fbpx
HOME
Jerzy Stempowski

Muzyka lasów

Słowo „muzyka” wywołuje najczęściej w naszej pamięci wspomnienie jasno oświetlonych sal koncertowych wypełnionych eleganckim światem znawców, tłumne milczenia przerywane jedynie burzami oklasków i szmerami zachwytów, przebiegających dyskretną falą szeregi słuchaczy przy wysokich C i fantastycznych flażoletach wirtuozów, czarne w białych krawatach szeregi orkiestry: szeroką ławę kwintetu smyczkowego, nieco wyżej wąski szereg czarno-srebrzystych instrumentów drewnianych — flety, oboje, rożki angielskie, klarnety, fagoty — zakończony wybiegającą ponad głowy rurą kontrafagotu, jeszcze wyżej szereg instrumentów, z których każdy mówi do nas jakimś innym, sobie właściwym, zawsze dziwnym i nowym językiem…

W swych pałacach, w sławnych starych salach obwieszonych portretami mistrzów i przechowujących wspomnienia wielu pokoleń znawców i mecenasów, muzyka czuje się jednak nieraz bardzo niepewnie. W latach wielkich klęsk i wysiłków milkną dźwięki instrumentów, stare piękne posadzki powleka kurz, na którym stopy intruza znaczą czarne ślady. W oczach bywalców sal koncertowych muzyka jest zbytkiem, który wykreślają ze swego budżetu przy pierwszej próbie zmniejszenia wydatków. Ale muzyka sal koncertowych i teatrów ma wrogów bardziej niebezpiecznych od samych nawet wojen i klęsk. Wielkie koncerty, przedstawienia operowe i baletowe są bardzo kosztowne. Aby pokryć swe koszta, muzyka musi zwracać się do tysięcy słuchaczów. Aby pociągnąć tysiące — musi być łatwa i wdzięczna, musi iść za gustem tysięcy. Gust znawców wyraża się w niedwuznacznych ocenach, gust tysięcy jest niemy i przejawia się w nieobliczalnych kaprysach tłumów, postrachu wszystkich przedsiębiorców artystycznych. Aby zmniejszyć ryzyko, przedsiębiorca liczy z góry na zły gust, na najgorszy gust słuchaczów. Znawcy nie wchodzą w rachubę, bo przecież zawsze stanowią mniejszość, a najczęściej także nie płacą za bilety. Dla nich też nie ma koncertów. Dlatego ogromna większość bywalców koncertowych i operowych nigdy nie miała możności słyszenia muzyki najlepszej, z którą spotkanie zostawia w pamięci wspomnienie równie niezatarte jak trzęsienie ziemi.

Pośród wspaniałych sal i eleganckich tłumów wielka muzyka nieraz długimi okresami robi się sekretna, uciekająca, jak gdyby nie chciała, aby ją byle kto mógł posłyszeć.

Wreszcie największym wrogiem muzyki jest lenistwo człowieka, skłonność do kontentowania się tym, co łatwe i nie wymaga wysiłku. Łatwo jest przekręcić komutator i włączyć radio grające samo bez żadnego z naszej strony wysiłku, nawet bez potrzeby dokonania wyboru, jakiej musi sprostać właściciel gramofonu i paru płyt. W miarę rozpowszechniania się radia nikt nie chce uczyć się grać, bo każdy ma muzykę w pudełku bez wysiłku i kłopotu. Mało kto jednak bierze przy tym pod uwagę, że niepewne, dalekie, odbarwione, wahające się w skali tony radia są tylko cieniem żywego dźwięku instrumentu, surogatem dobrym dla tych, którzy nie wymagają wiele i łatwo kontentują się byle czym.

W dzienniku braci Goncourtów znajduje się osobliwy zapis dotyczący poglądów na wykształcenie w czasach wojen napoleońskich. „Jednemu z moich krewnych ojciec powiedział: Powinieneś znać łacinę, bo kto ją zna — może się wszędzie porozumieć. Powinieneś umieć grać na skrzypcach, bo — gdybyś jako jeniec wojenny trafił na wieś — będziesz mógł grać chłopom do tańca i w ten sposób zarobisz parę groszy; gdybyś zaś trafił jako jeniec do miasta — będziesz tam uchodził za młodego człowieka, dobrze wykształconego i pochodzącego z dobrej rodziny; dzięki temu będziesz mógł wejść do tamtejszego towarzystwa i zawiązać pożyteczne znajomości. Wreszcie powinieneś umieć spać na lawecie…”.

Młodych ludzi dobrze wychowanych i pochodzących z dobrych rodzin poznawano wówczas po grze na skrzypcach. W ocenie muzyki odbiegliśmy dość daleko od tamtych czasów…

Nasza delikatna muzyka estradowa i operowa, żyjąca tylko w dobrobycie i komforcie, słuchana przez eleganckie, lecz trwożliwe towarzystwa, rozbiegające się przy pierwszym echu piorunów, jest czymś głęboko innym, mniej stałym i pewnym, i, być może, o wiele mniej ważnym od śpiewu jeńca wojennego, który sam jeden przeciw wszystkim posiada tylko skrzypce i falującą w jego pamięci melodię.

Śpiew jeńca oddalający nas od jasnych sal i błyskotliwego towarzystwa elegantów jest już bardzo bliski muzyki lasów.

Ludzie miejscy, bywający na wsi tylko w końcu lata, w lipcu i sierpniu, i przeważnie w okolicach mniej lub więcej bezleśnych, nie znają właściwie wcale śpiewu ptaków. Latem ptaki rozmawiają jeszcze między sobą, czasami nawet mieszają się do rozmów ludzi, ale już nie śpiewają jak wiosną. Dlatego słuchacze letni nie mają możności ocenienia, w jak wysokim stopniu śpiewający ptak jest artystą. Dopiero gdy słyszymy go wiosną, jak po tysiąc razy powtarza tę samą zwrotkę, komplikując ją i upraszczając, szlifując, wygładzając, dopiero wtedy poznajemy w nim to uparte dążenie do doskonałości formy, które pośród ludzi oddziela artystę od profanów. Uderza nas wówczas także niezrównana dokładność i wyrazistość śpiewu ptaków, pełnia ich głosów, rozrzutność w szafowaniu ich niewielkimi siłami. Ptaki, gdy chodzi o muzykę, nie kontentują się najwidoczniej byle czym, nie idą po linii najmniejszego oporu do lekkiej, łatwej lub modnej muzyki. Dlatego zapewne pieśni ich są trwalsze od dzieł rąk ludzkich.

Mijały mody i maniery muzyczne, mijały długie okresy, podczas których zajęci czym innym lub zbyt stroskani ludzie nie zbierali się dla wspólnego słuchania muzyki, i wielkie tradycje sztuki przechowywały się tylko w formie ubogich szczątków. Ptaki natomiast śpiewają zawsze tak samo pięknie, a nawet każdej wiosny coraz piękniej. W miarę tego jak oswajamy się z ich językiem, który zrazu jako zbyt obcy, wymyka się naszej uwadze — rozumiemy go coraz wyraźniej, spostrzegamy jego artystyczny charakter i wiosenny śpiew lasu wydaje się nam coraz piękniejszy.

Są wreszcie inne jeszcze znaki mówiące, że śpiew ptaków może być rzeczą bardzo serio. Geniusz formotwórczy artystów tworzy rzeczywistość fikcyjną wprawdzie, ale tak dobrze uporządkowaną, tak bliską nam, tak przekonującą, że przez pewien czas przynajmniej możemy w niej przebywać jak w domu. Chroniąc się przed niegościnnym klimatem moralnym, człowiek od wieków szukał ucieczki w fikcyjnym świecie artystów i na tym zapewne polega najistotniejsza część roli społecznej sztuki.

W chwilach męki i upadku człowiek, niby rozbitek zaczepiony o szczątek fikcyjnego świata sztuki, o falujący w jego pamięci fragment muzyki, szuka ocalenia w ucieczce od swej klęski. Czy muzyka lasu posiada również tę kojącą i leczącą siłę sztuki? Czy śpiew ptaków tworzy również świat fikcyjny, w którym mali artyści szukają ocalenia w dniach klęski?

Tak sądził znakomity historyk i pisarz Michelet, przyjaciel Mickiewicza, jeden z dobrych duchów XIX wieku. W następujących słowach opisuje on smutek świeżo schwytanego słowika, którego ptasznik zamknął razem z młodymi słowikami zrodzonymi w niewoli: „Wielki, ogromny był jego ból dotkliwszy od tych, które przyprawiają o łzy, ból niemy, zamknięty w sobie, niepragnący niczego prócz mroku. Chował się on (słowik) jak najdalej w cień, w głąb klatki, z piórkami zjeżonymi, z zamkniętymi oczami, których nie otwierał nawet wtedy, gdy ptasia młodzież potrącała go w swych zabawach. Nie chciał nic widzieć, nic słyszeć, nic jeść, nie szukał żadnego pocieszenia. To poszukiwanie mroku — czułem wyraźnie — było wytężone w kierunku niebytu, było chęcią samobójstwa. Duch jego szukał śmierci i umierał po trosze przez zawieszenie wszelkiego działania. W postawie tej nie było żadnej nienawiści, żadnej goryczy, żadnego gniewu… Chociaż miał oczy zamknięte, zdawało mi się, że czytam w jego wnętrzu. Czułem w nim duszę artysty, całą łagodną i jasną, pozbawioną goryczy i bezbronną wobec barbarzyńskiego świata i okrutnego losu. Utrzymywało go przy życiu i broniło od śmierci to, że nawet w najgłębszym smutku znajdował w sobie silniejszą część natury słowika: swoje światło wewnętrzne, swój śpiew… Zrozumiałem wówczas, że nie umrze, ponieważ mimo woli, mimo pragnienia śmierci — on śpiewał”.

 JERZY STEMPOWSKI

Odnalazł Jakub Dolatowski. Pierwodruk: „Echa Leśne” 1938 t. 15, zeszyt 16. Przytaczamy za: „Zeszyty Literackie” 2018 nr 141.

Warto również przeczytać...
Dofinansowano ze środków Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego
Cenimy państwa prywatność
Ustawienia ciastek
Do poprawnego działania naszej strony niezbędne są niektóre pliki cookies. Zachęcamy również do wyrażenia zgody na użycie plików cookie narzędzi analitycznych. Więcej informacji znajdą państwo w polityce prywatności.
Dostosuj Tylko wymagane Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek
Dostosuj zgody
„Niezbędne” pliki cookie są wymagane dla działania strony. Zgoda na pozostałe kategorie, pomoże nam ulepszać działanie serwisu. Firmy trzecie, np.: Google, również zapisują pliki cookie. Więcej informacji: użycie danych oraz prywatność. Pliki cookie Google dla zalogowanych użytkowników.
Niezbędne pliki cookies są konieczne do prawidłowego działania witryny.
Przechowują dane narzędzi analitycznych, np.: Google Analytics.
Przechowują dane związane z działaniem reklam.
Umożliwia wysyłanie do Google danych użytkownika związanych z reklamami.

Brak plików cookies.

Umożliwia wyświetlanie reklam spersonalizowanych.

Brak plików cookies.

Zapisz ustawienia Akceptuj wszystko
Ustawienia ciastek