Na początku października 1928 roku dwudziestojednoletni Zygmunt Mycielski znalazł się w Paryżu. Rozpoczynał studia w tamtejszej École Normale de Musique. Zaczął uczęszczać do klasy kompozycji Paula Dukasa. Ten ceniony francuski kompozytor, najbardziej znany jako twórca poematu symfonicznego Uczeń czarnoksiężnika, był jednocześnie uznanym pedagogiem. Jego doświadczenie było nie do przecenienia i nieraz młody Mycielski będzie z zachwytem pisał do matki o lekcjach u niego. Jednak to nie on, a Nadia Boulanger, która początkowo wykładała w École Normale de Musique przedmioty teoretyczne, stać się miała najważniejszym przewodnikiem w zakresie nauki kompozycji. O jej wpływie na kilka pokoleń kompozytorów europejskich i amerykańskich napisano już wiele. Także w odniesieniu do muzyki polskiej, bo i tutaj jej rola jest nie do przecenienia. Gorąco wielbiła muzykę Igora Strawińskiego, z którym się przyjaźniła. Studentom imponowała nie tylko wiedzą muzyczną, ale i nieprzeciętną erudycją. Jej najważniejszą umiejętnością stało się pokazywanie uczniom znaczenia muzyki i sztuki w świecie, ale także w życiu. Dopiero to dawało podstawy do odnalezienia własnego języka w twórczości. Jej erudycja w sprawach dotyczących muzyki, ale także literatury i sztuki była legendarna. Ze studentami potrafiła rozmawiać godzinami, wskazując lektury, wystawy i koncerty, na które warto zwrócić uwagę. Mycielskiemu takie podejście bardzo odpowiadało. Dlatego z Nadią Boulanger połączyła go od razu nić porozumienia, która z czasem przerodzić się miała w długoletnią przyjaźń. Pozostali w bliskich relacjach aż do jej śmierci w 1979 roku.
Do Paryża młody Zygmunt Mycielski dotarł rankiem 8 października 1928 roku. Jeszcze tego samego dnia wieczorem pisał do matki z zachwytem: „Ledwie żyję i głowa potwornie mnie boli. Zbyt dużo widziałem, zbyt mało spałem. Trochę mi się w głowie kręci. Mimo to, gdy rano szedłem na ten rekonesans, szedłem lekko i do siebie się śmiałem. Po raz pierwszy w życiu śmiałem się na ulicy sam do siebie! Z niczego!”.
Od razu notował też pierwsze wrażenia ze szkoły: „Poszedłem do École Normale de Musique – pisał. – Dyrektor Auguste Mangeot przyjął mnie bardzo mile. Powiedział mi, że mogę zacząć kursy najprędzej za 10 dni. «Czemu?». «Bo, skoro ktoś jest pierwszy raz w Paryżu, to musi najpierw oprzytomnieć, a potem brać się do roboty. Za dużo się tu widzi».” A jednak pierwsze zajęcia u Paula Dukasa odbyły się już za kilka dni, 11 października. Szczegółową relację zapisał znów w liście do matki.
Od tej pory na lekcje chodził regularnie. Do relacji z zajęć w klasie Dukasa szybko dołączyły także raporty dotyczące wykładów Nadii Boulanger. Już w październiku notował: „Nadia Boulanger nalega ciągle na to samo: gimnastyka słuchu i gimnastyka umysłu. Pisać szybko, czytać Republikę Platona, Pitagorasa, partytury, dzieła renesansu i współczesne”. A pod koniec listopada, coraz bardziej zafascynowany swą nauczycielką, zwierzał się: „Dukas jak Dukas. Chorały. Za to Boulanger coraz lepsza. – Tydzień temu był pierwszy z nią wykład historii muzyki. Dawała generalne rady uczniom. A więc przede wszystkim, ciągle to samo, lecture a vue, development de l’oreille, by nie teoretyzować, lecz słyszeć i pamiętać, a potem postawienie tematu na takim diapazonie! Dopiero ona mi pokazała jak pod każdym względem ten przedmiot cały, może dać system myślenia i porządek w głowie. – Przede wszystkim gimnastyka umysłu, od matematyki może nawet większa – a materiał do przerobienia obejmuje dzieła i dziedziny od Republiki Platona, Pitagorasa i starożytnych, poprzez średnie wieki, renesans do Maritaine’a. Są to wykłady, w których jest wszystko, a wszystko w systemie i porządku, w jasności i łatwości formy, na diapazonie, rutynie, pedagogii… [tu ołówkiem dopisek na marginesie: „nie myślałem by taka skromna kobietka mogła aż tyle i rozumu, i rutyny, i szerokości horyzontu w sobie znaleźć”].
Pobyt w Paryżu to jednak nie tylko lekcje. Młodzieniec żył również wydarzeniami o innym charakterze. I tak, 12 listopada 1928 roku, tym razem w liście do brata Jana, przyznawał: „Przedwczoraj nie oparłem się tentacji i poszedłem z naszym Słowakiem z pensji zobaczyć paradę na 11 XI na place de l’Étoile. Na trybunie widziałem Prezydenta [Doumergue’a Gastona], Brianda, Poincarego, mityczny rząd (którego nie było jeszcze), corps diplom. Zabawnie się złożyło. Stałem w tłumie i, by lepiej widzieć, stanąłem na stopniu auta, i okazało się, traf; wśród setek czy tysięcy automobili ten był właśnie pięknym autem ambasady naszej. Usłyszałem bowiem jak szofer do służącego mówił krakowskim akcentem: «Stary nas tak do piątej będzie chyba trzymał», a potem widziałem jak Chłapo [Alfred Chłapowski] odjeżdżał tą maszyną. Tak nigdy Polaków nie widzę, że ten szofer i auto mnie ucieszyło więcej prawie od Étoile i splendorów dla gawiedzi urządzonych”.
Dała tu niewątpliwie o sobie znać tęsknota za krajem. Polaków wówczas rzeczywiście nie widywał wielu. Skupiał się przede wszystkim na nauce. Narzekał nawet na ogrom obowiązków: „Żywot wiodę szkolny, a uczucie zaaferowania sprawia ogrom materiału do przerobienia, który ciągle wisi nade mną, a który jest …nie do wyczerpania!! Te ilości zadań, wprawek, ćwiczeń, teorii, książek, nut, orkiestr itd., które mnie czekają sprawiły, że mocno ogłupiałem. Nie wiem czasem od czego zacząć!”. I z rozrzewnieniem dodawał: „Dobre było to krakowskie studiowanie! Dwa razy na tydzień robota, przeplatane ciotkami i Hawełką”. Podobne chwile może nie tyle zwątpienia, co refleksji nad ogromem zadania, jakie postawił przed sobą, znajduję w liście do matki z grudnia 1928 roku, kiedy Mycielski pisze: „Muzyka staje mi się une science tak ogromną, rozległą, pełną pracy, że z trudem się gmeram. Nie znaczy to «nic złego», tylko po prostu w głowie trzeba to mieścić zwolna co niełatwe, myśli zabiera bardzo, wskutek tego mniej piszę”. W tym czasie rzeczywiście ciągle komponował. Większość jednak z jego ówczesnych prób pozostała w rękopisie. Światło dzienne miały ujrzeć, dzięki koncertom w Paryżu, dopiero: Triolet na sopran i fortepian do słów Emila Zegadłowicza (wykonany w 1931), Trio fortepianowe (wykonane w 1933) oraz Pięć pieśni weselnych do słów Brunona Jasieńskiego (wykonane w styczniu 1935).
W Paryżu Mycielski pozostać miał, z krótszymi i dłuższymi przerwami, do 1936 roku. Czas ten miał dla niego ogromne znaczenie. Odcisnął piętno nie tylko na poglądach muzycznych, ale i widzeniu roli kultury. To lata spędzone w Paryżu ustawiły tak naprawdę na całe dalsze życie jego myślenie w tym zakresie. Ukształtowały go jako kompozytora i jako człowieka kultury, głęboko zaciekawionego różnymi jej przejawami i spełniającego się w różnych działaniach: w muzyce, literaturze, publicystyce, a wreszcie w pracy społecznikowskiej. Stąd czerpał przez całe dorosłe życie. Także po II wojnie światowej, kiedy przyszło mu już pracować w zupełnie innych okolicznościach politycznych i życiowych.
BEATA BOLESŁAWSKA-LEWANDOWSKA