fbpx
HOME
Jakub Dolatowski

Limes

Daniel Kovalovský zgarniał powolnym, koszącym ruchem przedramienia i dłoni nieistniejące okruchy i zsuwał je poza krawędź drewnianego stołu. Na blacie – deski o zagłębionym bielu i obłych graniach twardzieli – czekało nas białe wino. To było w Pukancu, na pograniczu słowacko-węgierskim, w latach siedemdziesiątych, w porze chylącego się lata. Siedliśmy do stołu we trzech. Moi współbiesiadnicy, starsi o pokolenie czy dwa, dzisiaj już nie żyją – Daniel K., wielki ogrodnik z pobliskiego arboretum w Tesárskich Mlyňanach, i Antonín Marian Svoboda, znawca historii, kultury materialnej, roślin, ogrodów i krajobrazów, w latach późniejszych przyjaciel i powiernik myśli, prażanin. Dom, stojący jak i inne tutaj szczytem do drogi, z obrosłym winoroślą podcieniem biegnącym w głąb podwórza wzdłuż całej południowej ściany, i samo obejście (niskie drzwiczki, a za nimi czeluść z wykutymi w skale, oślizgłymi stopniami prowadzącymi do piwnicy z winami) – wszystko to rozsiadło się na samej granicy imperium rzymskiego. Z początku nie zdawałem sobie sprawy, że jestem w takim miejscu, okrakiem między naturą a kulturą.

Imperium odeszło stamtąd niepomiernie dawno i wkoło było zupełnie cicho. Nic nie wskazywało na to, że kiedyś i tutaj „powolny krok centurii przygłuszał skowronki” (Artur Międzyrzecki, właśnie w latach moich peregrynacji na Słowację, usłyszał ten przemarsz ciężkozbrojnych zmieszany ze świergotem polnego ptaszka). Nie było tu wału Hadriana czy Antonina, ale wystarczył rzut oka za okno, spojrzenie botanizującego ogrodnika, a tam, w ogrodzie i sadzie, to właśnie – bukszpan, orzechy włoskie, winorośle, nieszpułki, czarna morwa. To był po prostu rzymski ogród, byliśmy w granicach Cesarstwa.

Il. Jakub Dolatowski

W sadzie w Pukancu K. pokazał mi, że czerwonoczarne plamy po owocach morwy – dojrzałe mora są miękkie, właściwie nie sposób przypadkiem ich nie rozgnieść, nie da się nimi nie pobrudzić – dają się wywabić kwaśnym sokiem owocu jeszcze niedojrzałego, a o taki zwykle łatwo, bo morwy dojrzewają powoli, stopniowo, i takie białawe owoce prawie zawsze są pod ręką, wynajdzie się coś pośród już czarnych. Chodzi tu nie o samą tylko schludność, o plamy na połach czy rękawie koszuli, nie, zdecydowanie ważniejsze jest to, by jakoś spróbować odczynić urok, odwrócić odwieczny wzorzec życiowej pomyłki i odsunąć od siebie los Pyrama i Tysbe (Owidiusz, Przemiany, 4, 55–166). Wtedy nie wiedziałem też jeszcze, młody i nieoczytany, że tak czyścili zabrudzone odzienie rzymscy ogrodnicy (Pliniusz Starszy, Historia naturalna, 15, 27, 97: tingunt manus suco matura, eluunt acerba), ale, rzecz prosta, wiedział o tym K., człowiek stary i tutejszy, ogrodnik spod rzymskiej granicy.

Morwa czarna (Morus nigra), różna od dobrze u nas znanych morw białych – choć i te mają często, gdy dojrzeją, i to wbrew nazwom, polskiej i łacińskiej (Morus alba), owoce czarne, ale mniejsze i gdzie im tam do słodyczy i soku morw czarnych, no więc morwa czarna jest niewysoka, przysadzista i masywna, a liście ma szorstkie i grube (zupełnie nie dla jedwabników, te pochłaniają na potrzeby swej cudownej wewnętrznej przemiany tylko cienkie i delikatne liście morwy białej), i kreśli sama sobą, wyznaczając kres terytoriów, na których można ją jeszcze z jakim takim powodzeniem sadzić po ogrodach, wstęgę biegnącą w poprzek Europy, limes Imperii Romani. Wraz z rzymskim wojskiem, z budowniczymi dróg, akweduktów, mostów, z poborcami podatków czy kupcami – w barbarzyńskie pustkowia trafiały najróżniejsze znane w Rzymie zwierzęta i rośliny, owoce i potrawy. Niektóre z tych roślin, z drzew owocowych, od tylu wieków nieprzerwanie szczepione i okulizowane przez kolejne pokolenia ogrodników – na przykład wielkoowocowe nieszpułki czy ogrodowe formy morwy czarnej, zostały już na wieki w dawnych granicach Cesarstwa, choć same castra od dawna zarosły warstwami ziemi, skryte w archeologicznej stratygrafii. Geograficzny zasięg imperium można zobaczyć i tak: to nie możliwości militarne rzymskich legii, możliwości ówczesnego transportu, organizacji i wydolności struktur państwa – wyznaczały limites, a właśnie chorologiczna istota gatunku drzewa, morwy czarnej, która szła z legionami po Europie i która w pewnym momencie zatrzymywała wojska w ich pochodzie, zostawiając za sobą skrwawiony płaszcz kontynentu.

JAKUB DOLATOWSKI

Warto również przeczytać...
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego
Cenimy państwa prywatność
Ustawienia ciastek
Do poprawnego działania naszej strony niezbędne są niektóre pliki cookies. Zachęcamy również do wyrażenia zgody na użycie plików cookie narzędzi analitycznych. Dzięki nim możemy nieustannie ulepszać stronę. Więcej informacji znajdą państwo w Polityce Prywatności. Więcej.
Dostosuj Tylko wymagane Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek
Dostosuj zgody
„Niezbędne” pliki cookie są wymagane dla działania strony. Zgoda na pozostałe kategorie, pomoże nam ulepszać działanie serwisu. Firmy trzecie, np.: Google, również zapisują pliki cookie. Więcej informacji: użycie danych oraz prywatność. Pliki cookie Google dla zalogowanych użytkowników.
Niezbędne pliki cookies są konieczne do prawidłowego działania witryny.
Przechowują dane narzędzi analitycznych, np.: Google Analytics.
Przechowują dane związane z działaniem reklam.
Umożliwia wysyłanie do Google danych użytkownika związanych z reklamami.

Brak plików cookies.

Umożliwia wyświetlanie reklam spersonalizowanych.

Brak plików cookies.

Zapisz ustawienia Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek