pianistka poważna, z przemyślanymi interpretacjami, dbałością o śpiewność fortepianu ujęła mnie swoim wykonaniem Koncertu e-moll, a Daniel Trifonow fenomenalnymi Mazurkami, które grał tak, jakby je w tamtym momencie sam komponował. Niesłychanie kreatywny muzyk, poeta podszyty melancholią, ale nigdy nie sentymentalny!
Kolejny raz w jury byłam w 2015 roku. Wtedy zwyciężył Cho Seong-jin, a drugie miejsce zajął Charles Richard-Hamelin. Bardzo różni pianiści. Kanadyjczyka zapamiętałam wyraźniej z czasu eliminacji – był szczególnie wrażliwy i ujmował, melancholią, tęsknotą. Koreańczyk zdecydowanie bardziej stąpał po ziemi, budował formę, był przy tym perfekcyjny. Z przyjemnością słucham jego kolejnych nagrań płytowych, a repertuar ma coraz szerszy. Zupełnie zjawiskową pianistką była wtedy Kate Liu, przenosząc nas – słuchaczy w inne rejony. Grała delikatnie, dosłownie muskała palcami klawisze nadając utworom poetycki kształt. Ale miała w sobie również moc! Do dziś pamiętam jej Poloneza-fantazję – sposób w jaki napełniała dźwięki i pauzy treścią…
Konkurs z roku 2021, o rok przesunięty z powodu pandemii przyniósł triumf Bruce’a Liu , a tym samym jego wybitnego profesora Dang Thai Sona, który od 2015 przywozi naprawdę fantastycznych studentów. Pokaźna jest jego lista laureatów Konkursu Chopinowskiego. Przy tym uczy w taki sposób, że jego uczniowie są natychmiast rozpoznawalni.
Jesteśmy w trakcie przesłuchań. Zauważyłam trzy grupy pianistów – w pierwszej są ci, którzy świadomie wybrali ten konkurs, doskonale znając muzykę Chopina jej specyfikę i zdając sobie sprawę z tego jakie stawia wymagania. Druga grupa to świetni pianiści, dla których Konkurs Chopinowski jest jednym z wielu, w których biorą udział, są sprawni, czasem nawet muzykalni, ale ten kompozytor to nie jest ten najwspanialszy, najbardziej ukochany, z którym chciałoby się szeptać czule… Trzecia grupa to pianiści nie do końca jeszcze wykształceni, którzy opierają się na odczuwaniu, ewentualnie bazują na tak zwanej tradycji wykonawczej, niejednokrotnie bardzo zdolni co wystarcza do pewnego momentu. Niestety często jest tak, że ci młodzi ludzie nie są systematycznie uczeni rzemiosła, słyszenia, słuchania, są za to nieustannie przygotowywani do konkursów i konkursików, zdobywają nawet nagrody – do czasu. Sama miałam taki epizod w swoim życiu (na szczęście bardzo krótki), kiedy po wygranym konkursie w Vercelli w 1977 roku wydawało mi się, że teraz już mogę tylko koncertować. Zaczęłam powtarzać dawne utwory, zamiast uczyć się nowych. Ćwiczyłam z myślą o występie, a nie o tym, żeby dalej poszerzać zasób środków pianistycznych i rozwijać rozumienie muzyki. Na szczęście zadziałał mój instynkt i miałam wokół siebie osoby (męża), które wskazały mi dobrą drogę. Wróciłam do studiowania, dogłębnego, i tak pozostaje do dziś. Nie da się powtarzać sukcesów, każdy koncert i każdy konkurs (tym bardziej) to praca i poszukiwanie od nowa.
Na jakiego Chopina czekam w roku 2025? Otóż czekam na Chopina „kosmitów”, z ich giętką frazą, ze śpiewnym tonem, Chopina świetlistego, roztańczonego, czekam na „żal”, który ma w sobie cień rozpaczy, na szlachetną melancholię, na magię. Na chwile, kiedy przeniosę się w inny wymiar i nie będzie pomiędzy kompozytorem, wykonawcą, a słuchaczem żadnej materii. Tylko duch! I dziś między etapami mogę napisać, że kilka takich momentów już się zdarzyło. Jestem wdzięczna już teraz, między etapami, za chwile wzruszenia i chwile niekłamanego zachwytu dla maestrii młodych pianistek i pianistów. Czekam na dalsze przesłuchania z nadzieją również na to, że „muzyka łagodzi obyczaje”.
EWA POBŁOCKA