fbpx
HOME
Marcin Sabiniewicz

Kraina poezji

Zamieszkać w zdaniu, które byłoby jak wykute z metalu.

Czesław Miłosz

Gdzie leży kraina poezji? Jak do niej trafić? Czy można zamieszkać w niej na stałe? Miłosz pisał o niej w jednym z wierszy z okresu II wojny, tytułując go właśnie tak – Kraina poezji. Baśniowe piękno, magia nie zostają w nim unieważnione (marzenie o języku, któremu posłuszne byłyby rzeczy i zwierzęta towarzyszyło Miłoszowi do końca), ale warunkiem wejścia do krainy jest doświadczenie koszmarów XX wieku – czy też życia w ogóle. Cień, który rośnie w Krainie, przybierze potem pełny kształt w pisanym pod koniec życia Miłosza wierszu To. Nic tam nie jest już zasłonięte: „TO jest jak kiedy syn króla wybiera się na miasto i widzi świat prawdziwy: / nędzę, chorobę, starzenie się i śmierć”. (Nietrudno rozpoznać w tym człowieku młodego księcia Siddharatha Gautamę, przyszłego Buddę. „Współcierpienie ze wszystkim, co żywe” to jedna z odpowiedzi Miłosza na świat jako ból). W Roku myśliwego poeta przypomina, że „litość” była kiedyś „lutością” – tzn. że współczucie i groza wobec cudzego nieszczęścia są w niej połączone. Miłosz dodaje do tego jeszcze zachwyt, jako nieodłączny element naszego doświadczenia świata. Kraina poezji przypomina drogocenny klejnot zaprzeczający dychotomiom, wśród których na co dzień żyjemy.

Na nierozerwalny i w znacznym stopniu niezrozumiały dla nas związek między codziennością a poezją wskazuje również Zagajewski w wierszu Siła. Ostatni z dawnej generacji wielkich poetów (czy raczej: ostatni z wielkich poetów) staje przed czytelnikami jak nauczyciel chemii przed uczniami i mówi: weźmy siłę, która wybucha w drzewach na wiosnę, siłę, która skłania ku sobie mężczyznę i kobietę i „siłę, która rośnie / w snach Napoleona / i każe mu zdobywać Rosję i śnieg” i umieśćmy je w retorcie słowa. (To jednak nie nauczyciel, to alchemik). Zobaczmy, co się wtedy stanie. Na naszych oczach dokonuje się mały cud: kopulacja przestaje być „poezją ludu” (jak ją określił, z arystokratyczną wzgardą, Baudelaire), a sny małego kaprala zostają oczyszczone ze śmieszności i pospolitości, które towarzyszyły mu coraz częściej, odkąd zdobył władzę. Jednak demonstracja poety nie ma wartości dowodu naukowego – ani nikt inny, ani nawet on sam nie potrafiłby jej powtórzyć, znów zakląć snów Napoleona w słowa. Moment przemiany pozostaje niezrozumiały. Wiersz jest alchemiczną iluminacją.

Krzysztof Jung „Pejzaż z białą chmurą”, 1989, Warszawa, ASP.

Jednak cierpienie nie daje o sobie zapomnieć. Może i poezja do życia ma się tak, jak Łazarz na łonie Abrahama do bogacza w otchłani (jak chce Heaney), ale w prawdziwej sztuce ten nieszczęśnik zawsze znajduje sposób, żeby przebyć dzielącą ich przestrzeń i szarpać poły Łazarza. „W korytarzach metra ból się nie przemienia, / tylko trwa, boli bez wytchnienia” – relacjonuje Zagajewski z Paryża. Oczywiście ból przemienia się – mianowicie przemienia się w słowo, skoro raz został przez poetę przywołany w wierszu, jednak rozumiemy, że chodzi tu o odesłanie do doświadczenia, które nazwom się uparcie wymyka. W przeciwnym razie poezja byłaby jak nieszczęsny król Midas, zamieniający w słowa wszystko, czego się dotknie. Niektórzy chcą ją taką widzieć – Bóg z nimi.

„Silne przeżycie poetycko-poznawcze jest nieme”, notuje Miłosz. Czy powinno takim pozostać? Odpowiedzmy ostrożnie – nie wszystkie wiersze domagają się, żeby je zapisać. Podkreślmy to słowo – zapisać, bo taki np. Pitagoras niczego nie napisał, a zostały po nim liczne akusmaty, mądrości przekazywane ustnie. Ten sam Pitagoras zobowiązywał swoich uczniów do milczenia na temat przekazywanej im wiedzy. Stoimy wobec słów i tego, co objawia nam się (lub nie) poza nimi, co nie chce być nazwane. Tej drugiej stronie też powinniśmy być wierni. Sam Miłosz przyznawał to poniekąd, pisząc o szczupłym objętościowo dorobku poetyckim Eliota, że stał za nim „ktoś narzucający sobie niemotę, stał wyznawca”. Słynne dictum Miłosza „Co nie jest wymówione zmierza do nieistnienia” należałoby inaczej niż dotąd odczytać, może pamiętając o jego uwadze z Dalszych okolic, że istnienie i nieistnienie są niby dwie strony tej samej kartki.

Idźmy dalej. Czym jest wierność wobec poezji – zapisywaniem jej czy życiem tak, żeby wierszom (własnym, poprzedników) nie przynosić wstydu? Skoro mowa była o alchemii – proces alchemiczny zakładał przemianę zarówno materii, jak i samego alchemika. Przyjmowanie bez oporu konstatacji Krasińskiego „Przez ciebie płynie strumień piękności, ale ty nie jesteś pięknością” jako definicji artysty sprawia, że wiersze, pozbawione świadectwa życia, zaczynają z czasem brzmieć nieprawdziwie.

Dramatyczną próbę usunięcia sprzeczności między życiem a poezją podjął Stachura. Jego artystyczne osiągnięcia nie są na miarę Miłosza czy Zagajewskiego, jednak przynależy do krainy poezji swoją żarliwą obecnością. Prawy i czysty poeta, jak określił go Miłosz, który nigdy nie wypowiadał takich słów przypadkowo. Kiedy Stachura pisze, że „Wszystko jest poezja” chce po prostu, żeby zwiastowanie, jakim jest każdy prawdziwy wiersz, nigdy się nie kończyło. Zauważmy jednak, że mówić tak to tyle samo, co stwierdzić, że nic poezją nie jest – wiersz jest stanem skupienia innym niż codzienna rzeczywistość i tylko przez doświadczenie tej ostatniej możemy poezję rozpoznać. Pewnie tolkienowskie elfy, z ich długością życia równą trwaniu ziemi i odmienną od naszej percepcją czasu, potrafiłyby doświadczać nieustannego święta jako święta właśnie – my tego nie potrafimy.

Niektórzy jednak obdarzeni są łaską skromnej i prostej (co nie znaczy, że nie drogocennej) muzyki, która towarzyszy im niemal ciągle. Takim był Xavier Grall, piszący po francusku Bretończyk, którego niewielki zbiór felietonów wydano w 2011 roku w Olsztynie. Wierny Bretanii, bo tak nazywa się książka, zaczyna się od pochwały deszczu: „Będę chwalił deszcz padający na moje dachy, na estuaria rzek, na małe porty, deszcz wyśmiewający wakacyjne terminy i letnią komercję”. Dalej jest o wsi bretońskiej, powietrzu, z którego zniknęły dźwięki piania kogutów i rżenia koni, długiej zimie, podczas której odsłania się prawdziwa twarz Bretanii (poznają ją ci, którzy kochają ten kraj). Wszystko to bez choćby odrobiny zbędnej melancholii czy żalu nad sobą. „Moje serce, wystawione na pory roku, jest gliniane i takie kruche!”, wyznaje ciężko chory poeta. Swoje felietony wysyłał do Paryża na papierze mokrym od wilgoci. Niemal czujemy tę wilgoć, dotykając stron Gralla w przekładzie Kazimierza Brakonieckiego.

MARCIN SABINIEWICZ

Warto również przeczytać...
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego
Cenimy państwa prywatność
Ustawienia ciastek
Do poprawnego działania naszej strony niezbędne są niektóre pliki cookies. Zachęcamy również do wyrażenia zgody na użycie plików cookie narzędzi analitycznych. Więcej informacji znajdą państwo w polityce prywatności.
Dostosuj Tylko wymagane Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek
Dostosuj zgody
„Niezbędne” pliki cookie są wymagane dla działania strony. Zgoda na pozostałe kategorie, pomoże nam ulepszać działanie serwisu. Firmy trzecie, np.: Google, również zapisują pliki cookie. Więcej informacji: użycie danych oraz prywatność. Pliki cookie Google dla zalogowanych użytkowników.
Niezbędne pliki cookies są konieczne do prawidłowego działania witryny.
Przechowują dane narzędzi analitycznych, np.: Google Analytics.
Przechowują dane związane z działaniem reklam.
Umożliwia wysyłanie do Google danych użytkownika związanych z reklamami.

Brak plików cookies.

Umożliwia wyświetlanie reklam spersonalizowanych.

Brak plików cookies.

Zapisz ustawienia Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek