Doprawdy wielką mi Pani radość uczyniła swoim książkowym darem opatrzonym grawiurą dedykacji, po którym powinienem skreślić odręczny list. Jednakże zawstydziwszy się tym, jak „wyprostowanie” i czytelnie stawia Pani swoje pismo, postanowiłem wybrać łatwiejszą drogę, którą wytyczyły nam nowoczesne komunikatory. W każdym razie, kiedy przeczytałem Pani dedykację, to od razu pomyślałem – SĄ. Może inaczej: JEST. Jest czytelnik moich Listów do niepoznanego poety. I to kto, i to jaki. Chociaż, a muszę to w tym miejscu przyznać, są inni: Joanna Chachuła i Marek Zagańczyk.
A i Pani, która rozmową z Ireneuszem Kanią Wchodzimy w tajemnicę jak w kałużę staje się piękną częścią „Austeryjnej Kanionady” wszak, to już chyba piąta książeczka, jaka ukazała się od śmierci tłumacza w mecenaturze Wojciecha Ornata. Piszę książeczka, ale jej waga duchowa, mimo przepiórczej lekkości, cięższa bywa niż opasłe beletrystyczne tomiszcza. Wszystkie ogniwa „Kanionady” przeczytałem. I wzbogaciły mnie.
Przeprowadzoną przez Panią rozmowę z Ireneuszem Kanią, a musiał to być – rzecz odczytuję z Pani wstępu – człowiek fascynujący, pochłonąłem jako jeszcze jeden deser dnia. Jako deser bowiem seria ta została pomyślana. Pochłonąłem, lecz nie żarłocznie, a z namysłem degustując literę Pani rozmowy o dwóch wspaniałych i okazałych „kolumnach” naszej poezji, jakimi niewątpliwie są Nobliści – Szymborska i Miłosz. Rozmowa wnosi do rozumienia ich cenny pierwiastek myśli przekazanej, jak to Pani zauważyła „z właściwą jemu (Ireneuszowi Kani – przyp. mój) pasją, ożywiającą wszystko, czym się zajmował”. A dalej jeszcze dodaje Pani „szybki puls” jego narracji, oryginalność myśli i odwagę w jej podawaniu. W ten sposób, chcąc nie chcąc, przekazała nam Pani triadę najważniejszych wyróżników rozmowy „ja” do „ty”: jej puls i dynamikę, potok żywej myśli oraz odwagę ich głoszenia.
Wysoko cenię sobie cztery, nawet pięć form wypowiedzi: poezję, esej, a także notatniki, dzienniki, zapiski, glosy, a więc te wypowiedzi, które dotąd uznawane były za podgatunki literackie, marginesy literatury oraz wędrujące od antyku listy i dialogi (w tym rozmowy). W niektórych z nich Pani celuje, także w esejach, które od kilku lat śledzę, czytając z wielkim zadowoleniem, choćby ostatnio ogłoszone, jak Ślepiec przed lustrem – rzecz m.in. o figurze trickstera w twórczości Eliasa Canettiego. Rozważania, których prologiem jest jedna z kart tarota przedstawiająca wisielca, porwały mnie na tyle, że w tym porwaniu zatraciłem się, zakreślając całe ustępy i akapity, a potem wracałem do nich o różnych, nieokreślonych porach. A kiedy rok później oddałem się lekturze Arlekina Béli Hamvasa, eseju pomieszczonego w tomie Godzina owoców, dopełniłem obraz tej towarzyszącej nam od zarania figury. Ale i zobaczyłem Was razem, może nie tyle w okolicznościach domowych, jak to było w przypadku Pani wizyty u Marii i Ireneusza Kaniów, co w jakimś parku Austro-Węgier, których obywatelami byli i Hamvas, i Canetti. W polskiej poezji tricksterem był również miłościwie nam panujący w Praniu, mój anielski chlebodawca Konstanty I. Gałczyński.
Raz jeszcze proszę mi wybaczyć, że nie odwdzięczyłem się za Pani dar odręcznie zapisanym listem, zwłaszcza że listów przecież dotyczy Pani dedykacja, niektórzy wszak piszą pazurem, gdyż zmarnowali czas na „pazurzenie”. Należę do nich, czego żałuję, podniesiony Pani rękopiśmiennym znakiem.
WOJCIECH KASS